Nie miał farta
Pierwszą czynnością, którą zrobił jubilat, zanim zaprosił gości do stołów, było odpalenie motocykla. Gdy w powietrzu uniósł się charakterystyczny zapach metanolu, na twarzy Padewskiego pojawił się uśmiech. A łzy same poleciały.
- Wzruszyłem się. Tak, wróciły wspomnienia - przyznał solenizant.
Na początku lat 90. gorzowianin wygrał dwa pierwsze turnieje oldbojów podczas memoriału Jancarza. Czy gdyby teraz dostał podobną propozycję, znów spróbowałby sił? - Odważyłbym się, ale tylko na prostej, no może pół wirażu i to na małym gazie - widać, że nadal go to kręci. - Mówią, co tam żużel. A to nie jest tak, jak widać z trybun. Trzeba mieć potworną siłę.
Zaczynał na FIS-ie. - To był bardzo trudny motocykl do prowadzenia, dłuższy i nie tak zamortyzowany jak dziś. Po przejechaniu czterech kółek długo łapało się oddech, a wielu z nas zapominało, jak się nazywa - mówi Padewski. - Żużel to jest wspaniały sport, ale dla odważnych.
Przyznaje, że na torze przy Śląskiej zrobił sporo okrążeń. - Ale co z tego, skoro nie miałem życiowego farta - stwierdza. W indywidualnych mistrzostwach świata był tylko rezerwowym. - Mocno żałuję straconej szansy, bo w 1968 r. byłem w życiowej formie i w finale mogłem mocno namieszać - mówi.
Dał czadu na dworcu
W pamięci gorzowskich kibiców Padewski zapisał się jako ten, który w 1969 r. przesądził o triumfie w meczu ligowym w Gdańsku, decydującym o pierwszym drużynowym złocie dla Stali. - Pojechaliśmy tylko w piątkę. U siebie nie do ugryzienia był Zbyszek Podlecki. Tylko ja z nim wygrałem. Te punkciki zadecydowały o wygranej, ale tytuł to zasługa wszystkich chłopaków - mówi skromnie.
Na zawody jeździli autobusem lub pociągiem. - Nie było lekko, bo po peronie motocykle trzeba było po prostu pchać. Wie pan, co wywinąłem kiedyś w Warszawie? Pomyślałem, że nie będę pchał tego diabła przez cały dworzec i go odpaliłem. Ludzie uciekali z peronów, gdzie się dało, bo huk był jak po wybuchu bomby - śmieje się były zawodnik.
Jadwiga Breske, najstarsza siostra zawodnika przyznaje, że była i jest dumna z Jurka. - Kiedy miał chandrę, to przychodził do mnie i się żalił. Wiele razy miał ku temu uzasadnione powody wspomina.
- Gdy na podwórku bawiliśmy się w żużel, oczywiście nikt inny nie mógł być Padewskim tylko ja - śmieje się pan Bogdan, młodszy o 11 lat brat jubilata. Przyznaje, że młodsze rodzeństwo korzystało z popularności Jurka.
Koledzy nie zawiedli
W zeszły czwartek na urodzinowej uroczystości nie zabrakło też kolegów z toru. Byli np. Bogusław Nowak, Jerzy Rembas, mechanik Stanisław Maciejewicz. Specjalnie na imprezę z dalekiego Gdańska przyjechał Zenon Plech, którego nauczycielem i doradcą był jubilat. - Byłem oczkiem w głowie pana Jurka - mówi o swoim mistrzu "Super Zenon''. - W latach 70. Stal dlatego była taka mocna, bo każdy z doświadczonych zawodników chciał wychować swojego następcę. Starzy rywalizowali między sobą, który zrobi to lepiej.
Bardzo ciepło Padewskiego wspominają też pozostali przyjaciele. - Jurek był duszą towarzystwa - mówi były kierownik drużyny Roman Bukartyk. - Tworzyliśmy jedną rodzinę. Nasza obecność na przyjęciu jest najlepszym dowodem, jakim szacunkiem go darzymy.
Po zakończeniu kariery Padewski został taksówkarzem. - Tak, ludzie mnie rozpoznawali. Często specjalnie jechali dalej, byleby tylko zamienić ze mną parę słów - śmieje się gorzowianin. Dziś jest emerytem i ma sporo wolnego czasu. Gdy w Gorzowie odbywają się zawody, idzie na Śląską jak w dym. - Troszkę zakłuje w sercu, ściśnie gardełko, ale muszę tam być, bo kocham ten sport nad życie - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?