Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powoli zapominam o horrorze

Anna Słoniowska, 68 324 88 53, [email protected]
- Najważniejsze, że wróciliśmy do domu. Czas leczy rany - mówi Halina Borkowska bawiąc się z wnuczkiem.
- Najważniejsze, że wróciliśmy do domu. Czas leczy rany - mówi Halina Borkowska bawiąc się z wnuczkiem. fot. Mariusz Kapała
Borkowscy już wrócili do mieszkania, Wiatrowicze do swego wprowadzą się może jeszcze w tym miesiącu. W powrocie do domów, zniszczonych wybuchem gazu, pomogliście Wy, drodzy Czytelnicy. Dziękujemy.

Halina Borkowska z uśmiechem zaprasza nas do mieszkania. To już nie jest zastępczy lokal w schronisku, to jej dom. Od razu zaczynamy wspólne zwiedzanie. Niby to niewiele, trzy pokoje, kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Ale każdy kąt, każdy zakamarek cieszy panią Halinę bardziej niż najwspanialszy apartament.

W środku można wyczuć jeszcze zapach farby. Wystarczy się rozejrzeć, żeby odnaleźć ślady remontu. Świeżo pomalowane ściany, nowe podłogi, nieużywane meble. Część z nich ufundowali Czytelnicy, którzy na nasz apel i Caritas włączyli się do akcji pomocy poszkodowanym w wybuchu gazu na osiedlach Pomorskim i Śląskim. - Zobaczcie. W pokoju syna trzeba było tylko dokupić regał i wersalkę.

Niedługo dojdzie jeszcze biurko i będzie wszystko - Borkowska zamyka drzwi i prowadzi nas do drugiego pokoju. - To nasza nowa meblościanka. Właściwie ten pokój wygląda tak jak przed pożarem.
Nagle radość znika z twarzy Pani Haliny. Pożar, ostatnia noc listopada, os. Śląskie. No tak. Przecież to nie był zwykły remont. Tutaj rozegrał się dramat. Borkowska zamyka kolejne drzwi i odcina się od wspomnień.

Prowadzi nas do salonu i wskazuje białą sofę. - Proszę usiąść. Kawy, herbaty? - pyta i wyciąga z szafki czekoladowe ciastka. Nie wszystko jest jeszcze na swoim miejscu. Niektórych rzeczy ciągle brakuje. Widać, że przeprowadzka była całkiem niedawno. - Tydzień temu - rozwiewa nasze wątpliwości, jakby czytała nam w myślach. Znowu może poczuć się panią we własnym domu. Od kilku dni urządza, dekoruje, rozkłada. W porządkach dzielnie pomaga jej kilkuletni wnuczek. Kubuś nie próżnuje, zamiast bajek, woli odkurzacz.

Pni Halina krząta się po kuchni. W czajniku gotuje się woda, a na kuchence wrze rosół. - Złapałam się na tym, że w sklepie nie wiedziałam, co kupić - wyznaje z uśmiechem. - Przez te trzy miesiące odzwyczaiłam się od zakupów. W CKU mieliśmy gotowe obiady. Ale wolę pół dni spędzić w kuchni, byleby to była własna kuchnia. Po trzymiesięcznej tułaczce wreszcie jestem u siebie. Przekraczając próg domu poczułam ulgę.

Pani Halina otwiera szafki w poszukiwaniu kubków. Obok starty talerzy, leżą sztućce. Sporo tego. Czyżby coś jednak uratowało się z pożaru? - Wszystko dostałam od ludzi. Po wybuchu gazu znosili tego całe kartony. Naczynia i robot kuchenny dostaliśmy od kolegów męża, koleżanki córki przyniosły sztućce, sąsiedzi ściereczki. Kompletnie się tego nie spodziewałam. Z pomocą przychodzili obcy ludzie. Aż teraz nie wiem, komu dziękować. Na pewno klasie syna, pięknie się zachowali. Rodzinie. No i ,,Gazecie Lubuskiej". Tylko nie wiem, czy możecie to napisać. Jak nie, to sama dam ogłoszenie z podziękowaniami - zapowiada pani Halina.

Zobacz też: Najlepsze szkoły nauki jazdy z południa województwa lubuskiego - ranking

Marek Kwaśniak, sekretarz diecezjalnego Caritasu od początku czuwał nad naszą wspólną akcją. - Kolejny raz mogliśmy doświadczyć ludzkiej solidarności i ofiarności. Niejednokrotnie przekazane ofiary stanowiły ewangeliczny wdowi grosz, tak jak w przypadku Domu Dziecka w Kożuchowie - podkreślił Kwaśniak. - Dziękuję Gazecie, że zwróciła się do Caritas z propozycją wspólnego niesienia pomocy poszkodowanym.

Ponad 60 wpłat i 13 tys. zł. Tyle udało się zabrać. Połowę tej kwoty dostała rodzina Borkowskich. Wystarczyło na pralkę, mikrofalówkę, telewizor i meble, które Caritas kupił po okazyjnej cenie.
Drugą połowę dostanie rodzina Wiatrowiczów. Wczoraj odwiedzili nas w redakcji. W ich mieszkaniu remont ciągle trwa, ale pan Krzysztof nie chce czekać z założonymi rękami. - Jestem stolarzem.

Sam mogę zrobić meble. Potrzebuje tylko materiałów - wyciąga z kieszeni wstępne szkice mebli kuchennych. W odczytywaniu rysunku pomaga czteroletni Kacperek: - A tu będzie lodówka, a tam kuchenka - pokazuje nam małym paluszkiem. Nagle uwaga rodziców skupia się na spodniach synka. - No tak. Przyniósł na ubraniu trochę farby z naszego mieszkania. Właśnie taki kolor mają ściany w salonie - śmieje się pani Justyna. I czeka na jutrzejszy dzień (to czwartek 3 marca).

To ważna data dla rodziny. Dowiedzą się, co przyniesie im lipiec: córeczkę czy synka. Jednak już dziś wiedzą, że z dzieckiem wrócą do ciasnego, ale własnego mieszkania. Być może za pieniądze z akcji zdecydują się kupić dziecięce łóżeczko.
Dziękujemy wszystkim Czytelnikom, którzy pomogli rodzinom Borkowskich i Wiatrowiczów.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska