Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

KGHM, czyli firma ludzi z pasją. Tam, dokąd tylko wyobraźnia poniesie

Dariusz Chajewski
Mauretania. - Często miałem wrażenie, że jesteśmy tutaj pierwszymi Europejczykami - mówi Tomasz Stembalski
Mauretania. - Często miałem wrażenie, że jesteśmy tutaj pierwszymi Europejczykami - mówi Tomasz Stembalski archiwum Tomasza Stembalskiego
Tomasz Stembalski, kierownik projektów w Departamencie Zarządzania Projektami KGHM, siada za kierownicą quada lub motocykla i rusza w świat, szukając adrenaliny…

...raczej przygody. A dla mnie przygoda to przede wszystkim spotkania z ludźmi.

Jak w reklamie. Oglądając zdjęcia z Pańskich podróży, mam ochotę zawołać: „Ale to przecież dużo kosztuje”! Dla wielu ludzi takie podróże pozostają w sferze marzeń, i to nie tylko ze względów finansowych…

Na wstępie pytanie. Czy mówimy o marzeniach jako o celu do zrealizowania, czy o marzeniu jako takiej nieosiągalnej utopii? Gdy ktoś siedzi przed telewizorem i myśli, co by było, gdybym to ja tam był i nic w tym kierunku nie zrobi, to rzeczywiście kończy się najczęściej na wyobraźni. Ludzie odkładają takie marzenia na półkę z komentarzem: to nie dla mnie, za drogie, za trudne… Koszt organizowanych wypraw to głównie koszt transportu i przelotów - korzystamy tutaj z tanich linii lotniczych, a paliwo w wielu krajach jest tańsze niż u nas, natomiast jedzenie zabieramy ze sobą. Tam, dokąd podróżuję, znajdują się regiony trudno dostępne i z reguły bierzemy swoje jedzenie, głównie suchy prowiant, który w Polsce jest już doskonale przygotowywany. Oczywiście próbujemy także kuchni lokalnej, ale zazwyczaj uciekamy od cywilizacji.

Jak to się zaczęło?

Dziesięć lat temu, po zakupieniu tzw. przeprawowego quada z napędem cztery na cztery, zaczęliśmy z kolegami brać udział, a później organizować rajdy i trasy przeprawowe. Nie chodziło w nich o wynik, ale o technikę jazdy, jej doskonalenie i zgranie grupy… Często skupialiśmy się na pomocy innym. Dość szybko doszliśmy do wniosku, że to ciśnienie na zwycięstwo, które przejawiali inni, nie specjalnie pasuje do naszej koncepcji uprawiania tego sportu. Wtedy usiedliśmy i zaczęliśmy zastanawiać się nad organizacją pierwszej wyprawy. Pół roku przygotowań, treningi, szkolenie z pierwszej pomocy, ćwiczenia z linami w wyciąganiu quadów z różnych trudnych miejsc i wreszcie ruszyliśmy na bezdroża Rumunii. Potem kolejne wyzwanie, czyli przejechanie Albanii. Objechaliśmy ten piękny kraj szlakiem górskich szczytów. Kolejno kilkakrotnie Ukraina w kierunku Rumunii. Następnie Afryka - Sahara, to były już poważniejsze wyzwania.

Kładzie Pan nacisk na słowo „wyprawa”. Nie wyjazd, wypad, podróż, ale właśnie wyprawa…

Cóż, na wyjeździe czy podczas wakacyjnej podróży udajemy się do miejsc przewidywalnych, turystycznie eksploatowanych, często z rodziną, dziećmi… My chcemy eksplorować nowe tereny stawiające przed nami wyzwania - wysokie góry, pustynia. Oczywiście to też, przynajmniej dla nas, jest rodzaj wypoczynku, ale wymaga specjalnych przygotowań zarówno pod względem fizycznym, jak i pracy ze sprzętem, dodatkowe wyposażenie, przeglądy i serwis, który zawsze robię sam. Wyprawy są często ekstremalne na tyle, iż podczas jazdy zapominasz o wszystkim, koncentrujesz się tylko na tym, co jest tu i teraz, często jest to jazda od rana do wieczora, która niejednokrotnie kończy się rozbijaniem obozowiska w porze nocnej. Pamiętam, jak po powrocie z Albanii przez tydzień odruchowo miałem zaciśnięte dłonie, tak jak na kierownicy.

Najpierw były quady. Te pojazdy, a raczej ich kierowcy nie mają w Polsce zbyt dobrej opinii…

Rzeczywiście opinia nie jest dobra i nie ma co ukrywać, uczestnicy leśnych wypadów zasługują na te krzywe spojrzenia. Między innymi dlatego, że w Polsce mamy znaczne obostrzenia, nie ma specjalnych szlaków czy wyznaczonych terenów dla wielbicieli takiej jazdy, stąd ukierunkowanie i szukanie wyzwań w innych krajach. Zresztą nie jeżdżę ani na quadzie, ani na motocyklu po lasach. Do tego są specjalne tory, wielohektarowe tereny prywatne, których jest w naszym kraju coraz więcej, ponadto można także znaleźć obszary, w tym drogi szutrowe, gdzie nikomu nie przeszkadzamy. Inaczej jest na bałkańskich czy afrykańskich bezdrożach, gdzie regularna komunikacja odbywa się takimi offroadowymi szlakami i generalnie można poruszać się w dowolnym kierunku.

A jak patrzą na Was ludzie w innych krajach?

Często jesteśmy postrzegani jako jakieś zjawisko, ale zawsze pozytywnie. Dla mnie zresztą poznawczy kontakt z ludźmi, lokalnymi mieszkańcami jest jednym z najważniejszych elementów naszych wypraw. Zawsze staram się mieć jakieś drobiazgi jako podarunki, szczególnie dla dzieci. A i ludzie są różni. W Rumunii czy na Ukrainie gościna odbywa się głównie w domu. Albańczycy są przyjaźni, poczęstują jedzeniem i piciem, ale do domu raczej nie zapraszają. Natomiast w Mauretanii natychmiast dla gości przygotowuje się miejsce odpoczynku w chacie czy szałasie i dzieli z gościem wszystkim, co dana rodzina posiada; dach nad głową i skromny posiłek. Zresztą w tych ostatnich krajach naprawdę czuliśmy się jak odkrywcy, jak pierwsi przedstawiciele europejskiej cywilizacji. Ci ludzie z trudem rozumieli pojęcie „Europa”, nie mówiąc już o „Polska”. Spotkani ludzie, cała rodzina mieszkająca w jaskiniach skalnych góry Atlas w Maroku, kolejno Mauretania czy pogranicze z Algierią to naprawdę inny świat… Były to najciekawsze poznawczo wyprawy, które mogę nazwać swoistą przygodą.

To rejony, które do bezpiecznych nie należą. Tutaj ważna jest wielkość grupy…

Nie do końca. To bezpieczeństwo, które dla nas jest kluczowe, ma wiele wymiarów. Pierwszy, gdy często poruszamy się wąskimi ścieżkami dla zwierząt, błotniste szlaki, rzeki… na zasadzie ciężkiego offroadu. Po drugie sprzęt, który w każdej chwili może zawieść. Tutaj potrzebne są lata doświadczeń i staranne przygotowanie. Co do zagrożenia kryminalnego… Kraje północno-zachodniej Afryki, jak cały ten kontynent, są awizowane jako nie do końca bezpieczne, nieprzewidywalne - tak przedstawiają nam to media, a paradoksalnie właśnie tam czuliśmy się doskonale. I jeszcze jedno, zawsze trzeba zdawać sobie sprawę z istniejących granic - technicznych, fizycznych, w tym granicy zdrowego rozsądku.

Który wyjazd najbardziej zapadł w pamięć?

Trudno wskazać jeden konkretny. Gdy przeglądam fotografie, przypominam sobie rozmaite zdarzenia, dostrzegam walory każdego z nich. Jednak wskazałbym na ten ostatni, Mauretania, głównie ze względu na spotkania z ludźmi. Są niesamowici, uśmiechnięci, radośni, mimo iż żyją naprawdę w trudnych, wręcz eks-tremalnie trudnych warunkach.

Plany, marzenia?

Tak jak mówiłem na wstępie, mam i realizuję określone cele, a nie marzenia. Po zeszłorocznym powrocie z Bałkanów wyznaczyłem sobie kolejne kierunki Afrykę… albo Gruzję… Ponieważ Afrykę po raz kolejny mam już za sobą, pora teraz na Góry Kaukazu, oczywiście w tej możliwie najmniej dostępnej choć przejezdnej wersji.

Dlaczego przesiadł się Pan na motocykl? Quad daje większy komfort…

Tak, ale ma mniejszy zasięg (biorąc pod uwagę wymagany serwis i paliwo). Od quada wszystko się zaczęło, sprawdził się, lecz dwa lata temu podjąłem nowe wyzwanie i przesiadłem się na „ciężki” motocykl. Myślałem, że z moim wyprawowym, w tym technicznym doświadczeniem będzie to prosta zamiana, ale nic bardziej mylnego. Inna technika jazdy, nawyki… Dałem sobie rok na treningi i przystosowanie, po tym okresie poczułem się na tyle pewnie, że ruszyłem w kierunku Aragonii i Katalonii. Motocykl daje znacznie większe możliwości. Oba pojazdy mają porównywalne zbiorniki paliwa, ale quad pali kilkanaście litrów na sto kilometrów, a motocykl najwyżej pięć. Olej w quadzie zmieniam co 700 do 1000 kilometrów, w motocyklu co 10 tys. I wreszcie szybkość przemieszczania się, motocyklem znacznie szybciej przenosimy się z miejsca na miejsce, pokonując tzw. dojazdówki, co także ma istotne znaczenie. Nie z powodu adrenaliny, ale osiągania wyznaczonych celów.

Sytuacje dramatyczne?

Do każdego wyjazdu starannie się przygotowujemy, aby było jak najmniej niespodzianek. Ale kilka trudnych sytuacji rzeczywiście było. Kiedyś, gdy byliśmy w trudnodostępnym górzystym terenie, koledze zepsuł się sprzęt - rozsypała się skrzynia biegów, awaria nie do naprawienia w takich warunkach. Jest zasada, że nie podróżujemy samotnie, ale byliśmy tylko we dwójkę. Ja musiałem znaleźć w tym trudnym terenie drogę wyjścia, sprawdzić możliwości i kierunki holowania, cała operacja trwała dwa dni, w efekcie końcowym po kolejnych kilku dniach samotnie przeprawiałem się przez góry, spotkaliśmy się dopiero na granicy. Bywało oczywiście, że dojeżdżaliśmy do celu na oparach paliwa, zdarzały się mniejsze i większe awarie, kontuzje, ale na wszystko udało się znaleźć możliwie najlepsze rozwiązanie. A to dlatego, że tworzymy grupy rozumiejących się ludzi, nie popisujemy się przed sobą i nie podejmujemy wyzwań i ryzyka ponad własne siły, choć te granice stale się przesuwają...

Wszyscy jeżdżący na quadach, terenówkach, motocyklach marzą o Dakarze…

Dakar? Nie, to nie jest mój kierunek, zawody szybkościowe, lata przygotowań, zawodnicze doświadczenie, ogromny budżet… Ja mam inne cele. Podczas ostatniego pobytu w Mauretanii przejechaliśmy śladami odcinków rajdu Paryż - Dakar. Formuła wyprawowa to zupełnie inny wymiar, tam nie mamy potrzeby ścigania się, a jeśli chcemy coś udowodnić, to tylko samemu sobie…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska