Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Turzański: Sport jest ze mną praktycznie od zawsze

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Piotr Turzański w momencie swego wielkiego triumfu wywalczenia tytułu mistrza Polki weteranów
Piotr Turzański w momencie swego wielkiego triumfu wywalczenia tytułu mistrza Polki weteranów Archiwum
Piotr Turzański jest piłkarzem, kick bokserem, prezesem klubu, działaczem żużlowym. Słowem, to człowiek niespożytej energii

Jest pan niemal omnibusem. Uprawia pan kick boxing, gra w piłkę, sponsoruje zielonogórskie zespoły. Słowem żyje pan sportem...
Omnibus to za duże słowo, ale rzeczywiście sport jest ze mną praktycznie od zawsze.

Zaczęło się od?
Karate. Wszyscy z mego pokolenia wychowali się na filmie z Brucem Lee. Mieszkałem koło zielonogórskiego kina Wenus i kilka razy obejrzałem ,,Wejście Smoka”. Trafiłem na trenini do Eliasza Madeja. Potem przyszedłem do klubu Gwardia w którym trener Tadeusz Duda prezentował techniki bokserskie. To mi się bardzo spodobało. Zacząłem trenować kick boixng. Walczyłem w kategorii 67 lub 69 kilogramów. Trenowałem z sukcesami bo trafiłem nawet do kadry narodowej młodzieżowców a potem seniorów. Potem przyplątały się kontuzje. Najgorsze było złamanie palców u nóg. Zdawało się, że już to wyleczyłem, za szybko wróciłem. Wspominam te czasy jako przygodę. Jeździłem na zgrupowania, byłem obok znakomitych zawodników. Z Sosnowskim który później walczył z Witalijem Kliczką mieszkałem nawet podczas zgrupowania w jednym pokoju. Ponieważ łączyłem sport ze stadiami i zaraza pojawiła się praca zawodowa.

Nie była to łatwa decyzja...
To prawda. Natomiast wszystko dzieje się po coś, bo pojawiła się piłka.

Trenował pan też futbol?
Trenowanie to mocno powiedziane. Nawet przez moment zapisałem się do Lechii, ale mie miałem szans trenować kock boxing i łączyć to z zajęciami w zespole piłkarskim. Tak więc jeśli grałem to z kolegami i zabawowo. Oczywiście byłem kibicem chodziłem na drugoligowe wówczas mecze Lechii, znałem wielu zawodników, którzy byli trochę starsi ode mnie.

Założył pan klub...
Przeniosłem się z rodziną do Chynowa. Graliśmy z kolegami na łące, a ponieważ z tej dzielnicy nie było klubu postanowiliśmy go założyć i tak powstała Chynowianka. Pierwsze mecze graliśmy na boisku w Krępie. Za budynek klubowy służył nam drewniany ,,Wóz Drzymały” na kołach, który potem przewieźliśmy do Chynowa. Walczyliśmy w najniższej klasie. Potem zostałem grającym prezesem i jestem nim do dziś.

Udało wam się przekonać mieszkańców dzielnicy i za pieniądze z budżetu obywatelskiego zbudowaliście boisko?
Najpierw przygotowaliśmy je sami, czyli murawę , ogrodzenie i bramki. Szatnią i budynkiem klubowym był wspomniany wóz. Przy pomocy ówczesnej dyrektor szkoły w Chynowie Wiolety Haręźlak wystąpiliśmy o pieniądze z budżetu obywatelskiego. Przekonaliśmy ludzi i jako jedni z nielicznych w klasie A mamy oświetlone boisko. Jest też budynek klubowy z szatniami, trybunka dla kibiców. Za naszego boiska korzystają jesienią dzisiejsi trzecioligowcy bo mogą wieczorem trenować na trawiastej murawie.

Tworzycie fajną paczkę ludzi. Mających własne biznesy, często zabieganych ale kochających sport?
Tak jesteśmy grupą przyjaciół. Dla każdego z nas ten futbol jest zaworem bezpieczeństwa który musi być w każdej instalacji grzewczej. To moja branża, bo jako współwłaściciel firmy Sanpol wiem jak ważny jest taki zawór w tym naszym życiu. Bywa że koledzy przybiegają z pracy z marynarek wskakują w strój piłkarski. Następnie mecz albo trening, potem wspólne piwko i rozmowy. To daje nam dużą satysfakcję.

A co z chęcią osiągnięcia lepszego wyniku?
Jest, jak najbardziej. Gramy w klasie A. W poprzednim sezonie byliśmy nawet blisko powalczenia o awans. Nasz trener Paweł Maliszewski jest bardzo ambitny, nam też pod tym względem nic nie brakuje. Skoro w poprzednim sezonie było bardzo blisko to czemu ma się nie udać w kolejnym?

Jest pan też blisko żużla...
Oczywiście. Działam w komisji rewizyjnej klubu. Byłem wspólnie z moim bizensowym partnerem Jackiem Frątczakiem jednym ze sponsorów. Nadal żyję sprawami klubu. Jestem też członkiem zarządu lubuskiego TKKF. Robimy halowe zimowe turnieje piłkarskie.

Co na to żona i rodzina? Ma pan dla nich czas?
Pierwsza żona tego tempa nie wytrzymała. Druga wiedziała w co wchodzi i jakoś dajemy rade. Tym bardziej, że synów też staram się zainteresować sportem. I udało mi się to.

Wrócił pan ma matę i zdobył tytuł mistrza Polski weteranów w kick boksingu. Jak to się stało?
Odkurzył mnie Tomek Pasek, znakomity szkoleniowiec, szef Akademii Sportów Walki Knockout. Namówił do powrotu. Zacząłem chodzić na zajęcia na tyle na ile pozwalała mi praca, byłem na kilku obozach. Tomek mnie namawiał, mówił: spróbuj. Wystartowałem w mistrzostwach Lubusz Open w wadze 74 kilogramy. Potem w mistrzostwach Polski weteranów. Przegrałem jednak w finale. Ponieważ Tomek stale powtarzał że muszę zakończyć jako mistrz zrobiłem to w tym roku.

Była radość?
I to jaka. Pojechałem na mistrzostwa z dziećmi, bo żona powiedziała: Albo z dziećmi albo w ogóle. W międzyczasie musiałem zrzucić ponad cztery kilogramy wagi. Było tak ze zbijałem ją prawie cały tydzień. W piątek zaczęły się we Włoszakowicach koło Leszna zawody i ważenie. W sobotę w Zielonej Górze zagrałem w klasie A przeciwko Medykowi Cibórz i wygraliśmy 3:0, wróciłem na mistrzostwa i w niedzielę zdobyłem tytuł mistrza Polski weteranów.

Czyli całe życie ze sportem?
Dokładnie. Tak było, jest i tak będzie.

Zobacz też: Zielona Góra Podpisanie umów w urzędzie marszałkowskim na dofinansowanie sportu. 21.05.2019

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska