Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

,,Kucharz'' jest już w domu

Henryka Bednarska 0 95 722 57 72 [email protected]
Tomasz Kucharski z rodziną: żoną Moniką, synem Szymkiem i córką Dominiką
Tomasz Kucharski z rodziną: żoną Moniką, synem Szymkiem i córką Dominiką fot. Kazimierz Ligocki
Te jego oczy, gdy opowiada o rodzinie! Błysk za błyskiem. Szymek, wulkan pomysłów i Dominika, co woli nieraz zostać z tatą niż z mamą. Widział jej pierwszy krok! Jak Szymek ruszył, był gdzieś w świecie.

Poza domem wioślarz Tomasz Kucharski spędzał 220 dni w roku. Po 23 latach uprawiania sportu zakończył karierę.

Żałuje, że to koniec? - W żadnym wypadku! Przygotowywałem się do tego - mówi. W sierpniu wrócił z mistrzostw Polski. I w kąt odłożył sportową torbę. Wiedział, że już nie będzie musiał pakować się na następne zgrupowanie. Koniec z walką ze stresem startowym, obozowym, koniec wymagań związku.

- Poczułem wielki oddech - przyznaje. Mówi, że ze sportu wyszedł cało, bez psychicznego urazu. A to dzięki bardzo fajnej żonie, rodzinie. Jeśli gdzieś tam kołacze drobny żal, to jedynie dlatego, że nie pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Pekinu. Tak, był na dwóch poprzednich, zdobył dwa złota. Ale te igrzyska miały być tak na zakończenie.

Był stres, później radość

NAJWAŻNIEJSZE SUKCESY ,,KUCHARZA''

  • dwa złote medale olimpijskie - 2000 r. Sydney, 2004 r. Ateny
  • dwa złota mistrzostw świata - 1997, 1998 r.
  • trzy srebra mistrzostw świata - 2001, 2002, 2003 r.
  • Już jako junior obijał się o szczyty. Nie sam, bo zawsze pływał w osadzie. W Polsce wygrywali wszystko, liczyli się w międzynarodowej stawce. Ale na mistrzostwach świata trochę pechowo zajmowali siódme miejsca. Czasy młodzieżowca były najsłabsze.

    Wtedy nawet finał B na mistrzostwach świata był osiągnięciem. Przed igrzyskami w Atlancie (1996 r.) chciał się dostać do kadry seniorów. Jednak związek nie pozwolił osadzie na wyjazd, nawet na klubowy koszt. - Stwierdziłem, że nie warto wkładać w sport tyle wysiłku. Zacząłem pracować w studenckim klubie Bara-Bara - opowiada. Ale wrócił i w 1997 r. załapał się do kadry. A po roku był już złoty medal mistrzostw świata. Jak przyjechał do Gorzowa, od razu poszedł pod okno wybranki Moniki. Rzucił kamykiem i z dumą pokazał złoto. - Co żeś narobił - usłyszał.

    Za rok miał kolejny złoty medal. Skrzydła do pracy same rosły. Później przyszedł kryzys, znów rzucił sport. Wtedy usłyszał od Moniki: - Tyle lat trenowałeś, nie spróbujesz do igrzysk?!

    Spróbował. I wygrali, bo przecież te złota szarpał razem z partnerem z łódki Robertem Syczem. - Największa radość, największy stres. Przed finałem byłem taką galaretą, że nie dałem rady zjeść śniadania - tak wspomina start w Sydney. Swoje robiła presja wyniku, nadzieja, oczekiwania. To było jak natrętna myśl, której nie można się pozbyć. A ta radość? - Może jej nie widać, bo dekoracje są szybko, a mamy za sobą 2 tys. metrów i wcześniejsze zrzucanie wagi. Ale ona jest. W środku - mistrz lekko się uśmiecha.

    Chudł w oczach

    Po nim najbardziej było widać utratę wagi. Chudł w oczach. Bo to tak ogromny wysiłek? - Też, ale i dieta. Pływałem w wadze lekkiej, więc na zawodach mogłem ważyć tylko 70 kg. To oznaczało, że po zimie trzeba zgubić około dziesięciu kilo - mówi. To gubił. Na Małysza bananem i bułką?

    - Nie, po latach diety stwierdziłem, że trzeba jeść wszystko, tylko mniej, połowę tego, co na talerzu - wyjawia. Swoje robił też wysiłek, pięć godzin treningu dziennie, a jak waga nie drgała, to jeszcze więcej.

    Po głównej imprezie zawsze sobie obiecywał, że będzie jadł i jadł. W efekcie często kończył na wypiciu czegoś. Skurczony żołądek nie chciał za dużo przyjąć. Chyba że słodkie, bo wokół tego krążyły jego postartowe myśli. - Jestem łasuchem - przyznaje. Jak tak leciał z wagi i patrzył wtedy w lustro, pojawiało się pytanie - po co? Zawsze sobie odpowiadał, że jeszcze jeden wysiłek i da sobie spokój.

    Przez tę wagę dochodziło do spięć ze związkiem. Aż mu stypendium zabierali. Bo kiedyś związek wymyślił, że wagę 72 kilo mają trzymać przez cały rok. - To było nierealne. Nie potrafiłem trzymać diety, bo gdy kończył się sezon, chciałem pożyć jak normalny człowiek - pójść do restauracji czy zjeść coś fajnego w domu. Lubię gotować - przyznaje.

    Odkrywa dzieci

    I teraz gotuje. Wszystko, co się da. Zaczynał od warzyw z wołowiną, później był drób na różne sposoby, np. pierś z kurczaka z migdałami, a potem etap polskiego żarcia: bigosy, golonki... Czasem siadają z Szymkiem (7 lat) nad książką kucharską i wymyślają, co by zjedli. Teraz niemal na okrągło zajmuje się Szymkiem i Dominiką (14 miesięcy). Nadrabia stracony czas? - Tak, daję siebie maksymalnie. Kilka lat temu Szymek zapytał mnie przez telefon, kiedy przyjadę w odwiedziny. To było straszne! - mówi.

    Z Szymkiem odrabia lekcje, bawi się, robi śniadania do szkoły, odprowadza do niej. Uwielbia patrzeć na Dominikę. - Widziałem jej pierwszy krok! Teraz próbuje mówić coś na kształt mama, tata. To ogromna frajda. Czasami aż mi ciężko wyjść z domu. A jak Dominika woli zostać ze mną niż z mamą, jestem szczęśliwy - uśmiecha się. Mówi, że ciągle odkrywa dzieci, ich zainteresowania, zabawy.

    - Śniadania, obiady, lekcje, pieluchy, sprzątanie... Jest pan typową kurą domową?
    - Trochę jestem i sprawia mi to ogromną przyjemność - stwierdza mistrz olimpijski.
    Mówi, że po to, by być z rodziną, zrezygnował z wioseł. A jak żona Monika się cieszy! Na hasło ,,żona'' wioślarz odpowiada, że zawsze jest wielkim wsparciem. - Nie mogłem lepiej trafić - zdradza. Żona odgromnik, gdy żalił się, jak w sporcie było trudno. Zawsze dawała mu spokój. Wiedział, że w domu naładuje baterie i wytrzyma kolejne miesiące.

    Pracuje z młodzieżą

    Po ostatnim występie planował trochę odpoczynku. Ale i Piotr Basta, i trener Marian Henning namówili go, by poprowadził zajęcia z młodzieżą. Dostał grupę 14-15-latków i codziennie ma z nimi treningi.

    - Tak, kiedyś trudniej było odejść ze sportu - przyznaje, gdy rozmawiamy o problemach, jakie mieli choćby żużlowcy. On przygotował się do odejścia, a jeszcze pomogli mu w klubie. - Ci, którzy osiągnęli wysokie wyniki wiedzą, że ci, co zaszli w sporcie daleko, potrafią w pracy dać z siebie wszystko - wygłasza swoją teorię.

    Po kilku miesiącach pracy z młodzieżą wie, że to jest to, co na razie chciałby robić. Co może, przekazuje młodym. Chce, żeby trenowali świadomie. Jak pytają, odpowiada. Jemu też trener Henning tłumaczył, dlaczego musi trenować, po co ten wysiłek i zasuwanie np. na rowerze.

    Kontroluje postępy swoich zawodników w nauce. Kiedy pojawił się w jednej ze szkół, nauczyciele byli w szoku. - Bo że o stopnie pyta wuefista ze szkoły, to normalne. Ale żeby ktoś przyszedł spoza, to dziwne - opowiada jedna z nauczycielek. Kucharski zapowiedział z miesięcznym wyprzedzeniem, że przyjdzie 16 grudnia. I był.

    W Zamiejscowym Wydziale Kultury Fizycznej kończy licencjant. Później chce zrobić menedżera sportu. - Gdybym miał zmienić pracę, byłoby mi trudno. Przyzwyczajam się do ludzi - przyznaje 34-letni wioślarz. Ale wyzwań się nie boi. Sport nauczył go, żeby się nie szufladkować. Jeśli znajdzie się coś innego...

    Trener w niego wierzy

    Trener Henning pytany o wady swojego utytułowanego zawodnika bez namysłu mówi: - To że dba o rodzinę, że tęskni, chce być w domu. Taki zawodnik do sportu już się nie nadaje. Tomek się zmienił. Ale to wada w dobrym znaczeniu.

    Plusy trener też sypie jak z rękawa. Sumienny, lojalny w stosunku i do partnera z łódki, choć z Syczem miał czasem pod górkę, i trenera kadry Jerzego Brońca, mimo że też różnie się układało. Henning mówi, że takiego zawodnika jak Kucharski życzyłby każdemu trenerowi. Czy wioślarz poradzi sobie teraz? - Jeśli konsekwencję i wytrwałość, które zdobył w sporcie, przełoży na codzienne życie, da radę - mówi trener. - Wierzę w Tomka.

    Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska