Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Lekarze odesłali mnie z kwitkiem - żali się pani Bernardyna

Danuta Kuleszyńska 68 324 88 43 [email protected]
- Największy żal mam o to, że na neurologa czekać musiałam kilka godzin i że w tym czasie nikt się mną nie zainteresował - ubolewa Bernardyna Rutz.
- Największy żal mam o to, że na neurologa czekać musiałam kilka godzin i że w tym czasie nikt się mną nie zainteresował - ubolewa Bernardyna Rutz. Fot. Paweł Janczaruk
- Traciłam przytomność i cztery godziny czekałam, aż w końcu zajął się mną neurolog - żali się Bernardyna Rutz, która pod koniec roku trafiła na oddział ratunkowy. Bartosz Kudliński, naczelny lekarz szpitala: - Lekarz jest jeden, a pacjentów dużo.

W miniony czwartek pisaliśmy o Ryszardzie Roślewskim, lat 49. Mężczyzna stracił władzę w nogach, nie mógł chodzić, krzyczał z bólu. Trzy dni wcześniej lekarz rodzinny skierował go do szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR) z podejrzeniem wypadnięcia dysku. Po kilku godzinach oczekiwania Roślewskiego zbadała w końcu neurolog. I z SOR odesłała z powrotem do domu. - Stwierdziła, że nic mi nie jest, że mam dalej leczyć się w przychodni - narzekał. A jego żona rozpaczała: mąż gaśnie w oczach, nie wiadomo, czy dożyje nowego roku, a lekarze zamiast postawić diagnozę, odsyłają człowieka do domu!

Na naszą prośbę schorowanym mężczyzną zajął się w środę neurochirurg Miłosław Bemben, który miał tego dnia dyżur w szpitalu. Roślewski ponownie trafił na SOR, a po zbadaniu został przewieziony na neurochirurgię. Przebywa tam do dziś i nadal jest diagnozowany.

- Dobrze, że trafił do szpitala, bo jego przypadek jest szczególny - przyznał nam wczoraj M. Bemben. - Leczenie w domu mogłoby pogorszyć stan jego zdrowia. Pacjent ma zapalenie kręgosłupa na tle bakteryjnym. Pertraktujemy, by przyjął go oddział zakaźny.

Po naszym tekście ( "Błagamy, pomóżcie nam!", GL z 31 grudnia) zadzwoniła do nas Bernadyna Rutz. - Też miałam skierowanie do szpitala i też mnie z kwitkiem odesłano do domu - mówiła rozżalona. Wczoraj przyszła do redakcji z plikiem dokumentów. - Oto historia mojej choroby - pokazała.

Pani Berdardyna ma 62 lata i odkąd przeszła na emeryturę, zaczęły się problemy ze zdrowiem. Ma nadciśnienie, niewydolność tarczycy, cukrzycę, schorowany kręgosłup i zapalenie nerwu trójdzielnego. Jest pod stałą opieką lekarza rodzinnego i neurolog Teresy Kiełczyńskiej z Polikliniki. - To cudowna kobieta, wspaniały lekarz i piękny człowiek. Gdyby wszyscy z takim sercem podchodzili do pacjenta, na pewno chorowałoby nam się lżej - chwali panią doktor.
Pod koniec grudnia B. Rutz dwa razy pod rząd traciła przytomność. Lekarka rodzinna wypisała skierowanie na oddział neurologii z prośbą " o pilną diagnostykę i leczenie z powodu częstej utraty przytomności przy skręcie głowy".

- Do szpitala pojechałam 28 grudnia, przed południem - opowiada kobieta. - Ale na neurologii mnie nie przyjęli, tylko kazali iść na oddział ratunkowy i czekać na lekarza. Jak tylko weszłam na SOR, znów straciłam przytomność. Ktoś mnie podniósł, kazał usiąść na łóżku i czekać. Mijały godziny, ale nikt mną się nawet nie zainteresował. Kilka razy sama prosiłam o lekarza. W końcu neurolog przyszedł. Po czterech godzinach oczekiwania! A potem wypisał leki i... odesłał do domu! Jestem oburzona takim traktowaniem. Uważam, że z tymi dolegliwościami powinnam trafić na oddział i być porządnie przebadana. (Wczoraj panią Bernardynę przyjęła neurolog Kiełczyńska z Polikliniki. Wystawiła skierowanie na badania kardiologiczne w tymże szpitalu).

W podobnym tonie otrzymaliśmy też maila. Czytelniczka (nazwisko do wiadomości redakcji) opisuje przypadek schorowanej matki. Kobieta ze skierowaniem zgłosiła się w grudniu na neurologię. Odesłaną ją na oddział ratunkowy, gdzie przesiedziała na taborecie kilka godzin. Dopiero po południu zszedł do niej neurolog. "Lekarka stwierdziła, że mamie nic nie jest, że od listopada przyjmują tylko ostre stany, a takowego ona nie widzi i odesłała nas do domu. Był piątek wieczór, a ja z chwiejącą się mamą zostałam na ulicy. Płakałam z tej bezsilności. Jak można tak potraktować chorego" - pisze nasza Czytelniczka.
Rozmawiałam wczoraj z Bartoszem Kudlińskim, naczelnym lekarzem szpitala. - Wszystkie problemy wynikają z nieznajomości funkcjonowania SOR i z tego, że lekarze rodzinni nie wywiązują się ze swoich obowiązków - argumentuje doktor. - Kierują pacjentów na oddział ratunkowy w celu wykonania diagnostyki. A przecież jest to oddział, na którym ratuje się życie, a nie stawia diagnozy!

- Dlaczego pacjenci SOR na specjalistę czekać muszą wiele godzin? - dopytuję.
- Lekarz nie może od razu zejść, bo często jest sam na swoim oddziale i ma do obsłużenia kilkudziesięciu chorych.

Kudliński dodaje, że wkrótce na SOR pojawią się informacje, że czas oczekiwania na lekarza może wynieść tu do kilku godzin. - Pacjenci muszą być cierpliwi. I muszą nam w końcu zaufać - przekonuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska