Przed laty reporterskie śledztwo zaczęliśmy w rozrywkowej dziupli o nazwie „Delicja”, później w osiedlowym lokaliku „U Bobra”. Tam bywalcy mieli markowe dresy i z krótkie fryzurki. Po kilku próbach podjęcia rozmowy (odpowiedzi: „s…” i „chłopie, chcesz żyć?”) porozmawialiśmy z jednym z nich. A może tylko z kimś, kto chciał za takiego uchodzić.
Przygoda bez obciążeń
To zaczęło się jeszcze w szkole. Miała być czadowa przygoda bez żadnych obciążeń. Jak stwierdził kumpel, okradanie Niemców to przecież nie jest grzech - rewanż za drugą wojnę światową i rozbiory. Cytując - niemal jak w seksie ten pierwszy raz był banalny. Ściągnął adidasy ze stojaka przed sklepem. Dwaj koledzy i koleżanka zagadali sprzedawczynię, on sięgnął po fanty. Później okazało się, że oba buty były prawe. Brali, co popadnie i ryzykowali niemal za frajer. Jednak szybko poszła fama, że jumają. Zaczęli przychodzić sąsiedzi, znajomi i znajomi znajomych. Jeden potrzebował radio, inny odlotowy dres lub monitor. Podobno głośny numer z telewizorami we Frankfurcie to ich pomysł.
Wchodzili do sklepu ze znalezionym na śmietniku kartonem po telewizorze wypakowanym styropianem. Twierdzili, że telewizor nie działa i robili awanturę sprzedawczyni. Gdy ta wychodziła na zaplecze, znikali z prawdziwym odbiornikiem.
Były specjalne puszki do wkładania tzw. straszaków, ubieranie na cebulę w domu towarowym, lecz przede wszystkim wejścia na bezczelnego: „Wiesz, jak sklep jest mały, nas trzech i jedna sprzedawczyni, to ona sama się odwracała, żeby nic nie widzieć”.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w mieście juma była w pełni akceptowana - mówi proszący o anonimowość Tadeusz, krośnianin od urodzenia. - To my stworzyliśmy rynek, my byliśmy paserami, a nawet zleceniodawcami tych kradzieży. Później co najwyżej z zazdrością, a z pewnością nie z potępieniem, patrzyliśmy na jumaczy, którzy jeździli niezłymi na te czasy samochodami i obwozili krzykliwie ubrane dziewczyny po mieście. A tak na marginesie. Wtedy powstało kilka trwających do dziś fortun.
Zaczęły się schody
Kilka lat później. W sklepach robił się tłok, stada ochroniarzy, puste opakowania zamiast towaru i nie te dochody. W końcu mieli dziewczyny, a nawet swoje własne rodziny. - Pierwszy raz weszliśmy we trzech. Już wiedzieliśmy, że u tego jubilera o tej godzinie jest tylko stara baba. Nawet nie krzyczała, tylko przewracała oczami jak żaba. Stary, nic prawie nie brałem, bo ze strachu wszystko leciało mi z rąk. Mieliśmy nic do siebie nie gadać, lecz ja ciągle tylko mówiłem: k, o k..., o k...
Nie, nie byli pierwsi, o łatwym szmalu „na jubilerach” słyszeli już wcześniej - kilku chłopaków wytrenowanych na przemycie papierosów pracowało już z nowosolanami, którzy podobno wymyślili wszystko, łącznie ze sposobem „na tarana”. Czyli wjeżdżali samochodami do sklepów.
Oczywiście byli jeszcze „młotkowcy”, których nazwano tak od rozbijania młotkami gablot z precjozami. Lubuscy policjanci zaczęli przyglądać się sprawie w ramach pomocy prawnej dla belgijskich kolegów. Według ich ustaleń sprawcy brutalnych napadów na jubilerów i sklepy z artykułami fotograficznymi pochodzili z naszego regionu.
O jubilerskiej specjalności młodych Lubuszan wiadomo było od dawna, lecz ponieważ gros przestępstw popełniono poza granicami naszego kraju, oficjalna wiedza polskiego aparatu ścigania była raczej znikoma. A to młody mieszkaniec Kożuchowa został zastrzelony przez czeskiego jubilera, a to fanty z napadu w Niemczech, które wypłynęły na naszym terenie, wreszcie apel o pomoc z północnych Niemiec...
W Krośnie Odrz. powstał film "Yuma"
We wrześniu 1999 r. podczas napadu na sklep jubilerski w belgijskiej miejscowości Hareldam - nieznani sprawcy obrabowali jubilera, lecz w chwili, gdy odjeżdżali z miejsca zdarzenia, pojawił się obudzony hałasem właściciel sklepu. Próbując powstrzymać przestępców, postrzelił jednego z intruzów, jak później się okazało, młodego mieszkańca Krosna. Wspólnicy porzucili rannego w skradzionym aucie, mimo że natychmiastowa pomoc lekarska mogła ocalić mu życie.
Pomoc prawna
O pomoc w rozwikłaniu tej sprawy belgijscy policjanci zwrócili się do polskich kolegów. Po ustaleniu tożsamości martwego Lubuszanina zaczęto budować obraz gangu, którego trzon stanowili mieszkańcy Krosna. Do śledztwa przyłączyli się policjanci niemieccy i norwescy - w tych krajach także prawdziwą plagą stały się napady na sklepy jubilerskie i ze sprzętem fotograficznym. Rabunków dokonywano z reguły metodą na tarana.
Przestępcy skradzionym pojazdem dostawczym wjeżdżali w witrynę sklepu, po czym rabowali wszystkie cenne przedmioty. Część rozbójników zabierała łupy, inni utrudniali pościg blokując drogi.
Jak szacowano, w skład tego gangu mogło wchodzić ponad sto osób. Byli to fałszerze, kierowcy, rozpoznanie, tzw. żołnierze od brudnej i czasem mokrej roboty oraz specjaliści od zbytu i paserzy. Grupa dopuściła się prawdopodobnie ponad stu rabunków w całej Europie. Szacunkowa wartość bandyckiego łupu była ogromna - mówiło się o milionach złotych.
W Niemczech tylko w latach 2001 do 2003 roku odnotowano blisko 200 napadów na sklepy jubilerskie. Zatrzymano około 120 podejrzanych o udział w bandach, które Niemcy nazwali Hammerbande, czyli młotkowa banda. Niemieccy stróże porządku stworzyli nawet do walki z tą przestępczością specjalną grupę pod nazwą Hammer (młotek). Kilkudziesięciu zatrzymanych Polaków osądzono w Niemczech.
Wideo: Napad na kantor w Słubicach. Bandyta z bronią żądał gotówki. Uciekł, ale szybko został złapany.
Jaki olej do smażenia?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?