Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Napadł na księdza, bo był głodny

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
Archiwum/ Piotr Jędzura
Chłopak brutalnie zaatakował księdza chodzącego po kolędzie. Chciał mu zabrać pieniądze od parafian, bo w domu nie było co do gara włożyć. Duchowny przebaczył napastnikowi podczas rozprawy sądowej.

Przeczytaj też: Kobieta pchnięta nożem walczy o życie

W dniu rozboju Rafał nie miał jeszcze 20 lat. W zawodówce wyuczył się na cukiernika, ale nigdzie nie pracował. We wrześniu zaczął ogólniak wieczorowo. Mieszkał z rodzicami i starszym bratem, także bezrobotnym.

Chłopak był spokojny, wcześniej niekarany, sąsiedzi nigdy nie widzieli go z alkoholem, szkołę ukończył bez problemów. Był również wierzący, chodził do kościoła, od czasu do czasu spowiadał się.

Do przestępstwa popchnęła go bieda

Rodzina żyła bardzo skromnie. Utrzymywała się z renty chorej na schizofrenię matki. Na wszystko musiało wystarczyć niespełna 500 złotych miesięcznie (opisywana przez nas sprawa miała miejsce w Gorzowie osiem lat temu). Ojciec czasami coś dorobił na budowach. Przed prokuratorem i w sądzie Rafał zeznał, że do przestępstwa popchnęła go bieda. - W domu często było tak, że nie mieliśmy co jeść - mówił 20-latek.

Pomysł rozboju pojawił się nagle, jak impuls. Około 15.00 chłopak zobaczył, że po mieszkaniach w okolicy chodzi ksiądz po kolędzie. Było z nim tylko dwóch młodych ministrantów. Rafał wiedział, że duchowny musi mieć przy sobie gotówkę z datków od parafian. Poszedł na działkę, gdzie znalazł metalową rurkę. W czarnej czapce, którą wyciągnął z szuflady, zrobił dwie prymitywne dziury na oczy, żeby nikt go nie rozpoznał. Około 18.00 zaczaił się na wikariusza, który wracał na plebanię. Było już ciemno.

To nie zabawa, tylko napad

Ksiądz i nastoletni ministranci słyszeli, jak ktoś za nimi biegnie, ale nie odwrócili się. Rafał uderzył duchownego w plecy. Miał nadzieję, że ten upadnie i wtedy zabierze mu saszetkę z pieniędzmi. Ale ksiądz stał i powiedział do niego: "Spokojnie". Chłopak zaczął go okładać i krzyczał, by oddał pieniądze (w torebce było około 500 złotych, karty parafian i obrazki świętych). Ministranci zaczęli wzywać pomocy, ale z pobliskich domów nikt się nie wychylił.

Dopiero po chwili zatrzymała się jadąca lanosem kobieta, która z początku myślała, że ktoś na ulicy... rzuca się śnieżkami. A z jednej z klatek wyszedł mężczyzna. Duchowny w tym czasie przewrócił się na ziemię z napastnikiem. Wstał szybciej i uciekł do pobliskiego sklepu spożywczego, gdzie znalazł schronienie. Bandzior odpuścił i pobiegł w drugą stronę.

Zaatakował, bo tak był wychowany?

Do napadu doszło w pobliżu Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie. Kobieta podwiozła wikariusza i ministrantów w stronę jednostki. Ksiądz zatrzymał pierwszy z radiowozów i opowiedział, co się stało. Niedługo potem, podczas przeczesywania sąsiednich ulic, patrol natknął się na Rafała. Kiedy funkcjonariusze znaleźli w jego kieszeni kominiarkę, przyznał się do wszystkiego.

Podczas przesłuchania chłopak płakał, już wtedy żałował tego, co zrobił. Między innymi z uwagi na to, że groziła mu wysoka kara, sąd postanowił, że trzy najbliższe miesiące spędzi w areszcie. Ojciec 20-latka na początku nie wierzył w to, co zrobił jego syn. Później twierdził, że Rafał zaatakował księdza, bo przez lata był wrogo nastawiany do świata przez chorą umysłowo matkę. Sugerował również chorobę psychiczną syna. Chciał, żeby został on przebadany przez psychiatrów lub poddany obserwacji.

W wakacje już w domu

W czasie procesu oskarżony przyznał, że jest zdrowy psychicznie, nigdy też nie brał narkotyków. Mówił, że rurką chciał tylko postraszyć księdza i powtórzył, że zrabowane pieniądze miał wydać na jedzenie. - Ważę teraz 70 kilogramów. Przytyłem w więzieniu - podkreślał. Podczas zeznań duchownego chłopak poprosił go o wybaczenie. Duchowny przebaczył.

Prokurator żądał trzech lat więzienia. Sąd oczywiście uznał Rafała za winnego, ale nie przyjął, że metalowa rurka była narzędziem niebezpiecznym. W czasie rozprawy ojciec 20-latka przekonywał, że służy do palikowania pomidorów i nie sposób zrobić nią komuś krzywdę (ksiądz od ciosów miał stłuczoną klatkę piersiową i przedramiona, a także krwiaka na plecach, ale lekarz uznał, że rany nie wymagają leczenia dłuższego niż tydzień). Sędzia wymierzył mu karę roku więzienia z zaliczeniem tymczasowego aresztu. Chłopak miał wyjść 11 stycznia 2005. Został zwolniony przedterminowo już na początku sierpnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska