Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Żyto: Twardy facet z miękkim sercem

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
Piotr Żyto ma 47 lat. Żona Aldona i czworo dzieci: Sławomir (25 lat), Patrycja (23), Krzysztof (14) i Alicja (12). Hobby: żużel. Czasem odpoczywa przy muzyce, ale nie ma ulubionego gatunku. - To z powodu dzieci, które są w różnym wieku - przyznaje. Jeśli podśpiewuje, to kawałki Budki Suflera. Nie znosi fałszu i obłudy, brzydzi się zazdrości. Jest dumny, że jego rodzina świetnie się rozumie i stanowi jedność. To bardzo pomaga mu w pracy.
Piotr Żyto ma 47 lat. Żona Aldona i czworo dzieci: Sławomir (25 lat), Patrycja (23), Krzysztof (14) i Alicja (12). Hobby: żużel. Czasem odpoczywa przy muzyce, ale nie ma ulubionego gatunku. - To z powodu dzieci, które są w różnym wieku - przyznaje. Jeśli podśpiewuje, to kawałki Budki Suflera. Nie znosi fałszu i obłudy, brzydzi się zazdrości. Jest dumny, że jego rodzina świetnie się rozumie i stanowi jedność. To bardzo pomaga mu w pracy.
Na świecie jest tylko jedna koszulka ze złotą diabelską mychą. Nosi ją Piotr Żyto. I mycha, i trener żużlowców Falubazu to swego rodzaju edycja limitowana. Są jedyni i niepowtarzalni.

"Wiecie, jak znaleźć trenera w Opolu? Z lewej kościół, z prawej burdel, a po środku Żyto" - to jeden z wielu dowcipów na temat szkoleniowca, które krążą po budynku klubowym. Pan Piotr się nie obraża, bo choć to impulsywny gość, ma ogromne poczucie humoru.

Był niemal skazany na żużel i walkę z legendą ojca Henryka, który na swój wielki dorobek pracował przez 27 lat. Syn przegrał jako zawodnik i wybrał inną ścieżkę. W Opolu skończył karierę na torze i stanął w parkingu. Był policjantem i równocześnie czuwał nad Kolejarzem. Z powodzeniem, bo w 2004 r. wprowadził zespół do pierwszej ligi i... dostał wypowiedzenie. Prezes uznał, że praca zawodowa może kolidować z nowym wyzwaniem. Żyto znalazł inne zajęcie. Pojechał do Anglii i został menedżerem "Piratów" z Poole. Doświadczenie, kontakty i szlif językowy, który wtedy zdobył, procentują do dziś.

W 2007 r. do kraju ściągnął go prezes Włókniarza Częstochowa Marian Maślanka. Niestety, nie było medali, a do tego współpraca ze sztabem szkoleniowym kadry Polski zakończyła się nieporozumieniem i męską wymianą zdań na linii Żyto - Marek Cieślak.

Pan Piotr podziękował i na początku tego roku zawiesił na szyi żółto-biało-zielony szalik. Z perspektywy czasu można powiedzieć - i sam trener to przyznaje - trafił idealnie. Początkowo przyczajony i dyplomatyczny, rozkręcał się z każdym dniem. Podczas marcowej prezentacji Falubazu dał się poznać jako świetny wodzirej, swój chłop.

Krytycy mówili, że poza i mina zrzednie mu po pierwszych porażkach. Nie zrzedła. Po męsku przyjmował ciosy i otwarcie dyskutował z fanami, którzy wytykali błędy. Czasem kazał się całować tam, gdzie słońce nie dochodzi, ale później przepraszał. Miał przygotowywać tor, cementować ekipę i podejmować trudne decyzje personalne. Czy się wywiązał? Złoty medal mistrzostw Polski jest najlepszym świadectwem.
W poniedziałek, gdy o 18.01 kibice i żużlowcy zaczęli świętować sukces, po policzku trenera płynęły łzy. - Rzadko mi się zdarza, żebym płakał. Ale ciśnienie puściło i sto lat odśpiewane przez 13 tysięcy ludzi zrobiło swoje. Nogi się ugięły i człowiek nie mógł nic z siebie wydusić. Jeszcze robi mi się fajnie, kiedy o tym pomyślę - przyznaje szkoleniowiec.

Cały Żyto: twardy facet słusznej postury, z miękkim, w gruncie rzeczy, sercem.

O łzach i sercu, które prawie zostało na torze - trener złotych żużlowców Falubazu PIOTR ŻYTO wspomina miniony sezon i wyboistą momentami drogę, którą jego drużyna jechała po wyczekiwanego od 18 lat "majstra".

- Na pierwszej konferencji prasowej z pana udziałem, prezydent Zielonej Góry powiedział: "był brąz, teraz chcemy złota". Sprawiał pan wrażenie lekko zaskoczonego.
- No tak. Przychodzi nowy trener, zespół wiadomo, w jakich warunkach wywalczył brązowy medal. Powiedziałem wtedy, że stawiam sobie najwyższe cele. Co to za szkoleniowiec, drużyna, którzy nie chcą wygrywać i walczyć o tytuł. Pewnie wielu traktowało to z przymrużeniem oka. Nie znałem tu wtedy wszystkich ludzi. Trzeba przyznać, że od początku wspierali mnie działacze. Pomogli nawet szybko urządzić mieszkanie. Później doszli jeszcze: toromistrz Adaś Warecki, z którym świetnie mi się współpracowało, Jacek Frątczak. Zrobiliśmy w trójkę masę świetnej roboty. Rozumieliśmy się bez słów.

- Wspominał pan wtedy, że dopiero poznaje miasto i cieszy się z anonimowości. To się pewnie szybko zmieniło?
- Teraz już nie przejdę przez Zieloną Górę, żeby mnie ktoś nie rozpoznał. Wszyscy żyją żużlem. Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim. Szok.

- Ma pan jakieś ulubione miejsca?
- Całe miasto jest ładne. Świetna starówka, dużo zieleni. Przyjechała żona, trochę pospacerowaliśmy, jej też się podoba. Nie mam listy szczególnych miejsc. Zresztą, jeżdżę na zakupy do supermarketu i jakiś internauta napisał kiedyś, że chyba się nudzę, bo robię je sam. A z kim mam jeździć, skoro żona i dzieci w Opolu.

- Zaliczył pan pierwsze w karierze Winobranie w pełnym wymiarze. Żyje pan.
- Pierwsze całe, bo kiedyś wpadłem na końcówkę. Pomogło mi poskromić emocje przed derbami. Nie myślałem tak bardzo o żużlu, a stres był naprawdę duży. Mam już w Zielonej Górze dobrych znajomych i razem z nimi trochę się człowiek luzował.

- Po marcowej prezentacji Falubazu złośliwi mówili, że pana luz to poza.
- Ci, którzy tak mówili chyba zrozumieli, że mogłem się tu rozwinąć. Nie musiałem być sztywny. Są kluby, gdzie wciąż trzeba trzymać fason, bo inaczej nie wypada. W Falubazie jest fajna atmosfera i mogłem sobie pozwolić na większą dawkę humoru.

- Odpowiadał pan za przygotowanie toru i drużyna nie przegrała w domu żadnego meczu. Zadowolony?
- Nauczyłem się czegoś, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem w Gdańsku. Mieliśmy tam twardy tor i goście dobrze o tym wiedzieli, ale nie potrafili sobie poradzić. Kiedy jechaliśmy do nich, robili taką "koparę", że nie mogliśmy się złożyć w łuk. Jak było w Zielonej Górze? Po doświadczeniach z minionego sezonu, bo Olek Janas i Andrzej Cichoński nie mieli przed mną tajemnic, wiedziałem, że zawodnicy lepiej czują się na przyczepnej nawierzchni. Staraliśmy się przygotować im taką, jaką lubią. Chodziło o to, żeby się nie zmieniała i przygotowane wcześniej motocykle nie wymagały drastycznych korekt.

- Jakieś wpadki?
- Jedna, w ćwierćfinale z Gorzowem. Tor był zbyt suchy w porównaniu z życzeniami zawodników. Przyznaję, że to była nasza wina.

- Przyczepny tor - preparowanie, ale betonowy - już nie...
- Są zawodnicy, którzy chcieliby meczów lekkich, łatwych i przyjemnych. Jedną rączką jechać, a drugą machać do kibiców. Tak nie jest. Nawet w naszej drużynie miałem z tym kilka problemów. Na przykład w meczu z Gorzowem, kiedy prowadziliśmy 41:19, podszedł jeden z zawodników i mówi: "trener, teraz my będziemy robić tor". Odpowiedziałem: "zobacz, jaki jest wynik". Po spotkaniu przyszedł i przeprosił. Wyrwało mu się, bo było ciężej niż zazwyczaj. A preparowanie? Sędziowie przyjeżdżali, dopuszczali nasz tor do startów i wszystko grało. Większość zespołów sobie radziła, a strasznie płakał tylko Gorzów i Toruń.

- Po wygranym meczu w Gdańsku powiedział pan: "nie udało się Plechowi i Dzikowskiemu, a zwyciężył taki Piotrek Żyto".
- Oni byli naprawdę klasowymi zawodnikami, a ja raczej drugiego rzutu. Widać, że nie zawsze wybitni żużlowcy, są później dobrymi trenerami. I nie chodzi akurat o Zenka i Grześka. Ten pierwszy awansował przecież do półfinału, a drugi wywalczył brąz. Ale wielu mówiło: "eee, taki Piotrek Żyto". A Piotrek przyjechał z zespołem i proszę, wygrał na torze, na którym spędził wiele lat.

- Bo mama trzymała kciuki.
- Była i tato też. Mieszkają w Gdańsku. Teściowa i żona też stamtąd pochodzą. To moje rodzinne miasto, choć nie przyszedłem tam na świat. Urodziłem się w Lesznie, gdzie startował ociec. W wieku trzech lat wyjechaliśmy na Wybrzeże.

- Wróćmy do Zielonej Góry. Walasek, Dobrucki, Protasiewicz... Jacy oni właściwie są?
- Drużyna stanowiła monolit. Nasze wspólne oglądanie torów, dowcipy, imprezy nie były wymuszone. Wszystko wychodziło samo z siebie, od środka. Był luz, ale do pewnego momentu. Wszyscy doskonale wiedzieli, kiedy trzeba zasuwać. To inteligentni ludzie, z którymi można porozmawiać na każdy temat. Zaczynając od Piotra i Rafała przez showmana Walaska po Grzegorza Zengotę. Nawet młodziutki Patryk Dudek już jest osobowością.

- A obcokrajowcy?
- "Fredka" i Iversena poznałem w Anglii podczas pracy w Poole. Niels jest gościem, który stanie z boku i stoi. W tym roku zrobił jednak krok w kierunku drużyny. Pytał, był aktywny. Bardzo zrehabilitował się w toruńskim finale, pojechał z zębem. Śmialiśmy się, że trzeba go dawać na kroplówę przed każdym meczem. Z kolei "Fred" nie balował w tym roku tak, jak mu się dawniej zdarzało. Naprawdę niewiele brakuje mu do pełnego profesjonalizmu. A ma talent, potencjał i tylko 24 lata. To przyszłość żużla.

- Jest jeszcze ósmy zawodnik: kibice. Kiedy fetowaliście złoty medal udało im się wzruszyć pana do łez.
- Faktycznie. Rzadko mi się zdarza, żebym płakał. Ciśnienie puściło i "sto lat" odśpiewane przez 13 tysięcy ludzi zrobiło swoje. Nogi się ugięły i człowiek nie mógł nic z siebie wydusić. Jeszcze robi mi się fajnie, kiedy o tym pomyślę. Dziękuję im za to.

- Czasami musiał pan odpierać krytykę fanów.
- Jestem otwarty, nie odgradzam się i z każdym chętnie porozmawiam. Jeśli ktoś ma problem, niech zadzwoni, a wszystko wytłumaczę. Wiem, co robię. Czasem błądzę, ale to nie powód, żeby mnie obrażać i wyzywać. Był jeden internauta, który po mnie jechał. Zdenerwowałem się, powiedziałem, co o nim myślę. Przeprosiłem później, bo trener nie powinien wspominać o "całowaniu w coś tam".

- Prawie dosłownie zostawił pan serce przy W69.
- W piątek, kiedy trwała wymiana toru, pojechałem do lekarza z chorym gardłem. Pani doktor przy okazji zmierzyła ciśnienie, a później zrobiła EKG i chciała mnie zamknąć w szpitalu. Trochę zdrowia i siwych włosów to wszystko kosztowało.

- Zostaje pan na przyszły sezon?
- Podpisałem dwuletni kontrakt i myślę, że nic się nie zmieni.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska