Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomóżmy Konradkowi odzyskać siły i zdrowie

Leszek Kalinowski 68 324 88 36 [email protected]
- Tak bardzo bym chciała, by wszystko było jak dawniej. By Konradek znów był radosnym, beztroskim dzieckiem. Przez chorobę bardzo wydoroślał – mówi mama Joanna Chojnacka
- Tak bardzo bym chciała, by wszystko było jak dawniej. By Konradek znów był radosnym, beztroskim dzieckiem. Przez chorobę bardzo wydoroślał – mówi mama Joanna Chojnacka fot. Mariusz Kapała
Joanna Chojnacka głęboko wierzy, że znów zobaczy swojego 3,5-letniego synka jak zdrowy szaleje, urządzając samochodowe rajdy. Marzy o tym babcia, Danuta Andrzejewska, która w niedzielę zbierać będzie pieniądze do kapelusza. Dla ukochanego wnuczka.

W niedzielę zagra Orkiestra Wielkich Serc, która pomoże dzieciom chorym na nowotwory. Takim jak mały Konrad z Gubina. Fundacja zakupi sprzęt dla szpitali. Ale nie tylko one potrzebują pomocy.
- Nie dajemy już rady, bo leczenie oznacza wyjazdy do Warszawy, hotele, taksówki, lekarstwa… - mówi radna Danuta Andrzejewska. - Wnuczek miał już dziewięć chemii, czeka na dziesiątą. Ale jesteśmy dobrej myśli, bo wyniki się poprawiają. Potrzebujemy tylko wsparcia. Dlatego usiądę w niedzielę w galerii Ratusz. Z kapeluszem, do którego zbierać będę datki.

Nie jest łatwo wyciągać rękę po pomoc. Zwłaszcza takiej osobie jak D. Andrzejewska, która znana jest w mieście jako społecznik. Jako ta, która ludzi łączy a nie dzieli. Jako ta, która przygarnia do siebie bezpańskie psy i koty, pochyla się nad złamanym kwiatkiem.
- Dla siebie bym tego nie zrobiła, ale dla wnuczka jestem w stanie pokonać wstyd - przyznaje ze łzami w oczach. - Ciągle mam wyrzuty, że robię za mało…

Choć Orkiestra zagra w Gubinie o 14.00, to radna zamierza zasiąść w galerii już od 9.30. Upiecze ciasto, by częstować nim mieszkańców. Zabierze ze sobą zdjęcie ukochanego wnuczka.
- Będę siedziała do nocy, aż nie zamkną galerii - mówi i już dziękuję tym, którzy zechcą wspomóc. Nie tylko finansowo, bo rodzinie potrzebne jest też podniesienie na duchu, rada, psychologiczne wsparcie. Ciężko tak samemu walczyć z chorobą. I to tak straszną.

Mały Konrad stara się babci wyrwać włosy z głowy. Choć kilka. I układa je na swojej. Martwi się, że jemu nie rosną. A przecież na zdjęciu roześmiany chłopczyk ma taką bujną czuprynę. Teraz głowa jest gładka. I mimo upływu czasu włosy się nie pojawiają. Nic dziwnego, to skutek chemii. Dziewiątej. Zresztą po niej i apetyt przestaje dopisywać…

Rodzeństwo Konrada: siedmioletnia Iga i pięcioletnia Karina marzą o wspólnej zabawie z bratem. Takiej jak dawniej. Choć dziewczynki wolą lalki, to one gotowe są w kółko jeździć samochodami. Byle tylko brat odzyskał zdrowie. Teraz wiedzą, że to od wyników Konrada zależy, czy koleżanki mogą je odwiedzić. Nie można bowiem narażać chłopczyka na zarażenie go jakimś wirusem czy bakterią. Tym bardziej że mieszkanko małe, zaledwie 26 m kw. Rodzina nigdy nie miała zbyt dużo pieniędzy. A teraz każdy grosz przeznaczany jest na leczenie trzylatka.

- Żyliśmy sobie szczęśliwie aż do dnia, kiedy wycierając synka po kąpieli, wyczułam mały guzek na nóżce. A że jestem przewrażliwioną matką, pobiegłam od razu do lekarza - opowiada Joanna Chojnacka. - Dostałam skierowanie do chirurga. Powiedział, że to guz pouderzeniowy.
Byli też u hematologa, bo wyniki krwi nie dawały im spokoju. Przed świętami Bożego Narodzenia 2008 roku wykonano rezonans. Na wyniki trzeba było czekać kilka dni.

- Czułam, jak świat wali się w gruzach. Nikomu nie życzę, by usłyszał to okrutne słowo: nowotwór - mówi J. Chojnacka, połykając kolejną łzę. - Guz rósł, ale nie za mocno. Pojechaliśmy do Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Tam zrobili biopsję. Wynik: złośliwy nowotwór tkanek miękkich.
Pierwsza wizyta w stolicy trwała 11 dni. Mały Konrad dostał chemię. Potem były kolejne. Przy drugiej lekarze zrobili rentgen. Wyszły zmiany w kości ramiennej i udowej. Następna biopsja.

- Przerzuty całkiem nas załamały - wspomina zatroskana mama. - Lekarze otworzyli też nogę. Mięśnie były zżarte przez nowotwór. Czy synek będzie chodził? Ćwiczyłam z nim w domu jak mogłam. Nie stać mnie było na rehabilitację. Na szczęście zaczął stawiać krok za krokiem.
Teraz Konrada czeka napromieniowanie. I na endoprotezę lewej nogi i lewej ręki.
- Staramy się jeszcze specjalistyczne badanie w warszawskiej klinice wojskowej - dodaje gubinianka.

Drogę z Gubina do Warszawy Konrad zna już dobrze. Najpierw trzeba dojechać do Zielonej Góry. Tu wsiąść do pociągu do Poznania, by stamtąd ruszyć do stolicy. Na miejscu wynajmują tani hotel, prowadzony przez fundację, otaczającą opieką rodziny dzieci z nowotworami. Ale i tak każdy wyjazd to wydatek co najmniej 700 zł. Ciężko jest, bo pani Joanna zajmuje się domem i dziećmi. Mąż dorabia, gdzie może, jednak trudno związać koniec z końcem. Pomagają bliscy.
- Z naszej rodziny oprócz mnie został jeszcze brat i szwagier. Co miesiąc się składamy, by pomóc Konradkowi - dodaje babcia. - Ale to wszystko za mało. Dlatego będę prosić, błagać… ile tylko mi sił wystarczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska