Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Wałęsa: Do piekła iść nie chcę

Danuta Kuleszyńska 68 324 88 43 [email protected]
Lech Wałęsa przed tygodniem odebrał tytuł honorowego obywatela Zielonej Góry. Spotkał się też z licealistami i mieszkańcami miasta w auli uniwersytetu.
Lech Wałęsa przed tygodniem odebrał tytuł honorowego obywatela Zielonej Góry. Spotkał się też z licealistami i mieszkańcami miasta w auli uniwersytetu. fot. Mariusz Kapała
- Do Anioła Stróża, jak nie zapominam, to się modlę. Nie jestem takim świętoszkiem, jak by ktoś myślał. Jestem bardzo grzesznym człowiekiem - z Lechem Wałęsą rozmawiam o piekle, zgubionym bucie i o tym, że trzeba cieszyć się życiem.

- Ciągle w biegu, zaganiany, stale pan gdzieś się spieszy...
- Ten typ tak ma.

- Przystopować trzeba, rozejrzeć się wokół, odpocząć... Serce panu wysiądzie w tym pędzie.
- Kiedyś trzeba na coś umrzeć.

- Ale po co skracać sobie życie?! Proszę powiedzieć, kiedy był pan ostatnio na rybach?
- Ooo, nie pamiętam, ale dość dawno. Tak mój plan zajęć ustawiony jest, że nie męczę ryb. Wie pani, na ryby to trzeba mieć nastrój, trzeba się przygotować: wędki, przynęty... Nie mam na to czasu.

- I nie żal panu, że tego czasu na nic nie starcza?
- Proszę pani, żal mi, że nie mam 18 lat.

- A gdyby pan miał, to co?
- Osiemnastkę miałem w komunizmie i tego komunizmu żałuję, ale tylko w tym jednym punkcie.

- Był pan w tamtych czasach rozrabiaką, jakiemuś gangowi przewodził?
- Nie, byłem dość grzeczny. Nigdy w kryminale nie siedziałem, nigdy niczego poważnego nie ukradłem, oprócz jabłka czy śliwki. Nigdy w żadnych gangach nie byłem. Zawsze byłem człowiekiem kompromisu, raczej ratowałem. A więc taki Zorro mały... Życie nie skierowało mnie na manowce. Ale sprawdzałem papierosy, sprawdzałem ucieczki...

- ... alkohol też?
- Nie za dużo, bo mój organizm od razu był dobrze ustawiony. Zawsze byłem i do dziś jestem chory po alkoholu. Byłem natomiast przywódcą, bo zawsze miałem argumenty i we wszystkim byłem prawie najlepszy albo najlepszy. W tym dobrym znaczeniu oczywiście: w rozrabianiu, w piciu, w papierosach, kombinacjach, we wszystkim. Ale oczywiście nie przekraczałem granic. Jak dziś na to patrzę, to rozrabianie to mieściło się w granicach młodzieżowych wybryków.

- Kobiety też były?
- Były, ale o tym mówić nie będziemy, bo nie chcę od mojej Danuśki oberwać po głowie.

- A przed panią Danutą?
- O co pani pyta dziadka 67-letniego? Jestem politykiem i proszę o pytania polityczne.

- To zacznijmy od Popowa. Powiem tak: kto by pomyślał, że w tak małym miasteczku wyrośnie człowiek, który zmieni oblicze świata.
- I pani się wydaje, że to jest takie dobre? Ja już się przyzwyczaiłem do ochrony, a wcześniej do bezpieki, która odprowadzała mnie nawet do śmietnika. Na korytarzu bez przerwy stały szwadrony.

- Ale mur w 1980 roku zdążył pan przeskoczyć. Nie porwał pan spodni, nie skręcił nogi, nie zgubił buta?
- But zgubiłem, ale za drugim razem, podczas strajków w 1988-89 roku. Esbek złapał mnie za nogę i ten but spadł. Pomagał mi wtedy jeden człowiek od księdza Jankowskiego. Zaczął się bić z obstawą i wtedy ja ten płot przeskoczyłem. Pierwszy skok z sierpnia 1980 trudno sprawdzić, trudno udowodnić, bo indywidualnie przeskoczyłem. Tylko bezpieka widziała.

- I przymknęli oko na ten skok?
- Tak uważała bezpieka i pani Walentynowicz. Dlaczego mi się udało? Ja sam byłem tym zaskoczony. Moje wejście do stoczni było wcześniej zaplanowane. Opatrzność spowodowała, że się spóźniłem na umówione miejsce, dlatego znacznie później dołączyłem do strajku. Byłem pilnowany przez bezpiekę, pamiętam nawet kolor samochodu. Holował mnie od samego domu do stoczni. Dlaczego mnie nie zamknęli? Właśnie tu był fuks, bo nie wiedzieli, co z Wałęsą zrobić. Przez moje spóźnienie i przez to, że nie było decyzji, co z Wałęsą zrobić, udało mi się wejść do stoczni. Trafiłem w zamieszanie, które pozwoliło mi przez ten płot przeskoczyć.

- To był skok w historię.
- No, nie wiem. Mówię pani, że fuksem się wtedy dostałem.

- Kto panu w życiu pomaga? Bóg, Matka Boska, Anioł Stróż...
- Do Anioła Stróża, jak nie zapominam, to się modlę. Natomiast nie jestem takim świętoszkiem, jak by ktoś myślał. Jestem bardzo grzesznym człowiekiem.

- I jakie grzechy ma pan na sumieniu?
- O grzechach to tylko z księdzem rozmawiam. Wykonuję obowiązki chrześcijanina na minimalnych wysokościach, ale jestem wierzący i wiary za żadne skarby nie oddam.

- Matka Boska odwróciła się od pana? Nie widzę jej w klapie marynarki.
- Matkę Boską założono mi podczas strajków. To było tak, że gdańska pielgrzymka, która wracała z Częstochowy, założyła mi Matkę Boską wobec kamer całego świata. Prymas Wyszyński poświęcił ten obrazek. Zdjąłem ją, gdy moja rola w Polsce zakończyła się. Teraz działam bardziej poza granicami naszego kraju. Mówi pani, że Matka Boska mi nie pomaga. Może tak być, nie jest wykluczone, że się naraziłem. Tylko że pani przenosi teraz moją osobę ponad ojczyznę, ponad sprawę.

- A pan jest przecież skromnym człowiekiem.
- Nie. Jestem bardzo zarozumiały i butny, ale i logiczny. Ja służyłem sprawom. Pewnie, wolę mieć nagrody niż kary, to przecież normalne.

- Lubi pan poleniuchować?
- Zawsze byłem leniwy. Tylko że moje lenistwo było twórcze. Całe życie coś ulepszałem.

- A w przeznaczenie pan wierzy?
- Tak. Ale przeznaczeniu trzeba pomóc. Nawet jeśli ktoś jest przeznaczony do bycia kapłanem, to musi do kościoła chodzić.
- Myśli pan, że Bóg przyjmie kiedyś pana do siebie?
- Robię wszystko, żeby tam być. A wie pani dlaczego? Bo w piekle pewnie jest Lenin i Stalin, prawdopodobnie na kierowniczych stanowiskach. A ja im przecież zrobiłem rewolucję. Dlatego nie chcę do piekła, bo piekło to beznadzieja. W piekle nie ma żadnych szans, nie ma przyjaciół.

- Wyobraźmy sobie wehikuł czasu...
- ... wszystko bym zrobił to samo, co zrobiłem. Niczego nie żałuję.

- Mnie chodzi o co innego. Wsiada pan do wehikułu i przenosi do Rosji roku 1917.
- Gdybym spotkał Lenina i widział, jak strzela do ludzi, to bym go sam zastrzelił. Kombinowałbym, żeby mu w tej rewolucji przeszkodzić.

- W jakich czasach chciałby pan żyć?
- W przyszłości, bo rozumuję technicznie. Do końca XX wieku żyliśmy w epoce Ziemi. Ziemia nas trzymała, jej bogactwa, stabilność, stateczność. Natomiast pod koniec XX wieku pojawiła się epoka powietrza, czyli epoka internetu, intelektu, mądrości...

- I myśli pan, że teraz w dobrym kierunku zmierzamy?
- Z fizycznego punktu widzenia nowa epoka jest bardziej ludzka, bardziej opłacalna dla jednostek. Rozwinęliśmy technologie tak daleko, że nie mieścimy się dzisiaj w państwie, w kraju. Pytanie tylko: jak daleko posunąć się w tym globalizmie. Są bowiem tematy, które powinniśmy zostawić sobie, rodzinie, państwu. Ale tego jeszcze nikt nie wypunktował. Mimo że jestem człowiekiem Ziemi, to jednak widzę pewne trudności. Proszę spojrzeć, tyle dróg budujemy, mostów... A gdybyśmy tak skupili się na tym, żeby rozpuścić grawitację, żeby nas nie przyciągała... Wszystkie mosty byłyby niepotrzebne.

- Jak w filmach science fiction.
- Ja już wcześniej o tym myślałem. Czy to jest trudne? Otóż nie. Czy możliwe? Prawdopodobnie tak. Jak ja byłem kiedyś więźniem wyborów, tak my jesteśmy dziś więźniami pewnych rozwiązań. I ja wierzę, że jest to możliwe, dlatego tak bardzo fascynują mnie takie zagadnienia.

- A w kosmos chciałby pan polecieć?
- Nie, bo to tylko wycieczka. A mnie bawi układanie, ta inna rola, która jest ciekawsza i mądrzejsza.

- Wnoszę, że nie lubi pan stagnacji.
- Nie. Lubię, jak dzieje się coś nowego. Tu się zmęczyłem, tam odpocząłem. Dlatego dziś nie wytrzymałbym siedzenia w Sejmie. Mam charakter wodzowski i nie wytrzymuję dłużej niż godzinę. Za szybki jestem, nie nadaję się...

- Stąd ten ciągły pośpiech, to zerkanie na zegarek. A może chciałby pan być ptakiem?
- Jako człowiek praktyczny nie biorę takich rzeczy pod uwagę.

- A z porad wróżbitów pan korzysta?
- Nie bardzo w to wierzę. Uważam, że każdy człowiek ma swoją księgę żywota i sam zapisuje w niej karty. Oczywiście, ma przy tym wolny wybór, różne warunki, sytuacje. Ale ktoś to jednak układa.

- A co z autorytetami? Jest ktoś, na kim pan się wzoruje?
- Zawsze miałem problem z wyborem autorytetu. No bo kto jest większym mistrzem: mistrz w szachach czy w boksie? Dyscypliny różne. Podobnie jest w życiu. Nie można uznawać jednego autorytetu. W moralnym jest papież czy biskup, w ekonomii ktoś inny... Nie ma jednego autorytetu.

- Ma pan przyjaciół?
- I tak, i nie. Dlatego, że jestem wieloboistą, mogę mieć przyjaciół wędkarzy, przyjaciół elektryków... Ale zbyt szeroko idę przez życie, więc nikt nie dorównuje mi tempa. Teraz musiałbym mieć przyjaciół wędrowniczków, którzy tak jak ja jeździliby po świecie.

- Jest pan szczęśliwym człowiekiem?
- Trudno powiedzieć. Staram się być szczęśliwy w warunkach, które są, a zarazem te warunki staram się poprawiać.

- Niebawem będzie pan obchodził 40. rocznicę ślubu. Jak to możliwe, by tak długo wytrzymać z jedną kobietą?
- To kwestia wychowania i charakteru. Są pewne decyzje, nad którymi człowiek nie powinien w ogóle się zastanawiać. Do takich rzeczy należy między innymi ślub. To jest decyzja nieodwracalna. Rozwodu w ogóle nie biorę pod uwagę. To nie znaczy, że w młodości ktoś mi się nie podobał.

- Pani Danuta jest ideałem kobiety?
- Dla mnie tak. Dawniej zawsze podobały mi się blondynki i szalałem za nimi, a żonę mam brunetkę.

- Rozmawiacie w domu o polityce?
- Staram się nie rozmawiać, ale moja żona jest polityczna, jest radykalna, nie zgadza się ze mną, jest w opozycji.

- To pewnie często kłócicie się ze sobą.
- Nie umiemy się kłócić, bo w długim okresie naszego życia mieliśmy w domu podsłuchy, wiedzieliśmy nawet, w którym miejscu. Nie mogliśmy dawać informacji. Wyszliśmy na tym źle, bo jeśli człowiek przez 30 lat musi uważać na to, co mówi, to po prostu odzwyczaja się od mówienia.

- Co jada pan najchętniej?
- To, co przygotuje żona. Dopóki chłopcy mieszkali z nami, potrawy były bardziej treściwe, mięsne. Teraz kuchnia jest nieco lżejsza: zielenina, sałatki...

- Podsumował już pan swoje życie?
- Cały problem człowieka polega na tym, że nie umie korzystać z tego, z czego korzystać powinien. Jak ma dziesięć lat, to chce chodzić na filmy od lat 18. A jak ma lat 50, to podrywa sikorki... A gdyby tak cieszył się z tego, co ma? Gdyby musiał żyć tym, co ma...

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska