Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na dyktandzie w Gorzowie wojewoda łamał sobie język (wideo)

(jm)
Wojewoda zorganizował dyktando w II LO w Gorzowie
Wojewoda zorganizował dyktando w II LO w Gorzowie Jarosław Miłkowski
Pstropióra pustułka, żółtooka pójdźka i rozhukany puszczyk - co łączy te trzy ptaki? Znalazły się w dyktandzie, które z okazji dnia języka ojczystego zorganizował wojewoda Marcin Jabłoński.

- Było trudno. Niektóre wyrazy, jak choćby pójdźka, słyszałem po raz pierwszy w życiu - mówił nam w piątkowe popołudnie Jakub Dubiel, pierwszoklasista z II Liceum Ogólnokształcącego w Gorzowie. To właśnie w tej szkole, z okazji przypadającego w czwartek Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego, wojewoda lubuski Marcin Jabłoński zorganizował dyktando.

- Chcemy zwrócić uwagę na piękny polski język. To ważne również dla mnie, dla administracji, aby o sprawach ważnych i trudnych mówić normalnymi słowy, bez komplikowania przekazu - mówił tuż przed rozpoczęciem ortograficznego sprawdzianu wojewoda. On sam dyktanda nie pisał, bo wcielił się w rolę... lektora. Nie bez trudu. Tekst zobaczył po raz pierwszy w chwili czytania, więc na pstropiórej pustułce omal nie połamał sobie języka.

Do rywalizacji Jabłoński zaprosił dwie drużyny: licealistów oraz VIP-ów, wśród których była m.in. kurator oświaty w Gorzowie Bogna Ferensztajn i szef wydziału edukacji w gorzowskim urzędzie miasta Adam Kozłowski. - Spodziewam się, że łatwo nie będzie. W codziennym życiu nie używa się zbyt wielu wyrazów, które pisze się w dyktandzie - mówił Kozłowski dziennikarzom. Ostatecznie rywalizację wygrała młodzież, a najmniej błędów zrobiła Julia Nowak, uczennica II LO i ona zdobyła główną nagrodę - pióro wojewody.

Co o samym dyktandzie powiedziała jego autorka - prof. Elżbieta Skorupska-Raczyńska, rektor gorzowskiej PWSZ i językoznawca? - Dyktando nie było naszpikowane wyjątkami. Sporo było tam pułapek dotyczących łącznej i rozdzielnej pisowni, czyli takiej, której żaden program komputerowy nie podkreśla jako błąd. Mam obawy, czy nie było to za łatwe.

Czy rzeczywiście tak było? Oceńcie sami! Oto pełny tekst dyktanda:

Jakiś czas temu w mało popularnej gazecie "Na skróty" ukazał się nie za długi, ale też i nie krótki tekst o przedziwnej historii zaobserwowanej w pobliżu pewnej podgórskiej wsi. Otóż, według relacji tuziemca, doszło wówczas wśród zwierząt do swoistego mityngu. Na polanie, jak wynika z nietuzinkowego reportażu, zebrało się w niespełna godzinę wszystko, co na wolności żyło w nie najdalszej okolicy. Były tam i różnokształtne zwierzęta, i wielobarwne ptaki, wśród których prym wiodły: pstropióra pustułka, żółtooka pójdźka i rozhukany puszczyk. Bractwo to przez dłuższą chwilę, hojnie swingując, skrzeczało, wrzeszczało, ryczało, tłukło się i harcowało wśród srebrzystozielonych krzaków i drzew, oświetlonych księżycową poświatą, nieśmiało przebijającą się przez bujny starodrzew. Chłopina próbował, jak zrobiłby niejeden rzetelny skrutator, zrachować to hałaśliwe towarzystwo. Kiedy jednak na okamgnienie wpół żywy z wrażenia chudopachołek przymknął ciężkie niby ołów powieki, ten leśny high life, jak twierdzi, nieoczekiwanie rozpierzchnął się chybko w różne strony. On sam, ocknąwszy się, popędził na oślep przed siebie, byle bliżej nie wymyślonych, a rzeczywistych ludzi.

Nazajutrz, tuż przed wyjazdem do Rucianego-Nidy, stojąc wraz z innymi na przystanku i czekając na minibus, snuł jak niemal w Hyde Parku niezwykłą superopowieść o leśnych paraduchach. W stretchowej kurteczce à la tużurek sprawiał wrażenie człowieka nie z tego świata. Nie dziwota, że następnego dnia przysiółka zwalił się tłum i ciekawskich, i niedowiarków, i hobbystów. Rzekomo przyjechał nawet jeden staromodny sansalwadorczyk, który wraz z narzeczoną pół-Polką podróżował po rubieżach Unii Europejskiej. Jedni wietrzyli w wydarzeniach zapowiedź końca matki Ziemi, inni widzieli w tym niewyobrażalny exodus, jeszcze inni czystą herezję bądź zwykłe czary-mary. Nic tu nie trzymało się kupy; było jak dziurawe rzeszoto. Dysputy rychło przekształciły się w kłótnie. Nie jeden, nie dwóch, handrycząc się między sobą, wykorzystywało także nietuzinkowe środki perswazji, toteż niemłody już felczer nie nadążał ze świadczeniem pierwszej pomocy niby-medycznej. Niektórzy nie uniknęli hospitalizacji. Jedynie lokalny zajazd o nietuzinkowej nazwie, nomen omen "Pod Gołym Niebem", skorzystał na tym i przeżywał swoją złotą godzinę. Ni stąd, ni zowąd wszystko ucichło. Baby zajęły się darciem pierza, a chłopy zwózką gałęziówki. Tylko niezniechęcony niewybrednymi komentarzami chłopek roztropek niemal co wieczór skrada się ku polanie i heroicznie czeka tam wciąż na swój los na loterii życia.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska