MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Policjant zapukał do drzwi

SYLWIA MALCHER-NOWAK 0 68 324 88 70 [email protected]
Patryk Kinshuber (z lewej) i Krzysztof Griesman, studenci III roku Akademii Medycznej we Wrocławiu na kierunku ratownictwo medyczne, zajmują się ofiarą wypadku. Na szczęście, to tylko pozorowana kraksa.
Patryk Kinshuber (z lewej) i Krzysztof Griesman, studenci III roku Akademii Medycznej we Wrocławiu na kierunku ratownictwo medyczne, zajmują się ofiarą wypadku. Na szczęście, to tylko pozorowana kraksa. Paweł Janczaruk
Noszą za lekarzem torbę, pracują jako sanitariusze. Ratownicy medyczni rzadko mogą robić to, co potrafią najlepiej, bo w polskim prawie nie ma dla nich miejsca.

Tomasz Czekatowski z Zielonej Góry pracuje w policji od dziesięciu lat. Lubi swoją pracę, choć kiedyś chciał robić coś zupełnie innego. W 1996 r. skończył dwuletnie studium na kierunku "ratownik medyczny". Mówi, że poważnie to przemyślał. - Zdecydowałem się, mimo że już wtedy przepisy dotyczące ratowników nie były jasne. Bo w polskim prawie nie ma takiego zawodu, jak ratownik medyczny - opowiada. - Ale łudziłem się, że to się szybko zmieni...

Policjant zapukał do drzwi

Zaraz po szkole zatrudnił się w zielonogórskim pogotowiu. I wtedy okazało się, że nie może pracować jako ratownik. - Byłem sanitariuszem - wspomina. - Nie mogłem robić nawet tego, co pielęgniarka, np. wkłuwać się.
No, chyba że karetka jechała do poważnego wypadku, gdzie było kilka ofiar... - Wtedy liczyły się każde ręce, także moje umiejętności, z których lekarze świetnie zdawali sobie sprawę - podkreśla. - Nie było ważne, że zgodnie z prawem, nie mogę ratować ludzi.
Zrezygnowany, postanowił złożyć podanie do policji. I dostał się. - Pamiętam, że właśnie miałem iść spać po ciężkim 24-godzinnym dyżurze, gdy policjant zapukał do moich drzwi z tą wiadomością - wspomina.
Dziś Czekatowski działa w sztabie społecznych ratowników, a dzieciaki w gimnazjach uczy pierwszej pomocy. I od czasu do czasu ratuje komuś życie. Latem ub.r. wyciągnął z fontanny młodego człowieka dryfującego twarzą w wodzie i przywrócił mu akcję serca. Nikt z przechodniów nie zainteresował się tonącym.

Szuflada pełna projektów

Dyrektor pogotowia w Zielonej Górze Krzysztof Bułaj zatrudnia ratowników, ale jako sanitariuszy. Mówi, że innego wyjścia nie ma. I dodaje, że w szufladzie ma chyba ze 12 projektów ustaw o ratownictwie. Żadna nie obowiązuje. - Ratowników skrzywdzono już na początku - mówi. - A przepychanki w ich sprawie trwają ponad 15 lat.
Światełko nadziei pojawiło się pięć lat temu, gdy ustawa o ratownictwie weszła wreszcie w życie. Weszła, ale nie do końca, bo nie było na nią pieniędzy. Poza tym, w ostatnim momencie minister zdrowia "zawiesił" na pewien czas tę część ustawy, która dotyczyła ratowników medycznych. I tak zostało do dziś.
Gdy kilka tygodni temu doszło do katastrofy w Katowicach, nagle okazało się, że potrzebna jest ustawa o ratownictwie. Rząd postanowił więc stworzyć nowy dokument, zamiast poprawić ten sprzed pięciu lat.

Lekarz liczy na ratownika

- Wierzę, że ta ustawa wejdzie w życie i da szansę ratownikom, bo takie są normy w Unii - mówi szef Rejonowego Sztabu Ratownictwa Społecznej Krajowej Sieci Ratunkowej w Zielonej Górze Krzysztof Niciński. - Na Zachodzie w karetce z reguły jeździ dwóch ratowników. U nas kierowca, lekarz, pielęgniarka i sanitariusz. Z czasem to się musi zmienić. Ale na to trzeba czasu i dużych pieniędzy.
Niciński dodaje, że już teraz w niektórych miastach ratownicy są dopuszczani przez lekarzy do rannych. - Jeśli do wypadku jedzie np. ginekolog czy urolog, to bywa, że liczy przede wszystkim na nasze umiejętności - daje przykład. - Lekarz jest wtedy koordynatorem działań, ale to ratownik wkłuwa się, czy intubuje rannego.

Strasznie to zamieszane

Patryk Kinshuber właśnie kończy trzeci rok Akademii Medycznej we Wrocławiu. Za kilka miesięcy będzie ratownikiem z licencjatem. Ale już od lipca ub.r. pracuje w pogotowiu w Krośnie Odrz. - Jestem sanitariuszem, ale gdy skończę akademię, będę zatrudniony jako ratownik - zapewnia. - Są tacy w naszym pogotowiu.
Czym się teraz zajmuje? - Nie mogę powiedzieć, że wyłącznie noszę torbę za lekarzem - mówi. - Na szczęście, u nas lekarze podchodzą do ratowników rozsądnie. Ufają nam i gdy trzeba zająć się ofiarami wypadku, robimy to wspólnie.
Patryk przyznaje jednak, że "wszystko to jest strasznie zamieszane". - To od lekarzy i szefów pogotowia czy oddziału ratunkowego zależy, czym zajmuje się ratownik - uważa.

Odpowiedzialna misja

Dyrektor Bułaj patrzy na sprawę trzeźwo. - Problem w tym, że ilu zatrudnionych ratowników, tyle szkół, które skończyli - wyjaśnia. - Żeby to wszystko mogło normalnie funkcjonować, np. tak jak na Zachodzie, trzeba ujednolicić system kształcenia. Wszyscy muszą uczyć się tego samego i na takim samym sprzęcie, co kilka lat odnawiać licencjat, dokształcać się, zdawać egzaminy. A teraz są ratownicy po dwuletnim studium, z licencjatem, po akademii medycznej, a nawet po prywatnych szkołach czy kursach. Tak nie może być!
Niciński też jest zdania, że aby wykonywać zawód, wszyscy ratownicy prędzej czy później będą musieli skończyć Akademię Medyczną. - To dziedzina, w której cały czas trzeba się dokształcać, bo zmieniają się standardy. Nawet sztuczne oddychanie i masaż serca co kilka lat trzeba wykonywać inaczej.
Bułaj dodaje, że w tym zawodzie nie ma żartów. - Włosy mi się jeżą, gdy czasami słucham niektórych ratowników - mówi. - Opowiadają, że chcą ratować ludzi, że mają misję... Nie zdają sobie sprawy z tego, jaki to ciężki chleb. I jaka odpowiedzialność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska