Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrafią się bawić

DARIUSZ CHAJEWSKI [email protected]
- Rok po roku pojawia się tutaj coś nowego i tak już od lat - mówi właściciel łowiska komercyjnego w Łazach Zygmunt Białkowski
- Rok po roku pojawia się tutaj coś nowego i tak już od lat - mówi właściciel łowiska komercyjnego w Łazach Zygmunt Białkowski TOMASZ GAWAŁKIEWICZ
Cztery hektary stawu i pływające w nim siedem ton ryb czekają na moczykijów. Czy z łowiska komercyjnego da się żyć?

Tak naprawdę planu stworzenia dużego łowiska komercyjnego nie było nawet przez chwilę. Jako wielbiciel wędkarstwa Zygmunt Białkowski postanowił wykopać sobie staw. Nic wielkiego, jakieś pół hektara lustra wody obok domu, aby po pracy w gospodarstwie usiąść sobie z wędką. Ponieważ wówczas w Niemczech używane maszyny budowlane były tanie, ściągnął spychacz. Gdy już miał maszyny, zastanowił się - a dlaczego nie wykopać czegoś większego?
- Tak powstał mój czterohektarowy akwen ze sporą wyspą na środku - mówi mieszkaniec Łazów. - I wówczas pomyślałem, że taka duża woda tylko dla mnie to zbyt wiele.

Potrafią się bawić

We wtorkowe przedpołudnie na łowisku było pusto. To wyjątek. Tak naprawdę komercyjne stawy wzdłuż całej granicy opanowali nasi zachodni sąsiedzi. Stanowią jakieś 60-70 proc. wszystkich gości. Dla nich w Polsce łowi się jak za darmo - przynajmniej jak na niemieckie portfele. Na drugim brzegu Nysy muszą zdać egzamin, opłacać składkę, wykupić licencję i płacić za każdy kilogram złowionych ryb. Dla tych, którzy rzucają wędkę rzadko, ta przyjemność robi się stanowczo zbyt droga. W Polsce kosztuje ich tylko wędkowanie.
- Wielu z nich jest naprawdę gorzej niż początkującymi - opisuje pracownik łowiska. - Trzeba za nich robić wszystko, nawet haczyk podwiązać, pokazać jak łowi się z gruntu. Jednak czasem to na nich przyjemnie popatrzeć, potrafią się bawić. I przyjazd tutaj traktują jak przygodę, formę aktywnego spędzenia wolnego czasu.

Sumy jak smoki

W stawie w Łazach pływa około siedmiu ton ryb. Jak wylicza Białkowski w zasadzie można tutaj spotkać wszystkie gatunki ryb słodkowodnych, nawet węgorz się trafia. W ubiegłym roku w stawie przeprowadzono odłów kontrolny, czyli taką jakby inwentaryzację. Spuszczono wodę i sprawdzono, co w niej pływa.
- W kilku przypadkach się zdziwiliśmy, gdyż było na przykład pięć sumów mających po jakieś 15 kg - opowiada właściciel. - To wyjaśniało, gdzie podziewały się liny i duże płocie. Usunęliśmy także duże szczupaki i te najbardziej wyrośnięte amury. Człowiek uczy się całe życie.
Co jest wyjątkiem wśród łowisk komercyjnych, w Łazach prowadzony jest cały cykl hodowli - od ikry, przez kroczka po dorosłe ryby. Zazwyczaj tego rodzaju stawy po wyłowieniu ryb uzupełniają ich populację rybami ze stawów hodowlanych. Nie robią tego ani dla przyjemności, ani ze względów oszczędnościowych. "Wychowujące" się w tej samej wodzie ryby są bardziej odporne na choroby i z innych wód nie przenosi się rozmaitych rybich zaraz. Na miejscu produkowana jest także pasza dla ryb.

Pomoc wzajemna

W Łazach bardzo sobie chwalą współpracę z państwowymi gospodarstwami rybackimi, które wspierają "prywaciarza" choćby wiedzą ichtiologiczną. Zresztą jest to wzajemna pomoc. Białkowski pożyczy sprzęt, w zamian strażnicy także zerkną na jego staw, czy przypadkiem ktoś nie kłusuje.
- To rzeczywiście wielki problem, ale ponieważ w pobliżu mieszkam i często tutaj bywam kłusownicy za bardzo mi nie dokuczają - dodaje. - Teraz walczę raczej z wydrami, które przypuściły szturm na stawy.
Z roku na rok gospodarstwo jest coraz bardziej samowystarczalne. Wędkarze nie muszą już rozbijać namiotów - mogą nocować w domkach, jest zaplecze sanitarne, miejsce na grilla... A propos grilla. Tuż obok stawu kłusuje kilkadziesiąt dziwnych stworzeń - to dzikoświnie. Ozdoba, ale jednocześnie "materiał" na grilla. Czy nie żal zabijać tak sympatyczne stworzenia?
- W tej chwili jest ich około 30, wkrótce będą młode... - tłumaczy właściciel. - Naprawdę z niczym nie można przesadzać.

Jeszcze nie

Czy z funkcjonowania podobnego łowiska można się utrzymać? Jak mówi Białkowski jeszcze nie, ale wszystko jest kwestią czasu. Gdy jego kompleks osiągnie odpowiedni standard, a Polacy będą nieco bogatsi i nauczą się aktywnie wypoczywać... Już nasi rodacy bywają w Łazach coraz częściej, całymi rodzinami. Panowie siedzą z kijami, dzieci szaleją w ogródku zabaw, panie zdobywają opaleniznę... Oby takich gości więcej, zwłaszcza że płaci się tutaj tylko za wędkowanie. Przydałoby się jeszcze jakieś małe kąpielisko, ale wszystko jest kwestią czasu. W końcu nie od razu Kraków zbudowano.
- Mamy za sobą już kilka imprez integracyjnych organizowanych przez zakłady pracy - mówi właściciel łowiska. - To dla nas frajda i wyzwanie: zawody, w których bierze udział około 200 osób. Tak ostatnio bawili się u nas energetycy. I wiecie co... zawody wygrały dzieci.
Na razie Białkowski już wie, że każdy sezon ma swoją specyfikę i już zastanawia się jaki będzie następny. Na przykład w tym roku po raz pierwszy od lat musiał doławiać ryb dla ludzi, którzy przyjeżdżają do niego tylko kupić karpie. Wcześniej zawsze miał w zapasie te ryby, które wyłowili wędkarze, a których nie chcieli brać do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska