Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nigdy nie wiadomo kiedy serce się zbuntuje

Danuta Kuleszyńska
Jadwiga Kucharska leży zasłonięta ekranem. Przez udo lekarze wprowadzili do jej serca elektrody. - Zabieg nie jest skomplikowany, ale wymaga precyzji - przyznaje Paweł Jesionowski (na drugim planie). Z przodu Piotr Anders, który monitoruje wewnętrzną pracę serca pani Jadwigi. Do ablacji przygotowała ją Katarzyna Wtorkowska.
Jadwiga Kucharska leży zasłonięta ekranem. Przez udo lekarze wprowadzili do jej serca elektrody. - Zabieg nie jest skomplikowany, ale wymaga precyzji - przyznaje Paweł Jesionowski (na drugim planie). Z przodu Piotr Anders, który monitoruje wewnętrzną pracę serca pani Jadwigi. Do ablacji przygotowała ją Katarzyna Wtorkowska. fot. Mariusz Kapała
Lekarze dali mi specjalny mundurek i kazali założyć fartuch. Taki sam, jaki noszą podczas zabiegów na sercu.

Wtorek. Kilka minut po siódmej wpadam do szpitala w Zielonej Górze. Dzień wcześniej ordynator kardiologii Krzysztof Kuc powiedział, że jeśli chcę zobaczyć pracę lekarzy, to z samego rana powinnam stawić się na angiografii.

To tu zwożeni są zawałowcy, robi się badania diagnostyczne i zabiegi na sercu: koronarografię, koronaroplastykę, ablację...

Angiografia to kilka niedużych pomieszczeń w dolnej części szpitala. Paweł Jesionowski, kardiolog, wyciąga rękę na powitanie. I przedstawia zespół, który będzie mu asystował podczas zabiegu ablacji: lekarze- Piotr Anders i Anna Kasperowicz, pielęgniarka Katarzyna Wtorkowska, technik Joanna Jędrych.

Wprost z nocnego dyżuru dociera jeszcze kardiolog Paweł Waloszek. Choć ma za sobą 24 godziny pracy, nie wygląda na zmęczonego.

- Przyzwyczajenie robi swoje - śmieje się. - Pewnie, że spać mi się chce, ale co mam robić...

Zepsuć, żeby naprawić

Wybierzmy "Naszego doktora 2008". Głosujcie na kuponach i esemesami!

Chorowanie do przyjemności nie należy. A jeśli do tego trzeba odczekać swoje w kolejce do specjalisty, przejechać ileś kilometrów do szpitala, zapłacić za świadczenie, którego nie refunduje Narodowy Fundusz Zdrowia… Dlatego tak ważne jest, abyśmy w tej naszej służbie zdrowia, która nie jest idealna, dostrzegali jasne strony. I właśnie po to ogłaszamy nasz plebiscyt na lekarza rodzinnego, specjalistę oraz oddział szpitalny. Głosujcie na, waszym zdaniem, najlepszych!

Więcej na http://www.gazetalubuska.pl

Jadwiga Kucharska ma 75 lat i leży w sali podłączona do komputerów. - Strasznie się boję, ale niech lekarze robią, co mają robić, bo chcę być zdrowa. Ufam im, no i te wszystkie mądre urządzenia...na pewno pomogą...

Pani Jadwiga ma skurcze serca i często mdleje. Z taką arytmią ciężko żyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy serce się zbuntuje. Ale dziś jej kłopot się skończy. Za chwilę lekarze przeprowadzą zabieg ablacji. Przez tętnicę w udzie wprowadzą do jej serca elektrody. - Przy pomocy prądu elektrycznego zniszczymy drogi przewodzenia - wyjaśnia Paweł Jesionowski.

- To tak, jakby uszkodzić kawałek serca, po to, by ono wróciło do zdrowia.

Wszystko widać na monitorach, komputery rejestrują każdy ruch...Zabieg jest drogi, kosztuje 14 tys. zł, pacjenci czekają około miesiąca. - Rocznie wykonujemy do 120 ablacji - dodaje Piotr Anders. I wyjmuje z szafki granatową bluzę i spodnie. - Jeśli pani chce zobaczyć z bliska, to trzeba się przebrać - podaje "mundurek". - I jeszcze fartuch założyć, bo w sali jest promieniowanie.

Fartuch przynosi pani Joasia. Można się złamać pod jego ciężarem! ! Waży ponad 20 kilo i jest cięższy od hełmu i kamizelki kuloodpornej, jakie nosiłam w Iraku.
- Czasami musimy to dźwigać przez kilka godzin w ciągu dnia - P. Jesionowski zapina szczelnie swoją "zbroję".

- Od tego noszenia kręgosłup mi już siada - szepcze Katarzyna Wtorkowska.
Pani Kasia jest jedną z dwóch pielęgniarek w szpitalu, które mają uprawnienia do asysty przy ablacji. To jej dodatkowa praca, którą wykonuje poza tą "normalną" na kardiologii. Od kilku dni jest na urlopie, ale nim wyjedzie nad morze, musi trochę dorobić.

Rodzina ważniejsza

Około 9.00 jest po zabiegu. Pani Jadwiga już jutro wróci do domu. Lekarze pędzą teraz na kardiologię do swoich pacjentów. Ja zaglądam do najważniejszego miejsca na oddziale.

To sala intensywnego nadzoru kardiologiczneg. Chorzy po zawałach, z obrzękami płuc, z ciężką niewydolnością serca pomału dochodzą do siebie. Podłączeni do aparatury mają nadzieję na powrót do zdrowia. Sześć łóżek, wszystkie zajęte. Dwóch pacjentów jedną nogą było już na tamtym świecie. Udało się ich uratować. Mężczyzna pod oknem ciągle się wymyka życiu.

- Bardzo z nim źle, czasami w ogóle nie kontaktuje - Karol Karaśkiewicz martwi się o chorego.

Dziś wtorek, a więc ostry dyżur na kardiologii. Jak tylko w regionie będzie jakiś zawał, to trafi do Zielonej Góry. - Takie dyżury mamy na przemian z Nową Solą - wyjaśnia Karaśkiewicz. Ma 30 lat, od 3 pracuje na oddziale jako "zwykły" lekarz, opiekuje się "intensywnym nadzorem". Żeby zostać kardiologiem, najpierw musi zrobić specjalizację z interny, a potem dopiero z kardiologii. Potrwa to jeszcze pięć lat. Pensja?

- Szkoda gadać - wzdycha. - Na rękę dostaję 1800 zł. Małe dziecko, żona nie pracuje...Żeby żyć, muszę brać dyżury. Średnio po pięć w miesiącu. Kiedyś brałem po dziesięć, ale obliczyłem, że przez te dyżury nie ma mnie w domu aż cztery miesiące w roku. Spasowałem. Pieniądze są ważne, ale rodzina ważniejsza

Lepiej niż było

Ordynator Krzysztof Kuc też jest zaganiany. Między jednym pacjentem a drugim ma chwilę czasu na krótką rozmowę. W gabinecie na biurku trzyma model serca, obok jakieś dokumenty, jest laptop...Mówi, że swojego serca dawno nie badał, ale na pewno jest zdrowe.

- Choć z tym nigdy nie wiadomo...- przyznaje. Z kardiologią zetknął się w dniu, w którym Karol Wojtyła został papieżem. W Zielonej Górze jest od 14 lat, odkąd wygrał konkurs na ordynatora. - Czy lekarze są przepracowani? Hmm...Jest trochę lepiej, niż było, bo dziś prawie wszyscy są na kontraktach, a te nie są najgorsze.

Dyżury trzeba jednak brać trzeba, bo opieka musi być non stop. Ja dziś też dyżuruję...w domu, pod telefonem... Kiedyś miałem trzy pod rząd i to w szpitalu...Na szczęście te czasy już minęły.

Cudem uratowali

Maria Nikoniuk pakuje swoje rzeczy. Wczoraj przyjechała na zabieg, dziś wraca do domu. - Żyły mi przepychali - śmieje się.

Dwa miesiące temu też leżała tutaj. Z zatrzymaniem krążenia trafiła...Zaczęło się od zgagi w klatce piersiowej, potem już niczego nie pamięta. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła biały sufit i okno. - Cudem mnie uratowali - wspomina. - Obiema nogami byłam po tamtej stronie...Jeszcze do mnie nie doszło, że wróciłam do życia...Boże, gdzie ja bym była gdyby nie oni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska