Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyła wojnę i uratowała dzieci przed aborcją. Dziś pisze wiersze, służy radą i wsparciem. "Każde życie trzeba kochać" - mówi

Jakub Nowak 68 387 52 87 [email protected]
Krystyna Gryz ma 79 lat, mieszka w Starej Jabłonie, uczy się także na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Nowym Miasteczku
Krystyna Gryz ma 79 lat, mieszka w Starej Jabłonie, uczy się także na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Nowym Miasteczku Jakub Nowak
Wszyscy mówią o niej: nasza Krysia. 79-latka swoim życiorysem mogłaby obdzielić kilka osób. Przeżyła wojnę, uratowała czworo dzieci przed aborcją. Dziś pisze wiersze i... uczy się angielskiego.

- O, widzi pan? To jest mój kącik, tu lubię się uczyć - pani Krystyna pokazuje mi przytulny pokoik w swoim domu. - Moja wnuczka tu śpi, jak mnie odwiedza. A mi najbardziej wchodzi w tym miejscu nauka angielskiego, tutaj też piszę wiersze - uśmiecha się, oprowadzając mnie po swoim dużym domu. - Niegdyś, przed laty, mieszkało tu aż siedem rodzin. Po wojnie dom był tak zdewastowany, że wójt zastanawiał się, aby go po prostu wysadzić. Zamieszkałam tu jednak w 1956 roku i własnymi rękami go odnowiłam - opowiada, oprowadzając mnie po kolejnych pomieszczeniach. Poznaję jej dom, cudowny i ogromny ogród, w którym uprawia właściwie... wszystko. - Skąd pani bierze na to wszystko energię? - pytam. - Po prostu kocham to co robię. Życie jest piękne, choć nie zawsze usłane różami. Trzeba jednak przechodzić przez nie z energią - odpowiada skromnie seniorka.

Podeszłam z nimi do dowódcy. Złapałam go za palec, a gdy spojrzał na mnie groźnie, powiedziałam, że skrzypce należały do mojego tatusia (...)

- To niech mi Pani opowie o swoim życiu... - proszę. - No dobrze, spróbuję. Tylko od czego tu zacząć...?
Urodziła się w 1936 roku w niewielkiej wiosce koło Skarżyska-Kamiennej. Ojciec zmarł, gdy miała trzy latka. Przez jakiś czas żyli w miarę spokojnie, jak na warunki wojenne. Po jakimś czasie pod dom zajechało jednak 10 Niemców. Ustawili się w szeregu, a matce pani Krystyny kazali stanąć koło płotu. - To miała być pokazowa egzekucja za pomoc ukrywającym się Żydom, matka wydała im krowę. Ktoś ją widocznie wydał... - opowiada pani Krystyna. Jak wspomina, w odruchu pobiegła wtedy do domu po... skrzypce. - Podeszłam z nimi do dowódcy. Złapałam go za palec, a gdy spojrzał na mnie groźnie, powiedziałam, że skrzypce należały do mojego tatusia, który miał piękne dłonie, dokładnie takie jak on, i pięknie na nich grał. Powiedziałam, żeby je wziął i że z pewnością również pięknie na nich zagra... - wspomina po latach. - Nie wiem co mną wtedy kierowało, miałam zaledwie kilka lat... Niemiec rozkazał jednak żołnierzom powrót, a matce kazał się stawić następnego dnia na stacji, skąd miała pojechać z nami na przymusowe roboty - opowiada.

Wyrwali się śmierci po raz pierwszy, choć ku ich rozpaczy, podczas podróży ktoś przestawił zwrotnicę, przypadkiem lub celowo, i pociąg, którym jechali, został skierowany do obozu koncentracyjnego... Byli już przygotowani na śmierć, ogoleni i nadzy, gdy przyjechał pewien Niemiec. "Odkręcił" całą sprawę uwalniając osoby, skierowane wcześniej na prace przymusowe.

Spadochroniarz nieszczęśliwie zaplątał się na jednym z drzew, a Niemiec, który to zobaczył, próbował go zabić.

- Trafiliśmy ostatecznie do Niemiec, ja, moi dwaj młodsi bracia i mama. Mama pracowała bardzo ciężko, nabawiła się zapalenia stawów - opowiada pani Krystyna. Jak wspomina, sama, jako dziecko, tuż przed zakończeniem wojny uratowała jeszcze przypadkiem przed niechybną śmiercią jednego z amerykańskich żołnierzy. - Zobaczyłam go, jako "aniołka", który leciał do mnie z góry. Był to spadochroniarz. Nieszczęśliwie zaplątał się na jednym z drzew, a Niemiec, który to zobaczył, próbował go zabić. Pobiegłam wtedy ile sił w nogach do komendanta, który szybko przybył na miejsce. Od matki wiedziałam, że był bardzo dobrym człowiekiem, uprzedzał nas m.in. o kontrolach, starał się chronić cywilów... Nie pozwolił zabić tego żołnierza - wspomina pani Krystyna.
Po zakończeniu działań wojennych znaleźli się w strefie amerykańskiej. Po raz pierwszy w życiu poznała wtedy smak czekolady, którą poczęstował ją jeden z wojaków...

Po wojnie wrócili do domu, ale matka, ze względu na nieleczone stawy niemal od razu zmarła. - Nic nas nie trzymało, brat powiedział, że jedzie na ziemie odzyskane, więc pojechałam z nim. W Starej Jabłonie poznała męża. - I tak zostałam tu na stałe... - mówi mi pani Krystyna.
- Radzę sobie... Sama uporządkowałam m.in. zrujnowany teren wokół domu. Pamiętam, że tylko z ogrodu wywiozłam 117 taczek brudu, szkła i kamieni... Dziś jednak zazdroszczą mi go wszyscy. A to babcia Krysia, sama, tymi rękoma zrobiła - śmieje się kobieta.

Tak naprawdę to mam ośmioro dzieci, czwórkę własnych i czwórkę wyrwanych śmierci

- Przez lata imała się różnych zajęć, była księgową w PGR, dorabiała w sklepie. Wychowała czworo dzieci, trzy córki i syna. Ale wie pan, tak naprawdę to mam ośmioro dzieci, czwórkę własnych i czwórkę wyrwanych śmierci - opowiada. - Wyrwanych śmierci...? - dopytuję. - No tak. Czekała je aborcja... Udało mi się jednak przekonać kobiety, które przychodziły do mnie z tym problemem, aby tego nie robiły. - wspomina "babcia Krysia". - Bo widzi pan, tak się jakoś dziwnie składa, że ludzie chętnie proszą mnie o radę, pomoc... Nie wiem dlaczego, ale przyciągam ich jakoś do siebie... - mówi.

Pierwsza kobieta trafiła do pani Krystyny kilkadziesiąt lat temu, gdy rodzona matka wygoniła ją z domu, gdy dowiedziała się, że córka jest w ciąży. - Zapłakana chciała usunąć dziecko. Powiedziałam jej, żeby tego nie robiła, że ja jej dam dach nad głową, jeśli donosi ciążę. Zgodziła się. Urodził się piękny chłopak, ochrzciłam go, napisałam też długi list do chłopaka tej dziewczyny. Podobno się po nim popłakał. Przyjechał, pobrali się i jeszcze dziewczynka im się później urodziła! - śmieje się pani Krystyna.

- Druga chciała usunąć ciążę, ponieważ bała się, że ludzie będą ją wytykać. Bo stara panna i dziecko w drodze... Wiele godzin na ganku przegadałyśmy. - wspomina 79-latka. Dała się przekonać. - Po wszystkim przyszła do mnie z kwiatami, by mi podziękować. Pamiętam, że poszłam wtedy po siekierę i powiedziałem, żeby ucięła swojemu dopiero co narodzonemu dziecku głowę. Zrozumiała aluzję. Płakała wtedy i śmiała się jednocześnie. Zrozumiała jednak, że matka nie może być katem dla swojego dziecka... Zresztą, po latach to dziecko zostało burmistrzem. Nie powiem jednak gdzie - uśmiecha się pani Krystyna.

Trzecie dziecko "wyrwała śmierci" po rozmowie z pewną nauczycielką. - To było dawno temu. Była nowa w naszej okolicy, nie znała nikogo. Poprosiła mnie jednak już na pierwszym spotkaniu zapoznawczym z rodzicami, abym została dłużej. Nakreśliła mi całą historię, powiedziała, że czuje, że jestem jakaś inna i musi mi o czym powiedzieć. Na długim spacerze odwiodłam ją od tych czarnych myśli, zakazałam usuwać i zadeklarowałam pomoc. Napisaliśmy także list do jej chłopaka, który był akurat w wojsku. Wyjechali później do innej części Polski. Śliczna dziewczynka im się urodziła - mówi seniorka.

Dziś nadal służy innym radą, wsparciem. Znajomi mówią o niej: nasza Krysia

Historia czwartego uratowanego przed aborcją dziecka była podobna. Co ciekawe, po wielu latach pani Krystyna trafiła na tego uratowanego niegdyś malucha. - Wracałam autostopem do domu. Zatrzymał się wtedy mężczyzna w eleganckim samochodzie. Po naszej rozmowie zorientowałam się, że to był właśnie on, moje czwarte uratowane dziecko - uśmiecha się kobieta. Chłopak oczywiście nie zdawał sobie sprawy z kim rozmawia, jednak radość pani Krystyny była ogromna... - No i widzi pan, mam dziś w sumie ośmioro dzieci, choć ta czwórka o mnie jednak nie wie - śmieje się.

Dziś nadal służy innym radą, wsparciem. Znajomi mówią o niej: nasza Krysia, bardzo lubią ją koleżanki z Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Nowym Miasteczku. - A skąd ma pani w ogóle siłę, żeby w tym wieku jeszcze się tam angielskiego uczyć? - pytam na koniec. - A mam! - śmieje się "babcia Krysia". - Niemiecki już znam, a trzeba się dokształcać. Przez wakacje będę codziennie spędzać nad tym angielskim co najmniej godzinę. Zaskoczę dziewczyny w nowym roku, a co! - uśmiecha się...

Przeczytaj też:Weteran stracił uprawnienia kombatanckie. "Nic, tylko mundur oddać"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska