Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Państwo Kleszczewscy z Bieszkowa: - Piękną rodzinkę mamy

Redakcja
- Chcemy żyć jak najdłużej i razem kiedyś umrzeć - mówią zgodnie Regina i Edward Kleszczewscy
- Chcemy żyć jak najdłużej i razem kiedyś umrzeć - mówią zgodnie Regina i Edward Kleszczewscy fot. Krzysztof Kubasiewicz
Edward Kleszczewski: - W życiu, jak człowiek widzi koniec, to wtedy chciałby dać z siebie wszystko.

Regina Kleszczewska: - Co sobie zaskarbimy, to będzie procentowało.

- Nie żałuję życia. Tak miało być, tak mi było dane. - Regina Kleszczewska, lat 65, stawia na stół kawę i ciasto z budyniem. Ciasto upiekła sama. - Lubię kuchnię - przyznaje. - Odkąd pamiętam, zawsze byłam kurą domową. No... ktoś musiał zajmować się domem, skoro Edward ciężko na nas wszystkich pracował.

Edward Kleszczewski, lat 71, kiwa głową. - Co prawda, to prawda - wzdycha. - Przez 32 lata trakowym byłem w Jasieniu... znaczy się drzewo na maszynach przecierałem...

- A ja doglądałam naszych kur, świnek i krów. I oczywiście zajmowałam się dziećmi - dodaje pani Regina. - I tak nam to życie zeszło.

W pogniecionym welonie

Poznali się w Bieszkowie. Edward zjechał tutaj zaraz po wojnie jako repatriant spod Lwowa. Regina dotarła spod Wilna 12 lat później. Ślub wzięli na Boże Narodzenie w 1959 r., w kościele w Jasieniu. Ślubne zdjęcie zrobili tydzień później. - Wtedy fotograf był tylko jeden, w Lubsku - wspomina pan Edward. - Musieliśmy czekać w kolejce. Ale nie było jak się dostać, autobusy nie jeździły. Więc żona zapakowała suknię ślubną i welon do torby, ja na garnitur zarzuciłem kurtkę i pomknęliśmy. Na rowerach. Dlatego na zdjęciu welon Reginy jest pognieciony.

Pan Edward zdejmuje ze ściany ślubny portret. - Tak wtedy wyglądaliśmy - pokazuje.
- Aż nie chce się wierzyć, że to już 48 lat... - wzdycha pani Regina.

Jak żyli? Dobrze. Na kłótnie i ciche dni nie było czasu. Edward wracał późno z pracy, Regina podawała kolację i biegła do obrządku. - No, nie ma świętych na ziemi, więc drobne sprzeczki i nam się zdarzały - przyznaje pan Edward. - A jak było ciężko, to modlitwa pomagała. Ale ogólnie zrozumienie w nas było. I miłość.

Z tej miłości zrodziło się czworo dzieci: Andrzej i Lucyna są bożonarodzeniowi, Wojtek i Paweł na świat przyszli w okolicach Wielkanocy. Dziś wszyscy są już na swoim. - Dzieci nam się udały - chwali pani Renata.

- Bo dzieciom trzeba dać przykład, trzeba na sobie pokazać... - wyjaśnia pan Edward. - Jak przykład dobry, to i dzieci dobre.
- Naprawdę piękną rodzinkę mamy - cieszy się pani Regina. I wyjmuje rodzinny album ze zdjęciami.

Dzieci się zmawiają

- To nasza Lucynka, a to jej mąż Włodek... z ich ślubu... - oczy pani Reginy robią się mokre. Na fotografię kapie łza.. - Przepraszam bardzo, ale Włodek... jego już nie ma wśród nas... taki dobry, wspaniały człowiek.

Włodzimierz był na misjach w Kosowie i Afganistanie. Jak poszedł na emeryturę, wyjechał z córką do Irlandii. Żeby do emerytury dorobić. Pod koniec listopada zabrała go śmierć. - Tak głupio zginął... w wypadku... Na święta miał zjechać... I jak to Boże Narodzenie będzie bez zięcia wyglądało - martwi się pani Lucyna. - Smutno będzie...

Wigilię i Boże Narodzenie wszyscy spędzą w Bieszkowie. Nie przyjedzie tylko Andrzej z Legnicy, ale za to będzie w sylwestra. Pan Edward z lasu przyniósł już wysoką pod sufit choinkę. Kupił piękną szopkę, która pod drzewkiem stanie. Pani Regina ma pełne ręce roboty. Bo i posprzątać trzeba i potrawy na święta przygotować. Na wigilijnym stole będzie barszcz, uszka, pierogi, ryba po grecku i domowy specjał: karp zapiekany w jarzynach z cebulką i pieczarkami.

Jak co roku w Boże Narodzenie państwo Kleszczewscy obchodzić będą kolejną rocznicę ślubu. - Dzieci zawsze się zmawiają i kupują nam jakiś prezent - mówi pani Irena. - Rok temu sokowirówkę dostaliśmy... Ale dla mnie największym prezentem jest to, że przyjadą do nas, że będą z nami.

Jest jeden prezent, który chodzi pani Reginie po głowie już od dawna. Chciałaby go dostać od męża. - To porządna, najprawdziwsza patelnia. Bo te co mam, nie są takie porządne - mówi szeptem, żeby mąż nie usłyszał.

Żeby służyć drugiemu

Edward w Bieszkowie jest sołtysem. Od 17 lat. Chciałby już władzę we wsi zostawić młodym, ale nie ma chętnego, który by ją wziął. - Pewnie sołtysem do śmierci zostanę - śmieje się. Nie zaprzecza: pracę społeczną bardzo lubi. Co mógł, to zrobił. A zrobił dużo.

- Razem z ludźmi, ma się rozumieć - podkreśla. Załatwił telefony, wyremontował kościół, doprowadził oświetlenie, założył siatkę na cmentarzu, zrobił krzyż przy drodze...

- Jeszcze sporo roboty przed nami - wzdycha. - Drogi zrobić trzeba, chodniki, świetlicę, plac zabaw dla dzieci - wylicza. W tych działaniach pana Edwarda wspiera żona. Razem pracują na rzecz Kresowian, razem pomagają w Caritasie. Na Boże Narodzenie będą robić paczki dla biednych.

Edward : - Bo to jest tak, że jak człowiek widzi w życiu koniec, to chciałby z siebie dać jak najwięcej, chciałby dać wszystko co tylko potrafi. Ja mam taki cel, żeby służyć drugiemu człowiekowi.
Dlaczego?

- Bo czuję taką wewnętrzną potrzebę. Dobre uczynki idą za nami... Żona mi pomaga, a taka wspólnota łączy jeszcze bardziej. Chodzi o to, żeby tego życia nie zmarnować.
Regina: - Bo co sobie zaskarbimy, to będzie procentowało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska