Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płacz i lament w podgłogowskich wsiach z powodu strat podczas powodzi

Dorota Nyk 76 835 81 11 [email protected]
Jacek Jędrzejczak z Kluczy obwoził mnie po okolicznych polach. Wszystkie są czarne i jałowe, bo przez kilka tygodni stała na nich woda
Jacek Jędrzejczak z Kluczy obwoził mnie po okolicznych polach. Wszystkie są czarne i jałowe, bo przez kilka tygodni stała na nich woda fot. Dorota Nyk
- Opadła woda, opadły emocje i zostaliśmy sami - mówią rolnicy z podgłogowskich wsi, poszkodowani przez Odrę i Czarną. Twierdzą, że w czasie powodzi i przed wyborami wiele im obiecywano. Teraz o tym zapomniano.

Mieszkańcy miasta o powodzi nawet już nie pamiętają. Być może niektórzy nawet sądzą, że prawie jej nie było. Tymczasem rolnikom z podgłogowskich wsi tegoroczna woda przyniosła o wiele większe straty niż w 1997 roku.

We wsiach powiatu głogowskiego, tych położonych w pobliżu Odry, słychać płacz i lament. Największe straty ponieśli rolnicy z gmin wiejskich Głogów, Pęcław, Kotla i dwóch wsi gminy Żukowice - z Dobrzejowic i Czernej. Niektórzy z nich stracili wszystkie swoje uprawy i zastanawiają się, jak dalej żyć.

- Z całego naszego regionu mamy 440 wniosków od rolników o szacowanie strat poniesionych na skutek podtopień i zalania z rzek Czarna i Odra, w maju i czerwcu tego roku - mówi Irena Bednarek z głogowskiego rejonu Dolnośląskiej Izby Rolniczej. - Obecnie komisja powołana przez wojewodę szacuje straty. Ale już dziś wiemy, że nasi rolnicy mają bardzo duże straty z powodu zalania lub podtopienia ich warsztatów pracy, użytków rolnych, zasiewów. W tym roku nie będą mieli dochodów ze zbiorów.

Izba rolnicza szacuje, że w tych 440 gospodarstwach, które złożyły wnioski, zbiory będą obniżone średnio o 30-40 procent. - Prowadziliśmy monitoring od końca maja. Wtedy na terenie powiatu były podtopione uprawy w około 400 gospodarstwach, na powierzchni około 6.600 hektarów - mówi I. Bednarek.

Jacek Jędrzejczak z Kluczy stracił trzy hektary wczesnych ziemniaków. - Posadziłem następne, ale już widzę, że z nich nic nie będzie - mówi. - W sumie mam straty w granicach 80 procent. Prawie wszystko mi zalało - mówi. - W Kluczach jest nas 12 rolników. Wszyscy mają takie duże straty.

W Kluczach rolnicy mają wielki żal, bo nic nie wskazywało na to, że zostaną zalani. Ich pola nie są przecież na terenach zalewowych. Ale w wyniku różnych błędnych decyzji w przeszłości i w czasie powodzi, to ich pola podtopiły podsiąki Odry. Tak samo jest w Wilkowie, gdzie mieszka rolnik, któremu woda podtopiła 100 proc. upraw i nie będzie miał żadnych zbiorów.

- Tu było pszenżyto, wszystkie zgniło, bo trzy tygodnie stało w wodzie z podsiąków - obwozi mnie po terenie Jacek Jędrzejczak. Dalej ma 16 hektarów pola w jednym kawałku, wszędzie stoi woda, dalej osiem hektarów pszenicy, cztery jęczmienia, cztery owsa. Wszystko czarne, zgniłe.

- To zboże nie ma nic ziarna - tłumaczy. - Kłosy są puściutkie - martwi się. Na polach między Serbami Starymi a nowymi jest tragicznie. Wszystkie pola czarne. - Tam też mam 14 hektarów - mówi pan Jacek. Pod Wilków - na kolejne swoje pole - nawet nie da rady dojechać, bo jeszcze jest mokro, a poza tym PTS-y wojskowe drogę rozryły.

- Moje straty trudno wyliczyć - mówi Mieczysław Droński, także z Kluczy. - Na obsianych 34 hektarów na połowie nie ma nic. Mieliśmy osiem hektarów łąk. Trawa zgniła. Zostało po niej trochę smrodu i błota, a my mamy dużo bydła i nie wiemy co robić.

- Oprócz tego, że straciliśmy wszystkie zbiory, to popękały nam wszystkie budynki, bo woda stała w piwnicach - mówi Artur Durał z Borkowa. - Obory mi popękały, stodoła. Wszystko miałem ubezpieczone i dostałem, śmiechu warte, ponad 2 tys. złotych.

Rolnicy, szczególnie z Kluczy, mówią, że ponieśli tak dotkliwe straty przez zaniedbania. Te sprzed lat i te zrobione teraz, ostatnio. Twierdzą, że ich wieś została specjalnie zalana, żeby ratować podmiejskie Serby.

- Takich wód wysokich przeżyłem w swoim życiu kilkanaście - twierdzi Mieczysław Droński z Kluczy. - I ani razu nie było tak dużych strat.
Wiadomo, że wały są zniszczone i jak sito, ale poza tym Kanał Krzycki, znajdujący się na terenie gminy Kotla, powinien odebrać wodę spływająca z podsiąków. Nie odebrał. Woda w niektórych miejscach do dziś stoi na polach i łąkach. - Rowy odprowadzające wodę są zatkane - wyrokuje Irena Bednarek z Izby Rolniczej.

- Niektórych w ogóle nie ma, bo zostały zasypane decyzją sztabu kryzysowego z Głogowa, żeby ratować ujęcie wody pitnej dla miasta znajdujące się w Serbach.
I przyznaje, że widocznie tak musiało być, takie były decyzje na niekorzyść okolicznych rolników. No ale teraz straty im trzeba zrekompensować!

- Napisaliśmy jako rada powiatowa Dolnośląskiej Izby Rolniczej list do premiera, prosiliśmy o środki finansowe i pomoc dla rolników. Głownie chodziło nam o pomoc rzeczową: materiał siewny, nawozy, wapno. Minister rolnictwa nam odpisał, że 15 czerwca Rada Ministrów uchwaliła program pomocy dla powodzian. Znamy go.

Program przewiduje kredyty preferencyjne na wznowienie produkcji, odroczenia spłat, umorzenie podatku rolnego czy składek KRUS oraz zasiłek celowy. Rolnicy na taką pomoc machają ręką, nie taka jest im potrzebna.

A Irena Bednarek opowiada jak to Izby Rolnicze organizują samopomoc między rolnikami. - Pomoc idzie z innych gmin. Siano, ziarno zbóż, kiszonka, środki czystości - wymienia. - 26 ton ziarna przyszło z województwa wielkopolskiego, poszło na teren gminy Pęcław, do Wietszyc, Mileszyna, Borkowa. 460 workami ziarna zostało obdarowanych 16 rolników. Darczyńcą był rolnik z gminy Krajenka, pokrył również koszty transportu. Do Kluczy przyjechały dwa tiry z sianem, a firma ze Szczecina obiecała podarować nawozy mineralne.

- Kto nie przeszedł powodzi, ten nie rozumie jak ważna jest rolnicza solidarność - podkreśla pani Irena.

- Zero reakcji ze strony gminy i urzędników - krytykuje Mieczysław Droński. - Pomaga nam Izba Rolnicza, przyszło trochę siana i zboża, ale z Trzebnicy, a tam też przecież rolnicy byli zalani. Według mnie od państwa nie dostaniemy nic.
- W 1997 roku po powodzi było jakieś zainteresowanie naszymi problemami. Teraz nikt nie mówi nic o pomocy. A kredyty preferencyjne mi niepotrzebne, bo ja mam już pobrane kredyty, m.in. na nowy ciągnik, i kolejnych nie potrzebuję - mówi ostro Jacek Jędrzejczak.

- Nam pomogli zwykli ludzie z daleka. Dostaliśmy też trochę ziemniaków dla bydła, siana przywieźli - opowiada Monika Grell z z Borkowa. - Siano czy zboże przywozili nawet gospodarze mieszkający 200 km stąd.

Durałom zalało z 55 hektarów, prawie wszystkie pola, a wyliczyli, że od państwa dostaną odszkodowania 4 tys. zł. - Ale musimy na nie cierpliwie czekać, może przyjdą zimą - mówi Jacek Durał. I wylicza, ile ma pobranych kredytów. - Człowiek myślał, że sprzeda trochę zboża i spłaci je - mówi. - A tu nic. Nie wiem co zrobię - dodaje zrozpaczony. A w domu jest czworo małych dzieci, w tym 6-letnia Natalia, która na początku roku przeszła przeszczep po oparzeniu. Na dodatek ostatnio okazało się, że się nie przyjął i potrzebna będzie nowa operacja.

- Dzieci wkrótce idą do szkoły, a nawet ołówka jeszcze im nie kupiliśmy. Nie wiem jak to będzie - załamuje ręce pani Monika. - Za prąd przyszedł rachunek 800 zł, za wodę 300.

Opowiada, że przyjechał do nich radny Arkadiusz Juras, dał pieniądze dla najmłodszej córki na pampersy, kupił ciastka i cukierki dla starszych dzieci. A potem przez cały tydzień woził je na półkolonie do OK. Parku do Głogowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska