Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni dzień Rafała Kurmańskiego (odc. 21)

Redakcja
Rafał Kurmański był jednym z największych talentów zielonogórskiego żużla
Rafał Kurmański był jednym z największych talentów zielonogórskiego żużla Tomasz Gawałkiewicz
W maju mija dziewięć lat od śmierci Rafała Kurmańskiego. Jednego z najzdolniejszych żużlowców młodego pokolenia, któremu wróżono wielką karierę. Stał dopiero na początku drogi, jeszcze wszystko było przed nim... Prezentujemy książkę Rafała Owczarka ,,I nie ma mnie" w której autor usiłuje odtworzyć ostatni dzień żużlowca i zrozumieć dlaczego tak się stało?

Poszedł na deptak. Na razie bez celu. Jeszcze nie wiedział, co zrobi, gdzie pojedzie. Spotkał Jarka, starego kumpla z sąsiedztwa. Tamten był lekko wstawiony, szedł z jakiejś imprezy na jeszcze jedną.

- Nie przejmuj się, że nie pojechałeś w Grand Prix - mówił Jarek. - Jaguś, którego wystawili za ciebie, zrobił tylko cztery punkty. Kurwa, zajął 18. miejsce. Ty na luzie miałbyś przynajmniej jeszcze raz tyle. Dla mnie jesteś lepszy. Miej to gdzieś, że cię nie wystawili. Zrobili z siebie głupków. Pokaż jutro wszystkim, co potrafisz.

- Jak motorki się nie popsują, to dam radę - odpowiedział tradycyjnie Rafał.
- Co tu robisz sam? Nie siedź na ławce. Choć ze mną, idę na fajną imprezkę, zabawimy się - nalegał Jarek.
- Nie, nie mogę. Idę do chaty - wykręcał się.

Nie chciał opowiadać Jarkowi, o tym, co się stało. To fajny chłopak, znają się kupę lat, ale wypije jeszcze kilka piw i sprzeda opowieść kolegom. Jakby widział Jarka wśród kumpli: "Chłopaki, spotkałem Kurmana. Jest, kurwa, załamany. Psy zabrały mu prawo jazdy, bo jechał po piwach...

Wolał być sam. W delikatesach kupił pół litra i colę. Dali mu przezroczystą siatkę. Sprzedawczyni powiedziała, że innych nie mają. Też dziwne... Po co kupił wódkę? Przecież praktycznie nie pił. No może czasem piwo, czy dwa, a nawet trzy. Wódkę tylko w drinku i też rzadko. Ale dobra, skoro robią z niego pijaka, to wypije.

Znów usiadł na ławce koło ratusza. Był ciepły, wiosenny wieczór, właściwie już noc. Ludzie wracali z imprez, spacerowali. Też mógł tak samo. Gdyby nie ta fatalna sprawa! Ona wisiała mu jak kamień u szyi. Niby nic wielkiego, bo przecież ludzie robią znacznie gorsze rzeczy, jakoś z tym żyją i jeszcze potrafią być szczęśliwi. Jemu jednak ciążyła coraz bardziej. Chciałby być mocny. Być kimś takim, kto się odgryzie, odszczeknie, a jak trzeba, powie: ęMam to wszystko w dupie. Gadajcie sobie, piszcie, wydziwiajcie, nawet na mnie gwiżdżcie. Ja nie pękam. Najwyżej zmienię klub, przeprowadzę się.

Tak mógłby powiedzieć ktoś, kim chciałby czasem być, ale nie on...
Już wiedział, że się nie wywinie. Że musi. Ma jedno, jedyne wyjście. Siedział tak i gapił się przed siebie. Zagadnęło go kilku kibiców. Mówili: "Rafał, jutro pokaż, co potrafisz!". Odpowiadał tak, jak Jarkowi i wszystkim innym: "Postaram się".

Wiedział, że już go chyba nie zobaczą. Kurwa, czy ktoś za nim zapłacze? Pewnie uronią jakąś łezkę. A fani? Ciągle mu się wydawało, że go nie doceniali, że są nieufni. Bo przecież w tym sezonie jako senior miał kilka słabych meczów. Już gdzieś słyszał, że "sodówa", że "palma" i wielkie pieniądze go zmieniły. Był bardzo ciekaw, co powiedzą, jak usłyszą, jak dotrze do nich, że już go na torze nie zobaczą.

Zresztą od dawna nie ufał prawie nikomu. Tak było z kontraktem, który podpisał z klubem. Zagadali go, zakręcili, osaczyli, namówili. Podpisał na pięć lat. Zrobili to w obecności prezydenta miasta, a przygotował to poprzedni zarząd, na czele z prezesem. Ale pięć lat to kawał czasu. Stanowczo za dużo. Starzy zawodnicy się z niego śmiali. Bo kto podpisuje cyrograf na tyle lat?! Ale się wtedy wkurwił.

- Mam was dość - ryczał. - Odejdę, zobaczycie. Już do mnie dzwonili z innych klubów. Dają mi trzy razy więcej niż wy. Nie podpiszę tego kontraktu.

Ale podpisał. Teraz by tego nie zrobił. Nie oznacza to, że aż tak chętnie opuściłby Zieloną Górę, ale mógłby negocjować, stawiać warunki. Po prostu nie byłby niewolnikiem. A tak się czasem czuł.

Albo to ciśnienie. Jak jechał na ligę szwedzką, nie czuł takiej presji. Pewnie, trzeba było się starać, nie wolno było odpuszczać. Ale tam nikt do meczu nie podchodził z takim nastawieniem, jakby od niego miało wszystko zależeć. Jak coś zawalił, to poklepali go i mówili: "Nie przejmuj się. Nic nie szkodzi. W następnym pójdzie ci lepiej". Był prawie zszokowany, kiedy po nieudanym meczu mówili: "Fajnie, dobrze. Liczymy na ciebie".

U nas czuł presję. Ostatnio wielką. Czasem, kiedy tylko pomyślał o meczu albo zjeżdżał z promu i do Zielonki miał już blisko, żołądek podchodził mu do gardła. Nie dlatego, że bał się walki na torze. Jak na niego wyjeżdżał, nie czuł strachu. Ale to całe ciśnienie, ta otoczka, to napięcie! Jak zrobił ze dwa zera, zaraz pytania, podejrzenia, dyskusja w internecie. I te podpuchy, te domysły, głupie gadki. To czasem było nie do wytrzymania. Tam, w Szwecji mecze to był luzik, niemal przyjemność. Kibice piją sobie piwko na trybunach, nikt nie obgryza paznokci, nikt nie ryczy na zawodników. U nas mecz to wojna. Nerwy, panika, emocje, stres. Jak się wyrobić? Jak być spokojnym, gdy dookoła taka zadyma?

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska