Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Media dają nam przyjemną iluzję przemocy, czyli ból bez bólu

(map)
Marcin Sieńko
O tym, że choć żyjemy w bardzo bezpiecznych czasach, to boimy się jak nigdy dotąd. Wywiad z Marcinem Sieńką, doktorem filozofii z UZ zajmującym się filozofią kultury i mediów, prywatnie blogerem, znawcą i krytykiem internetu.

Do Marcina Sieńki dzwonię, by porozmawiać o internecie i ogólnie o mediach. O tym, dlaczego ludzie przez treści w nich zamieszczane potrafią się zabić, ale też dlaczego ludzie potrafią zabić, by się w nich znaleźć.

Internetowe newsy mające w tytule krew, zbrodnię, czy masakrę mają największą popularność wśród czytelników... Dlaczego tak bardzo lubimy oglądać wyrządzone komuś zło?
- Jest wiele powodów. Ale najważniejszym jest chyba nasza biologia. Badania dowodzą, że gdy patrzymy na kogoś odczuwającego ból, w naszym mózgu uaktywniają się te same obszary, co u osoby cierpiącej. Czyli empatycznie przeżywamy coś, czego nie odczuwamy. Jesteśmy pobudzeni, ale jak gdyby "za darmo", bez konsekwencji. Ból bez bólu, agresja bez narażenia się na cudze ciosy.

Czyli lubimy, gdy nas boli?
- Lubimy coś przeżywać. Radość, czy ból są przeżyciami, tylko o innym charakterze. Jeśli zabierzemy bólowi niemiłą bolesność, to pozostanie przeżycie. A przecież właśnie po to, by coś przeżyć, skaczemy na bungee czy jedziemy autem z prędkością 200 km/h.

Sprawia nam przyjemność patrzenie na ból czy śmierć, bo coś przeżywamy? Przecież agresja, śmierć są w kulturze traktowane negatywnie, jako zło, którego powinniśmy unikać!
- Ból i przemoc były zawsze w naszej kulturze. Używano ich, by nas uczyć posłuszeństwa, by kształtować tożsamość, zmieniać przyzwyczajenia. Sygnały związane z przemocą są dla nas bardzo ważne, kiedyś od ich znajomości zależało przecież nasze przetrwanie. Dlatego choć kultura oficjalnie ocenia je negatywnie, my w głębi swoich trzewi czujemy, że są one ważne i niezbędne. I media wiedzą, że mamy tę potrzebę. Że chcemy przeżywać silne emocje, strach, obrzydzenie, ból. Dają nam zatem ich iluzje, które oglądamy na ekranach telewizorów i monitorów komputerowych.

Chcemy patrzeć na agresję, przemoc?
- Dla mediów sprawa jest prosta - im większy dramatyzm przekazu, tym większa oglądalność. Niestety ma to konsekwencje. Zmienia się nasze wyobrażenie o świecie. Wygodnie siedząc w fotelu możemy codziennie oglądać przemoc i agresję, ale nigdy w życiu się z nią tak naprawdę nie spotkać. A jednak będzie nam się wydawać, że przemocy wokół jest bardzo dużo. Filozof i socjolog Zygmunt Bauman pisał, że choć żyjemy w bardzo bezpiecznych czasach, to boimy się jak nigdy dotąd.
No dobrze, rozumiem, że nas do przemocy ciągnie. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego chcemy oglądać to, o czym wiemy, że jest złe.
- Od dziecka mówi się nam, że przemoc, ból, śmierć - to zło. Ale nie zmienia to faktu, że spotykamy się z nimi w ciągu życia. Chcemy je poznać, by się ich nie bać. By trochę bardziej je zrozumieć. A media dają nam to, czego chcemy.

Patrząc na brutalne sceny, np. gdy jeden człowiek bije drugiego, odczuwamy pobudzenie. W rzeczywistości wcale nie chcielibyśmy być świadkami takiej sceny, patrzeć na krew. Ale na ekranie jest ona bezpieczna. Obserwujemy iluzje i przyzwyczajamy się do nich. I choć sumienie może nam mówić, że nasze podniecenie brutalnością i realizmem przemocy jest złe, to nie sprawi to, że pobudzenie zniknie. Wręcz może rosnąć, bo przecież robimy coś, co jest zakazane czy niemoralne.

A patrząc na to nie robimy niczego złego?
- Być może jakiś głos w głowie mówi nam, że trochę tak, ale... Przecież to nie dzieje się tu i teraz. Patrzymy na zło, ale pozostajemy w komfortowej sytuacji. Nie musimy reagować, uciekać, dzwonić po pomoc, czy włączyć się np. do bójki. Nie mamy krwi na rękach! I tak się usprawiedliwiamy, a nasze emocje stają się akceptowalne. I niezmiennie atrakcyjne. Ten dreszczyk towarzyszący przekraczaniu granic! To jeden z powodów tego, że filmy ukazujące egzekucje, czy transmisje na żywo z samobójstw mają taką oglądalność. To się już stało. My jesteśmy jedynie obserwatorami. Takimi gapiami. I to nie wydaje nam się złe.

Mamy chyba wrażenie, że ta krew jest sztuczna, jak w filmach hollywoodzkich?
- Trochę tak. Ale cieszymy się tym udawanym realizmem nowych mediów. Teraz w najpopularniejszych filmach obejrzymy obrazy kiedyś dopuszczalne jedynie w niszowych gatunkach filmowych. Co więcej - widzimy je w prasie codziennej, w programach telewizyjnych. No i jest internet. Nawet jeśli telewizja ocenzuruje film z odcinaniem komuś głowy, to każdy kto poszuka, znajdzie nieocenzurowaną wersję w internecie, ze wszystkimi "szczegółami". Tak oswajamy się z iluzjami, jakimi media nas karmią.

To powoduje eskalację potrzeb. Nasza tolerancja na ból i przemoc w mediach wzrasta. Możemy ich wchłonąć coraz więcej i więcej - o wiele więcej, niż prawdziwej agresji "twarzą w twarz". Już nas to nie przeraża. Przecież widzieliśmy takie sceny w filmach, w telewizji. Czujemy się oswojeni, chcemy coraz więcej, już bez cenzury. Po prostu brutalniejemy.
Prowadzi mnie to do przekonania, że po prostu nie zauważamy i nie rozumiemy tego, co robią z nami media. Na przykład internet.
W istocie. W życiu codziennym działają pewne reguły zachowania, których nabyliśmy w toku socjalizacji. Nauczyliśmy się "zachowywać". W dyskusji na sali, wśród widzów raczej nie będziemy używać inwektyw, obrażać się publicznie. A w internecie znikają takie ograniczenia. Wszak na pierwszy rzut oka komunikujemy się z maszyną, z komputerem, a nie z człowiekiem!

No i jesteśmy anonimowi.
To tylko złudzenie, choć faktycznie, wydaje nam się, że tak jest. Że nikt nas tam tak naprawdę nie zna. Nikt nas nie widzi. I że możemy w każdym momencie wyłączyć komputer. Nie musimy więc "udawać", być grzeczni, kulturalni, mieć dobry humor - jak w świecie poza internetem. W sieci możemy nie tylko pozwolić sobie na "szczerość", ale też się "wyzwolić" - nakrzyczeć na kogoś, wyszydzić, obrazić. Nagrać ośmieszający kogoś film na komórkę i go opublikować.

Nie ukrywajmy - każdy odczuwa czasem potrzebę porzucenia konwenansów. Ale socjalizacja nam na to nie pozwala. Gdy ktoś coś takiego robi w świecie poza internetem, staje sie oszołomem, świrem, dewiantem. Bo pokazuje swą "dziką stronę" publicznie, żywym ludziom, z którymi jutro spotka się w pracy, w szkole.

A w internecie...
W internecie wszystko wydaje się zabawą, grą, w której możemy zrobić cokolwiek nam wpadnie do głowy. Tak nam się przynajmniej wydaje. Do czasu, gdy stanie się coś złego.
Jak temu zaradzić?
Uważam, że przyczyną wielu dramatycznych sytuacji jest nieznajomość internetu, jego niezrozumienie. Edukacja jest jedyną szansą, by to zmienić. Powinniśmy jak najwcześniej uczyć dzieci, czym jest sieć, jak na nas działa, jacy powinniśmy w niej być. Czyli... Powinniśmy socjalizować ludzi w sieci. Pomyśleć nad pedagogiką, animacją kultury w internecie. Badać psychologię internautów i stosować jej odkrycia w pracy edukacyjnej. I stopniowo przyzwyczajać ludzi do zdrowego funkcjonowania w sieci.

Czyli ogólnie uczyć dystansu do internetu?
Trzydziestolatkowie - tacy, jak ja - mają szczęście, internet pojawił się, gdy byliśmy już uformowani. Młodzi ludzie dorastają w sieci, nie znając, nie kierując się żadnymi internetowymi zasadami społecznymi. Są do niej wrzuceni i muszą radzić sobie tak, jak potrafią, uczyć metodą prób i błędów. Niestety, czasem konsekwencje błędów ponoszą prawdziwi ludzie w prawdziwym świecie.

Dopiero po takich błędach młody człowiek zaczyna rozumieć, że świat internetu jest takim samym światem, jak ten poza siecią. Że to, co się w niej robi, ma na nas wpływ, zmienia nas, dotyka. I że anonimowość, przekonanie, że można się w każdym momencie z tego wyłączyć, że to wszystko jest sztuczne, wirtualne - to po prostu złudzenie. Internet potrafi uderzyć, spowodować ból, a nawet śmierć. Źle powiedziałem. Nie internet, który przecież nie jest ani zły, ani dobry. Miesza nam w głowach, bo narzuca reguły inne niż świat poza nim, prowokuje, tak że czasem puszczają nam hamulce. Ale jest neutralny. Złe i dobre jest tylko to, co robią w nim ludzie.

Czyli uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć? Ale jak? Na lekcjach informatyki?
Na lekcjach edukacji medialnej. Nie tyle uczyć obsługi mediów - w tym internetu - jako narzędzi (czyli działania komputera, czy korzystania z wyszukiwarki internetowej), a uczyć właśnie o internecie i człowieku w nim. Czym jest ta sieć, jak wpływa na ludzi, czym różni się od świata poza siecią, jak ją oswoić. Czym różni się społeczność internetowa od społeczności poza siecią. Czym grozi jej lekceważenie i nadmierne wtopienie się w nią.

Trzeba uczyć, jak sobie w internecie tak po prostu, po ludzku - radzić. Bo internet jest światem, w którym trzeba się nauczyć być. Wiedzieć, co można w nim robić, a czego nie. Jeśli nie wyzywamy kogoś głośno w kawiarni - to nie powinniśmy tego robić serwisie społecznościowym. Nikt tego ludzi nie nauczył, nie przekonał, że anonimowość jest złudna i że powinniśmy się tak samo trzymać pewnych zasad w sieci, jak i poza nią.
I to pomoże?
Tylko taka droga nam pozostaje. Choć nie będzie to łatwe, bo niezbędne byłyby zmiany systemowe. Przecież o mediach powinni uczyć wykwalifikowani nauczyciele. Staramy się ich uczyć na UZ, ale internet i ludzie w nim są wciąż obszarem nowym i mało zbadanym, wciąż nie znamy dokładnie jego wpływu na nas. Nie mamy gotowych recept, jak w nim i z nim żyć. Wiemy, że internet nas znacząco zmienia, lecz jeszcze nie do końca wiemy jak i w co. Dlatego też szkoły nie są gotowe by tego uczyć.

Jeśli nie szkoły, to co zatem?
Szkoły za tymi zmianami nie nadążają. Rodzice nie pomogą, bo sami nie rozumieją internetu, dla nich często to tylko narzędzie, nic więcej. Widziałbym tu raczej zadanie dla bardziej świadomych użytkowników albo organizacji pozarządowych, które mając na celu bezpieczeństwo ludzi w sieci, będą z pomocą specjalistów uczyć ludzi, jak sobie z internetem radzić, czego się wystrzegać. Jak nie ranić innych. Jak nie dać się zwieść iluzjom, takim jak bezpieczna, bezbolesna anonimowość.

A kontrola internetu, wyłączanie stron z niepożądanymi treściami itp.? To jest jakaś droga?
Złudna. Wydaje się, że zablokowanie stron np. pedofilskich jest jak najbardziej słuszne, prawda? Ale to nie spowoduje, że one znikną. Po prostu dobrze się ukryją. Rozwiązania opierające się na cenzurze czy kontroli niczego nie naprawią, a odbiorą sieci to, co w niej najwspanialsze. W ten sposób napiętnowane treści zepchnie się głębiej, w ukrytą strefę, do której kto zechce - i tak znajdzie dostęp. Tu nie chodzi przecież o to, by szukanie niebezpiecznych treści tylko utrudnić, ale by każdy potrafił ocenić, co jest dla niego szkodliwe. A to może dać jedynie dobra edukacja.

Czyli ograniczenia nie mają sensu?
Ograniczenia będą omijane, a zakazany owoc stanie się tylko bardziej soczysty i smakowity.

Dziękuję za rozmowę.

O poglądach na media, internet, świat i człowieka w nim poczytać możecie również na blogu Marcina Sieńki: blog.sienko.net.pl. Zapraszam również na swego bloga: Człowiek i maszyny. Media, Internet, Cyberprzestrzeń. I Ludzie w tym wszystkim…, gdzie również piszę o anonimowości i człowieku w sieci...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska