Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Onyśków na tropie skarbu

Krzysztof Fedorowicz
- Na świecie było dziewięć takich świeczników. Ten pochodzi z Żagania - mówi Jan Onyśków.
- Na świecie było dziewięć takich świeczników. Ten pochodzi z Żagania - mówi Jan Onyśków. Fot. Paweł Janczaruk
W pałacu w Żaganiu była ogromna kolekcja dzieł sztuki, listów, autografów i książek. Część zaginęła...

- Słuchaj pan! Pan pisał, by obrazy Rembrandta, Velazqueza i innych wróciły do Żagania. To niemożliwe! Po wojnie przez trzy dni palili kolorowe płótna moi sąsiedzi - alarmował Jan Onyśków, który od 1945 r. mieszka w podżagańskim Wichowie.

Onyśków ma dom przy bramie wprowadzającej na podwórze dawnego Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Dom przysadzisty, parterowy, poniemiecki. Próżno pukać w stare drzwi. - Idź pan od podwórka, na pewno w szopie siedzi - podpowiada przechodzień.

W pomieszczeniu po dach zasypanym drewnem pracuje tokarka, bo Onyśków tokarz, jakich mało. Znają go dobrze jak Polska długa i szeroka, jeździ na festyny i targi rękodzieła, robi pełne uroku zabawki.

- Chodźmy do domu, coś pokażę - zaczyna tajemniczo gospodarz.

Onyśków bierze do ręki metalowy świecznik: - 9 sztuk takich zrobili w Gdańsku, w XVIII stuleciu, ten należał do księżniczki Talleyrand-Perigord, pomagał w pisaniu listów. Jej kasetkę na listy też miałem, i oddałem do Ochli, do skansenu, by odnowili. Z zastrzeżeniem, że ma się znaleźć w zbiorach żagańskiej rezydencji.

Znalazł kasetkę pełną listów

Onyśków miał pięć lat, gdy skończyła się wojna. Przyjechał tu z rodziną, z Tarnopolskiego: - Przez dwa i pół roku mieszkaliśmy pod jednym dachem z Niemcami. Bieda była okrutna, i zimno. Obok stał pałac, którego już nie ma. Stamtąd jako mały brzdąc targałem książki, które służyły na opał. Piękne, w skórach. Nie bardzo chciały się palić. Któregoś dnia znalazłem metalową kasetkę pełną listów.

Gospodarz chwilę zastanawia się, w jego oczach pojawia się błysk, i zaraz kontynuuje: - Kilka lat temu ukazała się publikacja zatytułowana "Zaginione skarby Ziemi Lubuskiej". Wyczytałem tam, że po latach listy księżniczki żagańskiej odnalazły się w Stanach Zjednoczonych. Autor publikacji zastanawiał się, jakim cudem? I wtedy skojarzyłem fakty!

Kiedy jesienią 1945 r. pięciolatek przyniósł autografy do domu, te - podobnie jak książki - nie bardzo chciały się palić. Gdy niemiecka lokatorka - nazywała się Emma Goering - zauważyła, co robi polski chłopiec, porwała kartkę i pobiegła na górę. Za chwilę wróciła i miała powiedzieć coś, co nie umknęło pamięci małego Jasia: - To listy Doroty Talleyrand-Perigord! - Kobieta zgarnęła resztę pism, niektóre już nadpalone, i znów pobiegła do siebie.]

Onyśków przekonuje, że jego pamięć głęboko sięga. Do dziś ma w głowie kościelny obraz z rodzinnego Głęboczka, zna go ze szczegółami. Tak jak zdarzenia z drugiej połowy lat 40.

- Wtedy nikt nie widział, że rzecz jest ładna, ważne, że niemiecka i to decydowało, by zniszczyć. Dla mnie listy bezwartościowe były, bo nie widniały na nich znaczki - wspomina dziś już 67 letni mężczyzna.

Szukali, pytali, nie znaleźli

Niemka miała syna, o imieniu Zygfryd, rodzonego w 1941 roku. Chłopcy bawili się jak bracia, jeden od drugiego uczył się języka. Na piętrze mieszkał też brat mamy Zygfryda, Albert. Któregoś popołudnia Jaś poszedł za Albertem do dużej piwnicy przy jednym z wiejskich podwórek:

- Pomieszczenie stało puste. Tylko taki stojak do mycia na środku. Wkrótce ten Albert zakazał mi przez trzy dni wychodzić z domu. Po tym czasie zauważyłem, że z pałacu zniknęła duża część księgozbioru, a wejście do piwnicy zostało zamaskowane. To był 1946 rok. Po kilku miesiącach pojawili się panowie z Wrocławia, z biblioteki Ossolińskich, dokąd zabrali resztę biblioteki. Po roku znów przyjechali twierdząc, że brakuje dużej części zbioru. Szukali, pytali, nie znaleźli.

Czy w piwnicy, o której istnieniu wie chyba tylko Onyśków, rzeczywiście zlegają skarby?

- Od lat namawiam urzędników, konserwatora i muzealników, by sprawdzić to miejsce.

Mieszkańcowi Wichowa zaproponowaliśmy, by przy udziale "Gazety Lubuskiej" przeprowadzić operację wejścia do wspomnianej piwnicy. - Czemu nie - odpowiada Onyśków. - Ale załatwcie konserwatora, kogoś z gminy czy muzeum.

Co zaś z obrazami z pałacu Talleyrandów?

- Niech pan idzie do ludzi, starszych mieszkańców - i tutaj mężczyzna wymienia nazwiska. - I powie, że chce kupić ramy, że pan maluje. Jak zapyta wprost, nie powiedzą. Oni widzieli, co płonie. Teraz trzeba podejść ich sposobem.

Sposób nie okazał się skuteczny. Zaś rewelacje rzemieślnika są już słynne. Znają je na przykład w skansenie w Ochli.

Tak powstaje legenda

- Pan Onyśków ma dużą fantazję. I za jego sprawą tworzy się legenda. Można za nią pójść, ale wtedy trzeba przeprowadzić regularne badania, i to jest robota dla historyka. I tak szuka się do dziś bursztynowej komnaty - zauważa Barbara Rybińska, etnolog i muzealnik.

A kasetka?

- Rzeczywiście ją mamy. Jednak nie wiemy, do kogo należała, to też jest do sprawdzenia. Natomiast gdy chodzi o skarb, wszyscy wiedzą, że ten pan za informację żąda pieniędzy.

- Najważniejsze dla mnie jest to, by biblioteka wróciła do Żagania. Zarówno księgi, które zapewne zalegają w Wichowie, jak i te z biblioteki Ossolińskich. Tam jest ich miejsce. Nie wiem, czy tam coś jest warte. Jednak jak jest, to chciałbym nagrodę. Przepisy mówią o 10 procentach znaleźnego. I tyle - ucina Onyśków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska