Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Kaczyński: - Wysoki i ładny? Mnie nie wyszło

Krzysztof Korsak 95 722 57 72 [email protected]
Jarosław Kaczyński ma 61 lat. Urodził się w Warszawie. Nie ma żony i dzieci. Doktor nauk prawnych. Działał w Solidarności. Założyciel i prezes partii Prawo i Sprawiedliwość. Senator, poseł, a przez ponad rok także premier. W tym roku startował na prezydenta Polski w przedterminowych wyborach po śmierci piastującego to stanowisko brata Lecha. W drugiej turze uzyskał 7.919.134 głosów ważnych (46,99 proc. wszystkich oddanych) i przegrał z Bronisławem Komorowskim.
Jarosław Kaczyński ma 61 lat. Urodził się w Warszawie. Nie ma żony i dzieci. Doktor nauk prawnych. Działał w Solidarności. Założyciel i prezes partii Prawo i Sprawiedliwość. Senator, poseł, a przez ponad rok także premier. W tym roku startował na prezydenta Polski w przedterminowych wyborach po śmierci piastującego to stanowisko brata Lecha. W drugiej turze uzyskał 7.919.134 głosów ważnych (46,99 proc. wszystkich oddanych) i przegrał z Bronisławem Komorowskim. fot. Kazimierz Ligocki
- Podobno mam humor po dziadku. Ale tylko w tym jesteśmy podobni, bo on był wysokim i przystojnym mężczyzną, a mnie się to akurat nie udało - uśmiecha się delikatnie Jarosław Kaczyński, który tydzień temu odwiedził Gorzów.

- Usiądę z boku stołu, żeby nie siedzieć tak naprzeciwko pana.
- Proszę bardzo. Wody?

- Jak pan prezes polewa, to nie odmówię. Większość Polaków kojarzy pana jako ponurą osobę. Tymczasem pana koleżanki i koledzy mówią, że jest pan wesołym człowiekiem.
- Do 10 kwietnia tego roku byłem wesołym człowiekiem. Po 10 kwietnia trudno być wesołym, kiedy straciło się najbliższego człowieka i to jeszcze w takich okolicznościach. Ale kiedyś faktycznie byłem wesoły, wbrew temu, co mi przypisywano.

- Dlaczego w mediach nie było widać tego wesołego Jarosława Kaczyńskiego?
- Bo media nie chciały mnie takiego pokazywać. W mediach byłem pewną konstrukcją stworzoną po to, żeby mnie nie lubiano, żeby mnie odrzucano. Ludzi wesołych zwykle się lubi, więc byłem przedstawiany jako osoba ponura, pełna złości i niechęci do innych. A to całkowita nieprawda.

- Ma pan dystans do siebie?
- Sądzę, że mam. Właśnie moje wesołe usposobienie polegało na tym, że można było spokojnie sobie ze mnie żartować i ja z siebie też żartowałem. Ale oczywiście żartowałem też z innych.

- Z kogo najchętniej?
- Z różnych ludzi. Niektórzy twierdzą, że najbardziej spektakularne starcia miałem z obecnym kandydatem PiS na prezydenta Warszawy - Czesławem Bieleckim. Ja i on lubimy żartować i przycinać. Jak żeśmy się spotykali, to podobno dobrze to wypadało. Nawet niektórzy oceniali, że bylibyśmy najlepszym kabaretem w Warszawie.

- Zna pan jakiś dowcip o sobie?
- Znam wiele, ale moja wesołość nie polega na dobrym opowiadaniu dowcipów. Lepiej odnajduję się w żartach sytuacyjnych. Podobno mam humor po dziadku, którego zresztą nie znałem, bo umarł, gdy miałem niespełna dwa lata. Ale tylko w tym jesteśmy podobni, bo on był wysokim i przystojnym mężczyzną, a mnie się to akurat nie udało.

- No i mamy dowód na dystans do siebie. A pana ruszają te dowcipy na swój temat?
- Czym innym jest chamstwo, którego nie lubię i uważam za wynik degeneracji naszego społeczeństwa, a czym innym dobry dowcip. Jest nawet powiedzenie "dobry żart tynfa wart" (tynf to potocznie pierwsza polska srebrna złotówka - dop. red.). Na pewno nie podoba mi się agresywna kampania, na przykład w 2001 roku w kabarecie Olgi Lipińskiej ktoś śpiewał piosenkę "Jadą, jadą pieniędzy wory, a na worach Kaczory", choć niczego nie dorobiliśmy się na polityce. To po prostu chamstwo. To przypisywanie komuś, kto jest uczciwy, złodziejstwa. I to w dodatku po to, żeby chronić prawdziwych złodziei. Nie wierzę, że ci, którzy to robili, czynili to bez tej intencji. Oni zupełnie świadomie bronili prawdziwych złodziei, a tych, którzy złodziei atakowali oraz mówili o walce z korupcją, odsądzali od czci i wiary. Już na początku lat 90. byłem oskarżany o to, że się dorobiłem, a ja mieszkałem w pokoju przy rodzicach.
- W przeciwieństwie do pana, o prezydencie Bronisławie Komorowskim mówi się, że jest tak nudny, że ciężko wymyślić o nim jakiś dowcip...
- Oj, już wiele wymyślono, proszę się nie martwić.

- Ale nie na taką skalę, jak o panu.
- Gdyby - jak według pana się mówi - pan Komorowski był tylko nudny, to nie byłoby jeszcze tak źle. Niestety, on ma wiele innych wad, które mają poważniejsze skutki. Ogółem to są politycy weseli, są mniej weseli, są nawet nudni, ale jeżeli potrafią wykonywać dobrze swoją pracę, to niech sobie będą i jest to ich sprawa.

- Żarty o panu dotyczą na przykład pana i pana kota. A ja chciałem zapytać, jaka jest historia tego zwierzęcia w pana domu i dlaczego akurat kot, a nie pies?
- Po pierwsze zawsze lubiłem koty. Po drugie są jeszcze względy praktyczne: z rana wychodzę, wieczorem wracam i ktoś by musiał tego psa wyprowadzać, a obecnie nie ma takiej możliwości. Dlatego mogę mieć tylko kota, bo kot żyje w domu czy na ogródku i nie wymaga takiej opieki. Choć psy też oczywiście bardzo lubię. Tego kota znalazłem zupełnie przez przypadek. Jechałem kiedyś drogą w stronę drewnianego mostu pod Wyszogrodem. Okazało się, że go właśnie rozbierają, więc musiałem zawrócić na inny most. Jechałem przez kilka wiosek i na jednej z bocznych dróg ujrzałem przejechanego kota. Ale zobaczyłem też, że ruszył ogonem. Zatrzymałem się, wziąłem go do samochodu, zawróciłem do Warszawy, dałem go do kliniki. Odratowali go. W ten sposób został moim kotem i jest ze mną 12 lat.

- Jak się nazywa?
- Alik. Na początku był bardzo dziki, nie mruczał. Dzisiaj jest rozpieszczonym domowym kocurem, chociaż wysoki poziom agresji w nim pozostał.

- Jak pan spędza wolny czas?
- Mam go bardzo mało i obecnie spędzam go tylko na czytaniu książek. Zazwyczaj robię to wieczorem w swoim niewielkim pokoiku. Obecnie czytam "Historię filozofii politycznej" Leo Straussa. Nie wiem, czy ktoś mi ją przesłał złośliwie, czy z dobrej woli, bo we wstępie książki przeczytałem, że jest przeznaczona dla studentów politologii i to tych początkujących. Czytam też dużo książek z IPN-u. Mam ich olbrzymią ilość, zapas do końca życia - nawet gdybym długo żył.

- Te książki ocierają się o pana pracę. A czyta pan może jakieś książki przygodowe, powieści?
- Po tragedii nie czytałem żadnej powieści, bo jakoś zupełnie nie mam do tego nastroju. Powieść wciąga i wymaga oderwania od tego, co jest wokół, a ja na razie nie potrafię się oderwać i chyba już nigdy nie będę potrafił... Ale wcześniej czytywałem.

- A ma pan czas, żeby na przykład wyjść do miasta na lody?
- Trudno wyjść na lody człowiekowi, który nieustannie jest atakowany przez różnych odmian chuliganerię, a ja mam tak od 20 lat. Bo przecież na lody idzie się, żeby sobie zrobić przyjemność, a nie przykrość. A ja słyszę za sobą syczenie ludzi, którzy mnie nienawidzą. Są to różne zdemoralizowane elementy. Martwi mnie to, że takie elementy mobilizowano przeciwko nam od początku. To jest pewien kłopot w prowadzeniu zwykłego życia, które kiedyś bardzo lubiłem. Kiedy jeszcze byłem nieznanym człowiekiem, mogłem spokojnie spacerować po Warszawie. Jedną z moich największych przyjemności było pójście na spacer z mojego Żoliborza do Śródmieścia i dalej. I to nawet bez lodów, bo zdarzało mi się w życiu, że nie miałem na lody.

- To kiedy ostatnio jadł pan loda?
- No, loda to pewnie jadłem nie tak dawno, ale nie w kawiarni, a na deser w jakiejś eleganckiej restauracji, gdzie się z kimś oficjalnie spotkałem. Ale to nie jest to samo, co pójść do kawiarni i sobie po prostu zjeść lody.

- Ma pan marzenia?
- Kiedyś miałem. Mieliśmy nawet z Leszkiem skonkretyzowane plany. Dzisiaj wiem, że trzeba walczyć, żeby Polska się zmieniła, bo naprawdę jest u nas bardzo źle. Moje plany są temu podporządkowane.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska