Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Urban: - Nie mam potrzeby górowania nad innymi

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
- Zostałem odstawiony do magazynu staroci 4 czerwca 1989 roku. O tego czasu jestem w nim, ale postarałem się wygodnie go sobie urządzić - mówi Jerzy Urban, felietonista, redaktor naczelny i właściciel tygodnika "Nie".

- Dlaczego poparł pan Ruch Palikota?
- Ponieważ tygodnik "Nie" od 21 lat domaga się zmniejszenia wpływu Kościoła na struktury państwa, jego prawo, wojuje z klerykalizacją Polski. Oto pojawił się pierwszy prawdziwy sojusznik w tej ważnej sprawie. Po drugie, ja już sześć lat temu wystąpiłem z SLD, ale dalej jestem lewicowcem, człowiekiem sprzyjającym pomysłom tej części sceny politycznej. Rozczarowany Sojuszem, szukam nowej formacji, która reprezentowałaby przynajmniej wybrane elementy moich poglądów i nie była ugrupowaniem, które się zwija, wszystkich zawiodło. Szukam kogoś z przyszłością. Po trzecie, podoba mi się sam Palikot. Jego sposób myślenia i styl funkcjonowania publicznego. Właśnie z tych trzech powodów.

- Nie obawia się pan, że Palikot i jego ludzie uciekną w populizm, będą załatwiali swoje interesy, a w sprawach zasadniczych zostawią wyborców samym sobie?
- Nie. Dlatego, że ta partia nie stosuje populizmu. Jest dosyć liberalna gospodarczo, jak dla mnie nawet zbyt liberalna, a poza tym jeszcze nie jest partią w pełnym tego słowa znaczeniu. Na razie się nie uformowała. Oczywiście, może się okazać tworem przejściowym. Ale może też stać się jądrem krystalizującym przyszłą nowoczesną lewicę. Zawsze przy powstawaniu czegoś zupełnie nowego ponosi się ryzyko, że to się uda albo nie.

- A jeśli się nie uda, to porzuci pan Palikota tak, jak swego czasu SLD?
- Będę czuł się zawiedziony, ale niekoniecznie porzucę. Przecież to nie jest tak, że jak koń nie wygra wyścigu, to ja nie mogę na niego patrzeć. Nie jestem osobiście zainteresowany niczyją wygraną czy porażką. Stanąłem poza polityką i tam pozostanę. Ja kibicuję i mówię raczej o sytuacji, w której przestanę to robić. Mogę nie dopingować, bo mi się coś nie podoba, ale nie dlatego, że drużyna nie wygrała meczu.

- Pan - "Kibic", człowiek dobrze zorientowany w terminologii, przy różnych okazjach podkreśla swą niechęć do sportu. Dlaczego pan go nie lubi?
- Dlatego, że nigdy w życiu nie uprawiałem żadnej dyscypliny. Po drugie, dla mnie to jest nudne. Nie mogę patrzeć na żaden rodzaj sportu w telewizji czy - tym bardziej - na własne oczy. A po trzecie, dlatego, że w sportowym zwycięstwie i porażce o nic nie chodzi. Są celem samym w sobie. W polityce triumfy i przegrane mają dalece głębszy sens, bo o coś w tym chodzi. Mają wpływ na jakieś dziedziny życia, na losy świata, kraju. A sport? Nie rozumiem, co ludziom za różnica, kto komu wkopie jakiś okrągły przedmiot do siatki.
- Czy czuje się pan postacią historyczną? Kimś, kogo usiłuje się wstawić do magazynu i wyciągać tylko przy okazji wystaw?
- Zostałem odstawiony do magazynu staroci 4 czerwca 1989 roku. Od tego czasu jestem w nim, ale postarałem się wygodnie go sobie urządzić.

- Ma pan pieniądze i pozycję, a wielu "ludzi ze styropianu" klepie biedę w wywalczonej przez siebie rzeczywistości. Odczuwa pan rodzaj satysfakcji?
- Nie, bo wygrało to, co oni robili, a nie to, czego ja broniłem. No, ale oni zdecydowali się walczyć o ustrój, w którym jedni się dobrze urządzają, a inni mają znacznie gorzej. To oni doprowadzili do ustroju, w którym różnice poziomu życia są znacznie większe niż w poprzednim. Tam luksusem była skromna chatka, rozliczano z boazerii i żaden dygnitarz nie miał własnego luksusowego samochodu. Nawet kasta uprzywilejowana żyła skromniej niż dzisiejsza klasa średnia. Ot, takie były skutki obalenia, skądinąd niedoskonałego, ustroju. Coś za coś.

- Kasta uprzywilejowana pozostała. Czy zmienił się tylko szyld?
- No nie, bo nie było klasy tak uprzywilejowanej, jak teraz. Zmieniło się coś więcej niż szyld. Zmienił się ustrój i podział dochodu narodowego, podział własności. Nie jestem tym rozczarowany, bo wiem, że realny socjalizm historycznie przegrał. Ale nie cieszę się z czyjegoś ubóstwa. Cieszę się ze swej zamożności. Nie jestem człowiekiem, który ma potrzebę górowania nad innymi. Czuje się dobrze wtedy, kiedy sąsiad ma kurę, a ja krowę. Przy tym jestem zadowolony, że mam krowę, ale chcę, żeby sąsiad też ją miał. Dobrobyt jest dla mnie dobrem samym w sobie, a nie wyróżnikiem społecznym. Ja się wyróżniam zupełnie czymś innym niż zamożnością. Na przykład umiejętnością pisania, zainteresowaniem moją osobą, jestem przy tym wciąż dosyć znany...

- Pan chciałby, żeby "sąsiad też miał krowę", ale są tacy, którzy chcą mieć obie. Ruch "oburzonych" walczy między innymi o bardziej sprawiedliwy podział dóbr. Co pan sądzi o tym specyficznym buncie?
- Bardzo im sprzyjam, ponieważ są zwiastunem, że panujące relacje zostaną zakwestionowane.

- Czy przesłać rozmowę do autoryzacji?
- Nie autoryzuję swych wypowiedzi, bo wierzę w rzetelny przekaz.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska