Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezesi i zarząd

ALICJA BOGIEL (68) 324 88 46 [email protected]
Największym osiągnięciem zielonogórskiej Fundacji ds. Uniwersytetu były przelewy pieniędzy z konta na konto. Trochę mniejszym - wspieranie... żółwia błotnego. Za tą trudną pracę trzyosobowy zarząd brał pensje.

Fundację na rzecz uniwersytetu powołał zielonogórski samorząd w 2001 r. Z założeniem - że ma ona być pośrednikiem w przekazywaniu pieniędzy z kasy miasta do uczelnianej. Nie po to jednak radni fundację zakładali, by prawie nic nie robiła. I nie po to, by trzyosobowy zarząd pobierał tam pensje. Oraz rozmawiał przez telefon.

Prezesi i zarząd

Przez cztery lata głównym osiągnięciem fundacji było przelewanie pieniędzy miejskich ze swojego konta na uniwersyteckie. W sumie przekazano w ten sposób 750 tys. zł w 2002 r. i w ubiegłym roku - 200 tys. zł.
Z innego źródełka niż miejskie, fundacja pozyskała w ciągu czterech lat jedynie kilka tysięcy złotych. Nie przemęczała się też specjalnie w innych dziedzinach. W sprawozdaniu za ubiegły rok widnieje kilka punktów działalności - w tym przekazanie tysiąca złotych na program... ochrony żółwia błotnego.
Do pracy w fundacji powołano jednak trzyosobowy zarząd. Prezes Annę Kolman, wiceprezesa Romana Doganowskiego i członka zarządu Dorotę Kużdowicz. Prezes dostała pensję 2,3 tys. zł, wiceprezes 1,5 tys. zł, a członek zarządu - 500 zł. Sprawy finansowe prowadziło wynajęte biuro rachunkowe przy ul. Wyszyńskiego - za 600 zł miesięcznie. Płacono też za telefony - rocznie ok. 10 tys. zł. I za siedzibę na terenie uniwersytetu - na szczęście grosze.

Zapomnieli wpisać szefów

Jak wyliczyliśmy - pensje zarządu kosztowały przez te cztery lata 160 tys. zł. Ale widocznie za mało, by dopilnować rejestracji fundacji w Krajowym Rejestrze Sądowym. Dowiedzieliśmy się, że w 2002 r. sąd zwrócił fundacji wniosek o rejestrację. Bo źle był wypełniony. Z uzasadnienia sądu wynika, że zarejestrowano tylko fundatora - czyli miasto. Nie ma wpisanych danych zarządu organizacji i tzw. rady fundatorów. Czyli tych osób, które podejmowały decyzje w fundacji, podpisywały dokumenty...
Zarząd nie przejmował się nawet rozliczeniem miejskich pieniędzy. Urzędnicy magistratu przedłużali fundacji terminy rozliczenia się z dotacji i dopiero wiosną tego roku zauważyli, że coś jest nie tak. Nakazali organizacji rozliczyć się z ubiegłorocznych pieniędzy do końca czerwca. Sprawą zainteresowali się też radni - kazali komisji rewizyjnej sprawdzić, co jest grane w założonej przez miasto organizacji.
Rozliczenia nadal nie ma. Kilka dni temu ruszyła więc urzędnicza machina. Miejski komornik zajął konto fundacji. By odzyskać 300 tys. zł, z których się nie rozliczono. Jak się dowiedzieliśmy, komornik zastał na koncie 240 tys. zł.
Przydałoby się sprawdzić, na co poszło nie tylko te 60 tys. zł. Ale również pieniądze przekazywane uniwersytetowi. Otrzymaliśmy np. informacje, że tysiące złotych przekazane uczelni na podstawie jednej z umów podpisanej jesienią przeznaczono na zapłacenie rachunków z wcześniejszych terminów.

Rozwiązali i już

Beztroskę co do miejskich pieniędzy wykazywała rada fundacji, w której zasiadali byli członkowie zarządu miasta. Był w niej m.in. obecny radny i były prezydent miasta Zygmunt Listowski, inni radni, a nawet przewodniczący rady. Jak twierdzą, wielokrotnie rozmawiali z zarządem fundacji, ale zbyt wielu protokołów z takich rozmów nie ma. Gdy wiosną zrobił się szum, rada fundatorów zebrała się i... rozwiązała się. Nakazała też do 1 października zlikwidować całą fundację.
Zapomniano o szczególe - wypowiedzeniu dla członków zarządu. Takiego wypowiedzenia nie wręczył też zarządowi nikt z urzędu miasta. - Ale w protokole rady fundatorów jest zapis o likwidacji fundacji, więc jest to jednoznaczne z wypowiedzeniem - tłumaczy Z. Listowski.
Prezes fundacji A. Kolman uważa, że raczej nie jest jednoznaczne.
A. Kolman nie widzi nic złego w pracy zarządu i samej organizacji. - Sprawozdanie na pewno złożymy - zapewnia. - Do tej pory nie wpłynęło, bo fundacja jest w trakcie likwidacji. Ale po 1 października z wszystkich pieniędzy się rozliczymy.
Podsumowując czteroletnią pracę mówi o nieudanych zabiegach o pieniądze unijne i propozycjach współpracy z uniwersytetem. - Mieliśmy pomysły, ale uczelnia nie chciała z nami współpracować. W Szczecinie i Wrocławiu jest inaczej - żali się.
Dodaje, że po zajęciu konta przez komornika, nie można było zapłacić składek ZUS, pensji, faktur. - Jest trochę rachunków, a zgodnie z protokołem rady fundacji, pokryje je fundator - zapowiada.
Czyli kasa miasta.

Kontrola? To nie nasza sprawa!

W zielonogórskim magistracie o dziwnej fundacji nie chcą rozmawiać. - Nie mamy nic z nią wspólnego - mówi rzecznik prezydent Aleksander Dziącko. - Nadzór sprawowała tam rada fundacji. My jedynie przekazywaliśmy dotacje na uniwersytet. Teraz zabiegamy o odzyskanie pieniędzy i mamy nadzieję, że to się uda.
Z. Listowski twierdzi z kolei, że może przyjrzałby się pracy fundacji bardziej, ale urząd miejski bez mrugnięcia okiem przyjmował przecież jej sprawozdania, kontrolował ją i żadnych uwag nie miał. - A przecież to prezydent jest przedstawicielem fundatora - tłumaczy.
Jedynie szef grupy, która z ramienia rady sprawdza teraz fundację - Waldemar Zell - jasno mówi, że w fundacji doszło do poważnych nieprawidłowości: - Sprawozdania z kontroli jeszcze nie ma, więc nie mogę ujawniać szczegółów - zastrzega. - Doszło jednak do marnotrawienia miejskich pieniędzy, a może nawet naruszenia dyscypliny finansów publicznych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska