Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młodzi siatkarze mamie nie podskoczą

Szymon Kozica 68 324 88 63 [email protected]
Maciej Baumgarten od początku siatkarskiej kariery jest związany z Zieloną Górą. Studiuje wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Zielonogórskim, gra w akademickiej ekipie.
Maciej Baumgarten od początku siatkarskiej kariery jest związany z Zieloną Górą. Studiuje wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Zielonogórskim, gra w akademickiej ekipie. Tomasz Gawałkiewicz
Gdy ma się mamę olimpijkę, to aż strach się brać za sport! Żeby nie dać plamy... Czy dlatego Michał i Maciej, synowie Grażyny Baumgarten, nie zostali lekkoatletami, tylko zgodnie postawili na siatkówkę?

Pani Grażyna, w światku sportowym bardziej znana pod panieńskim nazwiskiem Oliszewska, w Zielonej Górze nazywana była ,,żarówką''. Jak wszystkie inne utalentowane lekkoatletki, które karierę rozpoczynały w Żarach. Wychowanka Andrzeja Kempy (wicemistrz Polski w maratonie) najpierw biegała na 100 i 200 m. Na zawodach szkolnych oczywiście. Gdy ukończyła Zespół Szkół Ekonomicznych, przeniosła się do Zielonej Góry. W Lumelu trafiła pod opiekę trenera Mariana Filipiuka (olimpijczyk z Tokio, na 4x400 m).

Kariera jak marzenie

Kiedy zorientowała się, że może zrobić niezłą karierę? - W zasadzie od początku dobrze mi szło. W Żarach zdobywałam medale w zawodach powiatowych, potem wojewódzkich - opowiada pani Grażyna. W 1975 r. jako 16-latka wywalczyła srebro na 400 m podczas Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży w Białymstoku. Dwa lata później w Łodzi było już złoto - indywidualnie i w sztafecie. W międzynarodowych zawodach przyjaźni w Zielonej Górze - brąz i złoto. A na mistrzostwach Europy juniorów w Doniecku - półfinał na 400 m oraz piąte miejsce na 4x400.

Oliszewska szybko trafiła do kadry Polski juniorów, a później seniorów. W 1979 r., w którym została mistrzynią kraju na 400 m w hali i na stadionie, była już objęta szkoleniem olimpijskim. - Co miesiąc wyjeżdżałam na obozy. Zakopane, Spała, Warszawa, Warna, Madryt... Po zgrupowaniu w Hiszpanii przyszła już taka fajna forma, że pobiegłam 52,56 - wspomina. W lipcu rozpoczęły się igrzyska w Moskwie.

Nie uznaje półśrodków

- Politycy umniejszyli nam tę uroczystość - nie ukrywa pani Grażyna. Ale dodaje, że i tak było to niesamowite przeżycie. - Najbardziej pamiętam Bronka Malinowskiego. Na 3.000 metrów z przeszkodami już tak odstawał od Filberta Bayi z Tanzanii... Ale cały czas biegł swoim tempem, dochodził go co okrążenie. I wygrał!

A podczas najsłynniejszego w historii lekkiej atletyki olimpijskiego konkursu skoku o tyczce Oliszewska uczyła Afrykanów... gwizdać. Co to za historia? - W Moskwie cały stadion był przeciwko Władkowi Kozakiewiczowi i Tadkowi Ślusarskiemu, którzy walczyli z Konstantinem Wołkowem. Zastanawialiśmy się, jak pomóc naszym chłopakom. Bronek Malinowski dużo trenował w Afryce, wokół niego na trybunach gromadziło się sporo ciemnoskórych osób. Wymyśliliśmy, że nauczymy ich gwizdać, żeby wspólnie zagłuszyć doping Rosjan. Nam oczywiście się nie udało, ale tyczkarze pokonali Wołkowa - uśmiecha się na wspomnienie tamtych wydarzeń.

I mówi o wszystkich, tylko nie o sobie. A przecież indywidualnie dotarła do półfinału! Z kolei w sztafecie, z Elżbietą Katolik, Jolantą Januchtą i Małgorzatą Dunecką (bez Ireny Szewińskiej) wywalczyła szóstą lokatę. - Przez moment byłyśmy trzecie, ale Gosia zaczęła zbyt mocno i nie wytrzymała. Ja biegłam z blokadą, bo strasznie bolało mnie ścięgno Achillesa. Przed startem dostałam zastrzyk przeciwbólowy, miałam zatejpowany staw skokowy - przyznaje. - W Moskwie tworzyliśmy jedną wielką rodzinę. Pamiętam codzienne apele, na których informowano o sukcesach: o srebrnym medalu Czesława Langa w kolarstwie, brązowym Lucyny Langer na 100 metrów przez płotki... Bronek, "Kozak", Tadek, od którego czułam wielkie wsparcie, bo przecież też pochodził z Żar...

Oliszewska poważnie myślała o kolejnych igrzyskach, w Los Angeles w 1984 r. Miałaby 25 lat, dla lekkoatletki wiek wprost idealny. Ale kiedy okazało się, że Polska je zbojkotuje, dała sobie spokój. I z igrzyskami, i ze sportem. - Bo ja nie uznaję półśrodków. Poza tym chciałam założyć rodzinę, mieć dzieci. To było dla mnie najważniejsze - podkreśla. W 1983 r. wyszła za mąż.

Bieganie? Nie dla nas!

Z Januszem Baumgartenem znali się od 15. roku życia. - Spotykaliśmy się na zawodach, jeździliśmy jako reprezentanci ówczesnego województwa zielonogórskiego - wylicza pani Grażyna. Pan Janusz pochodził z Nowej Soli. Trenował skok wzwyż u Edwarda Czernika (olimpijczyk z Tokio). Był absolwentem VII LO w Zielonej Górze, w 1977 r. wygrał prestiżowy plebiscyt na najpopularniejszego sportowca tej szkoły. Skakał 2,10. Miał za sobą dwuletni pobyt w kompanii reprezentacyjnej Wojska Polskiego.

- Szkoda, że męża nie ma już wśród nas - żałuje pani Grażyna. Pan Janusz zmarł 14 lat temu, po ciężkiej chorobie. - Myśleliśmy, że może któryś z synów pójdzie w nasze ślady i będzie trenował lekką atletykę...

Ale żaden nie poszedł. I starszy Michał, i młodszy Maciej wybrali siatkówkę. Przestraszyli się, że w biegach nie dościgną mamy? - Gdy się zaczyna tak wcześnie, jak my, to nie wie się o tych sukcesach. W domu medale były skrzętnie ukryte, nie było żadnej gablotki - dziwi się Michał. I przyznaje, że nigdy nie przejawiał chęci do biegania. - A w piłkę nożną mama grać nie pozwalała, mówiła, że nogi połamiemy - dorzuca. Trenował więc koszykówkę, u Grzegorza Chodkiewicza. Po dwóch latach zdecydował się na siatkówkę. - Do SP 11 przyszedł Andrzej Krowiak. Pokazał, że fajne rzeczy można zrobić. Zresztą siatkówka bardzo fajnie pomogła mi w życiu - stwierdza Michał, od listopada szeregowy Wojska Polskiego i libero drugoligowego Sobieskiego Areny Żagań.

Maciej też chciał grać w futbol, namawiali go trenerzy z UKP. - Musiałabym wozić syna na zajęcia, organizacyjnie nie dałabym rady. No i nasłuchałam się: ,,Przez ciebie nie zrobiłem kariery piłkarza...'' - śmieje się mama. Młody miał smykałkę do lekkiej atletyki. Dwa razy, tak z marszu, sięgnął po brąz na 300 m ppł. na Lubuskiej Olimpiadzie Młodzieży w Słubicach. - Trzeba dużo biegać, to nie dla mnie - uznał i nie dał się przekonać Filipiukowi. Wybrał siatkówkę, dziś jest przyjmującym drugoligowego AZS UZ Zielona Góra. - Czy to tylko zabawa? - zastanawia się Maciej. - Trudno powiedzieć. Sport miał sprawiać przyjemność, ale czasami przynoszę nerwy do domu i mamuśka musi mnie uspokajać.

A jak się gra przeciwko bratu? - Gdy Michał wybroni moją akcję, to zauważam u niego taki uśmieszek - zdradza Maciej. - A mnie gra się fajnie, jak widzę, że młodemu dobrze idzie, że nie boi się, że nie zostaje w tyle - odpowiada starszy. - Bez względu na wynik meczu, zawsze ktoś wróci do domu szczęśliwy - kwituje pani Grażyna.

Mamę mamy wybitną

Niespełna miesiąc temu Michał z 11. Lubuską Dywizją Kawalerii Pancernej wywalczył tytuł mistrza Wojska Polskiego i został najlepszym przyjmującym turnieju. Maciej kiedyś otarł się o podium w finałach mistrzostw Polski siatkarzy z rocznika 1990 (sam urodził się w 1992). W pojedynku o brąz UKS Trzynastka Zielona Góra uległ Skrze Bełchatów 1:3. - W porównaniu z naszymi wynikami, mamę to mamy wybitną - podsumowuje Michał.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska