Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mundial 2010: Mistrzostwa po słowacku

Z Rustenburga Robert Gorbat [email protected]
Słowaccy kibice byli przed premierowym występem swojej reprezentacji pełni optymizmu. Po meczu miny mocno im zrzedły...
Słowaccy kibice byli przed premierowym występem swojej reprezentacji pełni optymizmu. Po meczu miny mocno im zrzedły... fot. Robert Gorbat
- Tutejszej wódki nie da się pić! Przywieźliśmy ze sobą naszą śliwowicę. Zostały jeszcze cztery litry. Wypijemy albo z radości, albo na zalanie smutku po występach słowackich piłkarzy - mówią kibice z Martina.

Dojazd do stadionu w Rustenburgu to droga przez mękę. Po półgodzinnym błądzeniu, w końcu docieramy do naszego parkingu... niemal po podwórkach okolicznych domów. Spod kół uciekają nam kury i koguty, a za nami wzbija się tuman kurzu z czerwonej, glinianej dróżki. Co chwilę musimy zwalniać, by nie zrobić krzywdy wybiegającym przed samochód dzieciom.

Przyjechaliśmy, by zobaczyć premierowy występ w mundialu naszych południowych sąsiadów, Słowaków. Komu mamy kibicować, jeśli nie im?! Mówimy podobnymi językami, walczyliśmy w tej samej grupie eliminacyjnej, mamy podobne notowania w światowym rankingu FIFA.

Podchodzimy do pięcioosobowej grupki kibiców. Są z Martina. - To rejon Wielkiej Fatry - wyjaśnia Jozef Holjenczik, 22-letni student medycyny. - W RPA też mieszkamy w górach, niedaleko Rustenburga. Ale nasze ,,kopce'' są o wiele ładniejsze. Przylecieliśmy na dwa tygodnie. Mówimy sobie, że jak będzie trzeba, to zostaniemy nawet do finału!

Milan Hargasz nie ma wątpliwości, co jest najbardziej potrzebne kibicowi. Przedstawia się jako ekonomista, puszcza do mnie oko i wyciąga zza pazuchy... malutką buteleczkę śliwowicy! - Tutejszej wódki nie da się pić! Przywieźliśmy swoją, 52-procentową. Zostały jeszcze cztery litry. Wypijemy albo z radości, albo na zalanie smutku po występach naszych piłkarzy - mówi. Ma 60 lat, więc ubrał reprezentacyjną koszulkę właśnie z tym numerem. Nic sobie nie robi z przenikliwego zimna i mocnego wiatru, wiejącego z południa od Antarktydy. - Polaków kochamy jak braci! - zapewnia wylewnie. - Najpierw Boruc w Bratysławie, a potem Gancarczyk w Chorzowie pomogli nam awansować do finałów. Nigdy wam tego nie zapomnimy!

Wyprawa do RPA kosztowała Słowaków 4,8 tys. euro na osobę. Futbol stanowił tylko pretekst do zobaczenie nieznanego kraju. Byli już na safari, odwiedzili kopalnię diamentów w Kimberly, zostawili trochę grosza w kasynach pobliskiego Sun City. Kiedy śliwowica za bardzo da się im we znaki, odzyskują siły w ciepłych basenach swego luksusowego hotelu ,,Safari Lodge''.

Rezygnuję ze swego dziennikarskiego pulpitu i mecz z Nową Zelandią oglądam razem z nimi. Pierwsza połowa mija bez większych emocji. - Całe szczęście, że mamy w bramce Muchę! - mówią po kilku groźnych kontrach rywali z Antypodów. Pięć minut po przerwie wyskakują w górę. Stanislav Sestak dośrodkowuje z prawego skrzydła, a Robert Vittek zdobywa głową gola. Padają sobie w objęcia, buteleczka Milana rusza w obieg i... już nie wraca do właściciela.

- Nic się nam już nie stanie! - woła przez kilka minut przed końcem ładna blondynka, siedząca trzy rzędy wyżej. - W obronie mamy Skrtela, a Hamsik spokojnie przetrzymuje piłkę w środku!

Sędzia pokazuje, że przedłuża spotkanie o trzy minuty. Gdy ostatnia dobiega końca, Słowaków spotyka katastrofa. Prawy obrońca nowozelandczyków Winston Reid uderza piłkę głową, ta odbija się jeszcze od słupka i... ląduje w siatce za plecami Jana Muchy! - Niech to szlag! - klnie Martin. - Ani wygranej, ani śliwowicy! Jak ja się teraz pokażę w hotelu tej czarnej recepcjonistce?! Powiedziałem jej, że na pewno wygramy. A jak nie, to zafunduję jej wycieczkę do Johannesburga. Zafundować mogę, tylko co na to powie moja żona, jak wrócę do Martina?!

Dwa tysiące braci Słowian wychodzi ze stadionu ze spuszczonymi głowami. Przed ich reprezentacją piekielnie trudne pojedynki z Paragwajem i Włochami. Patrzą na olbrzymi telebim. Widzą na nim okrzykniętego najlepszym zawodnikiem meczu Vittka, który zapewnia: ,,Podniesiemy głowy i wygramy następne spotkanie!''. - Akurat... - komentuje sceptycznie Jozef.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska