Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Polacy ochraniali Amerykanów. "Al Kut. Ostatnia zmiana" - część XII

opr. (th)
Najpierw ochrona okrężna, dopiero potem wprowadzenie kolumny.
Najpierw ochrona okrężna, dopiero potem wprowadzenie kolumny. fot. 17 WBZ
Dzięki współpracy nawiązanej przez gen. bryg. Różańskiego z amerykańskimi jednostkami specjalnymi ODA, jego podwładni przekonali się na własnej skórze, co to znaczy walka w mieście. To już dwunasta część książki "Al Kul. Ostatnia zmiana". W księgarniach jej nie znajdziecie.

Ale zanim do tego doszło, przeszli szkolenie z żołnierzami z oddziału ODA, dzięki któremu mogli się bliżej poznać, zbudować podstawy zaufania, określić wspólne działania. Niestety współdziałanie było bardzo utrudnione z jednego, bardzo poważnego powodu - różnic sprzętowych. Nie ma co ukrywać, że amerykańskie jednostki specjalne wyprzedzają nas w tym względzie o kilka, a nawet kilkanaście lat. Różnice nadrabialiśmy determinacją, odwagą, pomysłowością i wyszkoleniem.

Sadryści byli wszędzie

Nadszedł czas sprawdzianu - pierwsza wspólna "wycieczka" na miasto i to w dzielnice, gdzie zadomowili się bojówkarze Al Sadra, pałający nienawiścią do wojsk koalicji. Dzielnica została podzielona na trzy sektory, a w każdym z nich działały dwie drużyny: jedna amerykańska i jedna polska. Odwodem dla nas była sekcja snajperów amerykańskich, polska drużyna wsparcia wyposażona w moździerz M-60 oraz policja i wojsko irackie, którzy zajęli wyznaczone przed akcją pozycje. Żołnierze dostali zielone światło do wejścia w dzielnice i po spieszeniu z pojazdów, ruszyli marszem ubezpieczonym, sprawdzając przecznicę po przecznicy. Ulice pustoszały, jakby lokalni mieszkańcy przeczuwali nadchodzące niebezpieczeństwo. Krew w żyłach buzowała, a adrenalina osiągnęła maksymalny poziom. Wszyscy wiedzieli, że ten dzień będzie niezapomniany.

- W pewnej chwili w naszą kolumnę próbuje się wbić samochód. Nie reaguje na sygnały ostrzegawcze. Jeden ze specjalsów krzyczy: "Stop motherfucker!". Nie trzeba było używać więcej słów, wiedzieliśmy, co należy zrobić... Wspólnie ze specjalsem oddajemy serie w koła samochodu - opowiada jeden z żołnierzy BGB. - Kierowca ze strachu stracił przytomność. Po chwili wyszedł z pojazdu, a jeden ze specjalsów przykuł go do latarni. Samochód wypełniony był kanistrami z paliwem. Minęła zaledwie minuta i rozległa się długa seria z karabinu maszynowego - zostaliśmy zaatakowani od tyłu. Amerykański ganer ubezpieczający tyły natychmiast zareagował. Słyszę kolejne: "Ooo fuck... RPG".

Zza rogu wyjechał motocyklista, oddając strzał z granatnika. Trafił w przedział silnikowy amerykańskiego wozu hamvi, który zaczął płonąć. Zgodnie z wcześniej ustalonymi zasadami, zajęliśmy wspólnie najbliższy dom. Ganer w polskim wozie ubezpieczał uliczkę. Czekaliśmy na wsparcie pozostałych grup. Ustawiliśmy obronę okrężną wewnątrz budynku. Nasi koledzy przybyli szybko z odsieczą, ewakuując nas ze strefy ostrzału. Wycofaliśmy się do głównej drogi, aby się przegrupować. W naszym działaniu widać nabyte zgranie. Pluton funkcjonował jak jeden silny organizm. Każdy znał swoje miejsce i zadanie, nie trzeba było używać słów. Szybkie przegrupowanie i walczymy dalej.

Sadryści dali nam odczuć, że są wszędzie. Stanowiska ogniowe rozlokowane były w całej dzielnicy, co chwilę z wąskich uliczek wylatywały RPG, na nasze szczęście chybione. Dowódca plutonu amerykańskiego wzywa wsparcie lotnicze. F-16 likwiduje główny punkt oporu. Niewielu polskim żołnierzom jest dane brać udział w walkach wspieranych przez lotnictwo. Jeszcze tylko pozostaje zniszczyć uszkodzonego hummera. Wracamy do bazy, po drodze ewakuując sekcje snajperów i drużynę wsparcia moździerzowego dowodzoną przez Górala. Amigo słyszy w radiu: "Zemol w bazie...". To znak, że ostatni pojazd wjechał do bazy. Uff, znowu jest OK - wspominają tamte dramatyczne chwile żołnierze BGB.

Śpiący żołnierze na rondzie

6 kwietnia był jak każdy inny dzień, nic nie zapowiadało, że będzie szczególny. Co prawda rano patrol plutonu por. Milera z policją iracką został zaatakowany dwoma improwizowanymi ładunkami wybuchowymi IED. Na szczęście wyszli z tego bez strat. Dla reszty żołnierzy część dnia upłynęła na usprawnianiu sprzętu.

Po południu przychodzi informacja, że jeden pluton ma zostać oddelegowany do bazy Echo w Ad Diwaniyah. Wszystko owiane jest wielką tajemnicą. Nadszedł wieczór. Około godziny 19 dowódca 3. plutonu otrzymał jasny rozkaz - do 23 osiągnąć pełną gotowość, o godzinie 24 pod osłoną nocy czterema pojazdami HMMWV (pot. hummer) rozpocząć marsz do bazy Echo. Żołnierze mają bardzo mało czasu na przygotowania, a do tego zupełnie nie wiedzą, co będą tam robić. W sekcji operacyjnej S-3 otrzymują mapę, współrzędne oraz wytyczne. -Będziecie uczestniczyć w operacji Black Eagle i ochraniać żołnierzy armii USA. Zadanie doprecyzowane zostanie na miejscu po skontaktowaniu się z grupą manewrową - słyszą.

Odprawa z dowódcami drużyn, postawienie zadań i do roboty. Wcześniejsze wątpliwości zostały zastąpione racjonalnym działaniem ćwiczonym na poligonach w kraju. Każdy wie, co ma zrobić. Amunicji brać tyle, ile wejdzie. Podczas ładowania granatów pojawia się chwila rozluźnienia. Przypomina się scena z filmu "Sami swoi". O godzina 24, pod osłoną nocy, cztery pojazdy HMMWV przekroczyły bramę nr 2. Jazda na noktowizji nie należy do najłatwiejszych, a przez kolejne 200 km żołnierze będą musieli poruszać się w warunkach ograniczonej widoczności po nieznanej im jeszcze trasie.

Część trasy przebiegła bez zarzutu. Przydały się umiejętności jazdy według mapy i na GPS zdobyte na drugiej zmianie w Iraku. Schody zaczęły się dopiero po zjeździe z głównej drogi łączącej Kuwejt z Bagdadem. Pierwsze, drugie rondo i są w mieście. GPS pokazuje kierunek jazdy. Na każdym rondzie śpiący iraccy żołnierze. Na jednej z dróg nie było możliwości zawrócenia. Dowódca podjął szybko decyzję i pojechali przez rondo, ale pod prąd. Kiedy pierwszy pojazd znalazł się na środku ronda, ciszę nocną przerwał wybuch.

Cholerne ostrzały

Najpierw ochrona okrężna, dopiero potem wprowadzenie kolumny.
(fot. fot. 17 WBZ)

Pierwszy pojazd wjechał na improwizowany ładunek wybuchowy IED. Wstrząs. Tylko kurz, dym i piszczenie w uszach. Silnik pracuje nadal, a w tle słychać krzyk: - Kierowca naprzód, naprzód! Kolumna odskoczyła na bezpieczną odległość. Nie było kontaktu ogniowego. W radiu słychać było meldunki od wszystkich pojazdów. Znowu udało się wyjść bez szwanku. Wóz dowodzenia natychmiast przesyła wiadomość do TOC dywizji i podał współrzędne miejsca wybuchu. Na szczęście dla żołnierzy, zadziałało urządzenie umieszczone z przodu pojazdu, imitujące temperaturę silnika i powodujące wcześniejszą inicjację wybuchu.

Dalsza droga do bazy przebiegła bez zakłóceń. Drugiego dnia żołnierze BGB spotkali się z dowódcą grupy manewrowej i uszczegółowili zadania. - Będziecie jeździli na północ miasta, ochraniając amerykańskich inżynierów podczas rozbudowy posterunku ochronno-obronnego JSS - dowiedzieli się. Jak się później okazało, była to jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic, wcześniej nikt tam jeszcze nie jeździł.

- Przez te cztery miesiące w Delcie mieliśmy "zaliczone" już całe Al-Kut i kilka okolicznych miasteczek i wsi - wspominają żołnierze BGB. - Część chłopaków była na granicy iracko-irańskiej. A oni stanowili tu chyba forteczny garnizon. Jutro rekonesans, pojutrze rozpoczęcie budowy. Szlak by trafił! Czy zawsze musimy wszystko rozpoznawać, robić jako pierwsi? I jeszcze te cholerne ostrzały moździerzowe bazy Echo. Dzisiaj zginął żołnierz amerykański, który nie zdążył się schować do schronu. Żołnierze to widzieli i morale podupadło. Wczorajszym IED, ten Amerykanin, w pamięci jeszcze atak na pluton por. Milera… Nie jest dobrze i trzeba jak najszybciej wyrwać żołnierzy do miasta, żeby przestali rozmyślać i zaczęli działać.

Spotkanie z Amerykanami wywarło na Polakach ogromne wrażenie. Oni na HMMWV typ 5 - opancerzenie prawie czołgowe, a chłopaki z Delty bazują na opancerzeniu typu 2. Kto tu kogo ma ubezpieczać?

Nikt nas nie pożegnał

Pierwszy wyjazd na rekonesans trwał sześć godzin. Amerykanie chcieli wszystko zobaczyć i wszędzie wjechać. Rozbudowa rozpoczęła się 8 kwietnia i trwała prawie do 20. Najgorsze były przejazdy przez miasto, kolumną składającą się z 20 pojazdów inżynieryjnych, dźwigów, różnego rodzaju lawet wiozących betonowe ogrodzenia budowanego posterunku. Prędkość kolumny nie przekraczała 20 km /h, a do ochrony i zabezpieczenia skrzyżowań tylko cztery małe HMMWV. Po dotarciu na miejsce żołnierze rozpoczynali od sprawdzenia miejsca rozbudowy i organizacji obrony okrężnej. Dopiero po tym wprowadzali kolumny. Wystawiali także mobilny punkt kontrolny na wjeździe, gdzie kontrolowali wszystkie pojazdy zbliżające się do miejsca rozbudowy. Szczególne zadania mieli strzelcy karabinów maszynowych, którzy prowadzili obserwację przez lornetki w swoich sektorach odpowiedzialności, aby zabezpieczyć się przed snajperami. I tak codziennie od godziny 8 do 19.

Kiedy budowa dobiegała końca, wśród kolegów z grupy manewrowej pojawiły się komentarze, że jeszcze jeden posterunek jest do wybudowania, a tym z BGB to dobrze idzie.
- Dowódca grupy manewrowej, ppłk Szymon Koziatek, potwierdził, że zostajemy. Zameldowałem o tym naszemu generałowi. Co się potem działo, wiem tylko ze słyszenia - przyznał jeden z dowódców. - Ponoć wymiana zdań między naszym dowódcą, a dowódcą WD CP nie należała do parlamentarnych. Po godzinie Koziatek powiedział mi: "Nie wiem, o co tu chodzi, ale wracacie i to natychmiast". W plutonie humory się poprawiły, a moi ludzie odgryzali się za poprzednie przytyczki stwierdzeniem: "Nasz generał swoich ludzi nie zostawia samych sobie".

Kiedy Polacy wyjeżdżali z Echo, nikt z dowództwa dywizji ich nie pożegnał. Szkoda, przecież wykonywali zadania na rzecz WD CP. Nocą wrócili do macierzystej bazy Delta. O 5 rano czekał na nich dowódca BGB, który jak ojciec uściskał ich dłonie i po żołniersku podziękował. Była to chyba największa nagroda, jaką mógł dostać żołnierz od swojego dowódcy - uznanie za dobrze wypełnione zadanie.

Odpoczynek nie trwał jednak długo, ponieważ już następnego dnia znowu pojechali do bazy Echo. Tym razem z konwojem logistycznym. Od tamtej pory 3. pluton już nie spoczął w jednym miejscu. Rozpoczęły się konwoje do Cedru, Talilu, Kuwejtu. Jeden z nich pozostanie im długo w pamięci. Wieczorem 20 czerwca żołnierze dostali informację, że w konwoju będzie jeszcze jeden HMMWV. Ponieważ było już po przekazaniu prowincji Amerykanom, żołnierze uznali, że sztabowcy znowu coś dla nich zaplanowali.

Kiedy rano, przed ruszeniem, zrobili rutynową odprawę, jakież było ich zdziwienie, bo na zbiórce zobaczyli generała Różańskiego z drużyną ochrony. Żołnierze nie byli zachwyceni z tego wsparcia, ale kiedy dojechali do bazy Echo mieli wielką satysfakcję, że generał zaufał właśnie im. Chłopaki w Ad Diwaniyah zazdrościli żołnierzom BGB dowódcy, który potrafi pokazać swoim podwładnym, że jest z nimi w najcięższych chwilach.

W środę kolejna część "Al Kut. Ostatnia zmiana". Zapraszamy na naszą stronę!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska