Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mierzyński - aktor bez kompleksów

Aleksandra Szymańska 95 722 57 72 [email protected]
Jan Mierzyński ma 30 lat. Pochodzi z Płocka. Z tamtejszym teatrem nadal związany jest jego ojciec, który w kwietniu będzie obchodził 80. urodziny. - Aktorem był też mój dziadek, a babcia i mama pracowały w teatrze - mówi Jan Mierzyński. W Teatrze Osterwy jest od ośmiu lat. Do pracy dojeżdża z Gardzka za Strzelcami Kraj. Ma żonę Małgorzatę i dwóch synów: Miłosza oraz Olgierda. Czas wolny poświęca na pracę w kółku teatralnym, które prowadzi w Spichlerzu w Strzelcach Kraj. Jego aktorzy mają na koncie już cztery premiery. Wkrótce piąta.
Jan Mierzyński ma 30 lat. Pochodzi z Płocka. Z tamtejszym teatrem nadal związany jest jego ojciec, który w kwietniu będzie obchodził 80. urodziny. - Aktorem był też mój dziadek, a babcia i mama pracowały w teatrze - mówi Jan Mierzyński. W Teatrze Osterwy jest od ośmiu lat. Do pracy dojeżdża z Gardzka za Strzelcami Kraj. Ma żonę Małgorzatę i dwóch synów: Miłosza oraz Olgierda. Czas wolny poświęca na pracę w kółku teatralnym, które prowadzi w Spichlerzu w Strzelcach Kraj. Jego aktorzy mają na koncie już cztery premiery. Wkrótce piąta. Aleksandra Szymańska
- Mam to szczęście, że nie pauzuję, że w zasadzie jestem w każdym przedstawieniu - mówi Jan Mierzyński, aktor Teatru Osterwy. W miniony wtorek wygrał ósmy plebiscyt "Pierścień Melpomeny", którego współorganizatorem była "GL".

- Pierścień Melpomeny to nagroda dla najpopularniejszego aktora. Zastanawiam się, jak i czy w ogóle pan tę popularność odczuwa? Ludzie pana rozpoznają na ulicy, policjanci nie wlepiają mandatów?
- Nie, nie, takich sytuacji nie miałem (śmiech), zresztą nie mam prawa jazdy. Odczuwam życzliwość ludzi. Ale popularność? To w ogóle tak górnolotnie brzmi! Raz jeden, w tym roku, chłopak poprosił mnie o autograf. Śmieszna sytuacja, bo szedłem coś przegryźć po "Tangu" Mrożka. Ale to ten jeden raz. Inne przejawy popularności, telefony czy maile?! W żadnym wypadku.

- Pytam, bo od Artura Barcisia usłyszałam, że każdemu aktorowi zależy na popularności, a jeśli mówi, że nie, to kłamie!
- Oczywiście, że każdy aktor chce być popularny… czy jakoś tam rozpoznawalny, widoczny.

- No właśnie, a nie myśli pan, że aktorowi teatru w małym Gorzowie trudniej to osiągnąć, że może gdyby zaczynał pan karierę w innym mieście, to miałby większe możliwości?
- Miałem możliwość pracy w Teatrze Muzycznym w Łodzi, w teatrze w Sosnowcu i w Płocku. Ale najlepsze warunki zapewniał mi Gorzów, więc bez wahania wybrałem Gorzów. Nie myślałem wtedy kategoriami, że może gdzie indziej złapię szansę, jakiegoś agenta i się zacznie.

- Skoro mowa o warunkach, to jak wygląda codzienne życie najpopularniejszego aktora?
- Wstaję o 7.00. Razem z żoną ubieramy dziecko do przedszkola. Wypijam kawę, wychodzę z domu, łapię "stopa" do Gorzowa. W Gorzowie jestem od 10.00 do 14.00. Później wracam do Strzelec.

- Też "na stopa"?!
- Też, uczciwą twarz mam, to kierowcy się zatrzymują (śmiech). W Strzelcach prowadzę kółko teatralne. Mam zajęcia od 16.00 do 18.00. Później znowu idę "na stopa", żeby przyjechać do Gorzowa na próbę. Jestem do 22.00 w teatrze, potem jadę do Gardzka, do domu.

- To ma być życie popularnego aktora?! Myśli pan, że długo tak wytrzyma?
- Prawo jazdy by mi się przydało (śmiech). Już trzeci raz będę zdawał…

- Trzymam kciuki, ale serio pytam, czy za pięć, dziesięć lat nadal chce pan być aktorem gorzowskiego teatru?
- Tak, jeżeli będzie taka możliwość… Znam od kuchni różne teatry - nie mówię, że nie wiadomo ile, ale znam - i uważam, że nasz zespół jest bardzo dobry. I to nie jest kadzenie! Jesteśmy też zżyci, nie ma między nami zawiści, żadnych "kwachów". Jeśli ktoś ma problemy, nawet prywatne, to może liczyć na pomoc, więc jest mi tu dobrze. Poza tym mam to szczęście, że nie pauzuję, że w zasadzie jestem w każdym przedstawieniu i pracuję z różnymi reżyserami, bo rotacja reżyserów jest u nas duża. Nie ma tej zaściankowości jak w innych teatrach, gdzie jest np. tylko czterech reżyserów i aktor, który pracuje wyłącznie z nimi, nie uczy się niczego nowego. Tutaj - chwała Bogu - jest inaczej!

- Pracuje pan też z gwiazdami, celebrytami, choćby z Grażyną Wolszczak w spektaklu "Mayday, którego premiera będzie w kwietniu. Nie ma pan przy znanej aktorce kompleksów?
- Wszyscy mamy świadomość tego, gdzie jesteśmy my, a gdzie ona, że to aktorka, która już coś osiągnęła. Ale w relacjach zawodowych czy osobistych tego się nie odczuwa. Nie jesteśmy przerażone, szare myszki z Gorzowa i nie mamy kompleksów, bo nie możemy ich mieć! Pamiętam, że kiedy się tu angażowałem, jeden z kolegów z Olsztyna pytał: Gdzie ty jedziesz?! Do jakiegoś miasta na "g". Nie jeździ się do miasta na "g"! Okazało się, że poziom artystyczny teatru i przede wszystkim widzów jest tu bardzo wysoki, że w Gorzowie jest moda na teatr! Ludzie chłoną nasz zróżnicowany repertuar, bo tak to jest w miastach monoteatralnych - co nie każdemu musi się podobać - że trzeba zagrać i komedię, i dramat, i farsę, i musical. Ale u nas to się sprawdza! Widzowie przychodzą na każdą premierę i po kilka razy na przedstawienia. Weźmy sukces "Trzy razy Piaf". Spektakl zagrany już prawie 150 razy!

- Gdyby jednak po premierze u Osterwy pojawił się ważny reżyser albo producent z gotowym kontraktem, to nadal by się pan trzymał Gorzowa?
- Nie wiem… Warunek byłby taki, że biorę ze sobą żonę i dzieci.

- A propos, żona nie mówi: poszedłbyś na casting, zagrał może w reklamie, zarobił porządne pieniądze?
- Na szczęście nie. Zresztą, powiem szczerze, kamera mnie nie lubi. Wiem, bo na paru castingach w życiu byłem. Ja się przy kamerze za bardzo spalam. Bardziej niż w teatrze, przy ludziach. W teatrze najgorsze jest 15 minut przed wyjściem na scenę. Wtedy jestem sparaliżowany, ale potem wszystko ze mnie spada.

- Ma pan wymarzoną rolę, którą chciałby zagrać?
- Mam, główna postać dramatu Ingmara Villqista "Noc Helvera". Uważam, że to bardzo trudna sztuka dla aktora: fizycznie, psychicznie, intelektualnie.

- A z dotychczasowych ról, która sprawiła panu największą frajdę?
- Na pewno Edek w "Tangu" w reżyserii Rafała Matusza, który jest moim profesorem ze szkoły. Bardzo sobie cenię rolę Grubera w "Allo, allo" w reżyserii Jana Tomaszewicza, no i Pietrka w "Złotej Kaczce", bo ta rola rozwinęła mnie wokalnie. Z poprzednich lat: Gustaw - Konrad w "Dziadach" i Lutek w "Znieczulonych". To był zresztą mój drugi spektakl w Teatrze Osterwy.

- Jan Mierzyński wtedy i dziś, to ten sam aktor?
- Zupełnie inny! Gdzieś tam dorósł emocjonalnie i zawodowo. Już tak się nie spala, jak się spalał. Nie jest taki zachłyśnięty, nie uważa, że jak dostał się do teatru, to jest królem, chwycił pana Boga za nogi, osiągnął coś wielkiego. Pewnie, dostać dziś angaż, to jest osiągnięcie. Mam wielu zdolnych kolegów, którym się nie udało. Siedzą w Warszawie, chodzą na castingi, ale z czegoś trzeba żyć, więc jeden jest kelnerem, drugi, z tego co wiem, sprząta tramwaje po nocach. Dlatego doceniam to, co mam. I to nie jest przywiązanie do etatu. To przywiązanie do ludzi, do stabilizacji zawodowej.

- Nie obawia się pan, że przez tę stabilizację, coś przegapi?
- Na razie nie, bo - jak mówiłem - ciągle gram jestem w obiegu. Nie jak ten piłkarz, który cały sezon przesiedział na ławce rezerwowych, a potem pomyślał: Boże, mogłem być w innym zespole, może w gorszym, w niższej lidze, ale grać. Ja jestem cały czas w ataku!

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska