Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po drugiej stronie historii

Tomasz Słomczyński 68 324 88 79 [email protected]
Na berlińskiej wystawie poświeconej wypędzeniom fotografie z naszego regionu zajmowały poczesne miejsce. Ofiarami byli Lubuszanie sprzed 1945 roku.
Na berlińskiej wystawie poświeconej wypędzeniom fotografie z naszego regionu zajmowały poczesne miejsce. Ofiarami byli Lubuszanie sprzed 1945 roku. fot. Tomasz Gawałkiewicz
Maszynopis niemieckiej książki, która nigdy nie została wydana w Polsce. Od pierwszych stron czuć nadciągającą burzę.

***
Do biura wszedł Zarządca Brockmann. Na widok wiszącego na ścianie wizerunku "warknął rozeźlony". Elfrieda musi się tłumaczyć. Niech sobie führer wisi wszędzie, ale tu nie będzie wisiał! Tu ma być czyste powietrze. Brockmann krzyczy na cały głos, Elfrieda obawia się, że zaraz ktoś podsłucha i doniesie na Gestapo. Elfrieda zadaje retoryczne - jak się jej wydaje, pytanie o to, czy można zaprzeczyć temu, że führer chciał i zrobił dla Niemiec wiele dobrego?
Obrazek z Adolfem Hitlerem ląduje ze ściany na biurku z takim impetem, że pęka szybka w ramie.
Następnego dnia Elfrieda zawiesi z powrotem na ścianie wizerunek wodza. Wbrew swojemu szefowi, zarządcy Brockmannowi.

Przychodzi informacja, że widziano na polu uciekinierów ze Stalagu, jak wybierali pozostawione po bronowaniu kartofle. Było ich pięciu, wszyscy w mundurach. Prawdopodobnie Anglicy. Zarządca pyta, kto ich widział, kto o tym wie. Jeśli nie doniesie on, a doniesie ktoś inny, to on sam będzie podejrzany - bo dlaczego nie doniósł pierwszy? W końcu jest tu szefem i powinien wiedzieć o tym, co się dzieje w majątku, którym zarządza. Kto widział? Tylko robotnicy przymusowi. Reszta w folwarku myśli, że to plotki. Z pytaniem o to, co zrobić, zarządca zwraca się do Elfriedy.
Elfrieda nie ma wątpliwości.
- Wrogowie to wrogowie. Trzeba donieść na policję.

***
Do państwa Leżyńskich z Iłowej trafiłem przez przypadek. Pan Jerzy jest człowiekiem dysponującym ścisłą, encyklopedyczną wiedzą na temat swojego miasteczka. Źródłem tej wiedzy jest prawdziwa pasja. Państwo Krystyna i Jerzy Leżyńscy stworzyli coś, co nazywają adaptacją powieści Friedl Schaller. Trzymam w ręku opasłą białą teczkę. Tekst zaczyna się od słów: "Od wielu już dni słońce chowało się za pokładem ciężkich szarych chmur". Rzeczywiście, od pierwszych słów powieści czuć nadciągającą burzę.
- Akcja powieści toczy się tutaj, niedaleko, w Kowalicach, przed wojną: Nikolschmiede. Zaczyna się w 1943 roku, kończy w 1945.

***
Jest tak, jak mówił pan Jerzy. Z Iłowej do Kowalic wiedzie poniemiecka droga, czarna bazaltowa kostka, z obu stron rzędy drzew. Nie mówił tylko, że w pierwszy dzień świąt wielkanocnych natknę się na dwójkę miejscowych autostopowiczów. W upalny dzień ich odświętne stroje zdają się błyszczeć w słońcu, kwiecista bluzeczka pani, niebieski sweterek pana - wzbudzają moje zaufanie. Obydwoje dobrze po czterdziestce. Święta są, trzeba pomagać innym ludziom.

- Do Kowalic jadę, pasuje?
- Jak najbardziej.
Po szybkim uprzątnięciu tylnego siedzenia para siada z tyłu mojego opla.
- Nie słyszeliście państwo o takiej Niemce, Elfrieda Britze się nazywała, mieszkała w Kowalicach przed wojną i w czasie wojny, napisała książkę o tych terenach, w czterdziestym piątym wyjechała stąd na dobre…
- My nie wiemy, ale wie pan co? Zapytamy mamusię. Ona tu po wojnie przyjechała i do dziś mieszka w Kowalicach, do niej właśnie jedziemy w odwiedziny. Może ona coś będzie wiedziała.
Po chwili jesteśmy na miejscu. Pan w sweterku biegnie po mamusię. Mamusia przychodzi w towarzystwie drugiego syna w białej odświętnej koszuli.
- Widzi pani, ja jestem dziennikarzem, zacząłem wczoraj czytać taki maszynopis i szukam… może pani wie, gdzie tu w Kowalicach…
- Ta Niemka co książki pisze?
- Tak…
- No wiem, wiem, a paczkę jakąś pan masz?
- Jaką paczkę?
- No, jak Niemcy ostatnio przyjechali nasz dom oglądać, to chociaż paczkę przywieźli.
- Dom?
- No ten dom - babcia wskazuje za siebie - bo ona właśnie tutaj mieszkała.
Spoglądam na szarą elewację. Tak go sobie wyobrażałem. Niewielki, skromny budynek, tylko zwierząt gospodarskich brak. Przekazana mi dzień wcześniej przez pana Jerzego książka rozbrzmiewa dźwiękami gospodarstwa, ryczeniem wołu, kwikiem świń, gdakaniem i gęganiem ptactwa. A potem, po przejściu frontu była już tylko śmiertelna cisza i strach przed Rosjanami.

***

Ze starej poniemieckiej mapy wynika, że wieś wówczas liczyła około sześćdziesięciu gospodarstw. Dziś znajduje się w niej 18 zabudowań, w części to domki letniskowe.
Wraz ze zbliżaniem się frontu sytuacja Niemców stawała się coraz trudniejsza. W lutym 1944 roku rodzina Britze postanowiła uciekać przed Rosjanami. Dotarli do Drezna nazajutrz po fatalnym nalocie aliantów. Następuje wstrząsający opis zrujnowanego miasta pełnego zwłok. Tam doczekali wejścia rosyjskich wojsk. Postanawiają wrócić do Kowalic. Wyruszają drogą powrotną do domu.
Nie mam żadnej paczki. Przyglądam się ciekawie zabudowaniom. Mi natomiast ciekawie przygląda się babcia z całą rodziną.

- Mogę wam zrobić zdjęcie?
- Ależ oczywiście!
Cała rodzina ustawia się na podwórku. Z tą paczką pani Anna żartowała, choć rzeczywiście byli u niej Niemcy z podarunkiem.
Dzisiejsze Kowalice są zaledwie cieniem tamtej wsi. Za pomocą starego planu wyszukuję wśród zarośli pozostałości po obejściach oznaczonych na mapie niemieckojęzycznymi nazwiskami gospodarzy. Stoję na jakiś fundamentach, pode mną wejście do zasypanej piwnicy.

***
Jest wiosna 1945 roku, Britzowie po pobycie w Dreźnie właśnie wrócili do rodzinnej wsi:
"- Opowiadaj, Gutek, co się działo w Kowalicach po naszym wyjeździe - przerwała ogólne milczenie matka.

- Źle się działo i lepiej, że tego nie widzieliście… Jak tylko Ruscy mieli do nas wkroczyć, dwadzieścia osób z Iłowej wyruszyło wozami za Nysę. Przez kilka nocy z rzędu nie mogli nigdzie znaleźć noclegu, więc potwornie zmęczeni wrócili z powrotem. Zastali domostwa splądrowane przez Sowietów. Wówczas zamknęli się w dużym pokoju i popełnili zbiorowe samobójstwo. Pomiędzy nimi byli też ludzie z Kowalic: stara Schallerowa oraz Gustaw Pfennig z żoną, którzy dopiero co dostali wiadomość, że ich syn został zabity na froncie… Córka Beyera, kantora z Iłowej, najpierw z rozpaczy powiesiła dwójkę swoich dzieci, potem zaś sama założyła sobie stryczek na szyję… Rodzina Saglitz z Iłowej, zresztą nasi dalecy krewni, uciekając zostali osaczeni przez Rosjan koło Przewozu, którzy gwałcili kobiety i zrabowali im cały dobytek. Po tym wszystkim powiesili się w lesie na drzewach… Nie mogę mówić dalej…".

Na następnych stronach Greta została zgwałcona na piętrze w ich rodzinnym domu. Elfrieda uciekła przez okno. Została zgwałcona na śmierdzącym posłaniu czerwonoarmisty w pobliskiej karczmie.
Potem przyszli funkcjonariusze nowej, polskiej władzy. Dali jedną noc na spakowanie. Elfrieda z rodziną opuszczała Kowalice na zawsze. Nigdy tu nie wróciła. Zamieszkała w Turyngii, potem przekradła się do Niemiec Zachodnich. Ostatecznie osiadła w Garmisch Parten-Kirchen.
Dom Britzów został zasiedlony w 1949 roku. Przyjechała tu rodzina z Kielecczyzny, mieszkają w nim do dziś.

Książka Niemki jest świadectwem wypędzenia, zawiera w sobie szereg oskarżeń wobec Rosjan i Polaków.

***
Wyjeżdżam z lasu, wracam do głównych, międzynarodowych dróg, cisnę pedał gazu. Na tylnim siedzeniu leżą notatki, fotografie, stare mapy i maszynopis. Radio w samochodzie automatycznie wyszukuje stacje. W końcu znajduje, niemiecką. Przestrzeń auta wypełnia się brzmieniem obcego języka. Wokół alei drzewa szumią jak przed kilkudziesięciu laty. Brakuje tylko SS-mana na poboczu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska