Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pszczewiacy spod znaku Rodła

Dariusz Brożek 95 742 16 83 [email protected]
- W kopii dziennika uczniów szkoły w Szarczu przeważają polskie nazwiska, gdyż ta wieś podobnie jak Pszczew była przed wojną bastionem polskości - mówi pszczewski regionalista Franciszek Leśny.
- W kopii dziennika uczniów szkoły w Szarczu przeważają polskie nazwiska, gdyż ta wieś podobnie jak Pszczew była przed wojną bastionem polskości - mówi pszczewski regionalista Franciszek Leśny. fot. Dariusz Brożek
W okresie międzywojennym Pszczew był bastionem polskości. Po wybuchu II wojny światowej kilku działaczy Związku Polaków w Niemczech zapłaciło za to życiem.

Po zakończeniu pierwszej wojny wielu Polaków z Pszczewa (niem. nazwa Betsche) liczyło, że miasteczko zostanie przyłączone do Polski. Ich nadzieje podsycił wybuch Powstania Wielkopolskiego i walki o położoną kilka kilometrów na północny-wschód wieś Kamionną. Niemcy zatrzymali jednak pochód powstańców, a potem w Wersalu zdecydowano, że Pszczew zostanie w Niemczech.

- Po wojnie w miasteczku powstało koło Rodła, czyli Związku Polaków w Niemczech, działała też polska biblioteka - opowiada Franciszek Leśny, miejscowy regionalista i jednocześnie autor kilku książek o historii Pszczewa. Jedną z nich poświęcił działaczom Rodła i ich tragicznym losom podczas drugiej wojny.
Kolejną redutą polskości na Ziemi Pszczewskiej była niewielka wieś Szarcz. Działała tam szkoła z polskim programem. Polonijną działaczką była nauczyciela Waleria Misiewicz, która wyjeżdżała na szkolenia do Polski, przywoziła nasze gazety i książki. W prowadzonej przez nią szkoley uczyły się dzieci polskich gospodarzy z pobliskich wsi - Zielomyśla, Stołunia, Kuligowa i Pszczewa. Magnesem były m.in. lekcje religii katolickiej.

- Niemcy byli ewangelikami, stąd ważnym filarem polskości na tych terenach był właśnie katolicyzm. Dlatego Niemcy zażarcie walczyli z Kościołem. Zaczął kanclerz Bismarck, jego dzieło kontynuował po latach Adolf Hitler - zaznacza F. Leśny.

W swoim archiwum F. Leśny przechowuje kopię dziennika lekcyjnego ze szkoły w Szarczu z 1915 r. Bez trudu można tam odcyfrować polskie nazwiska Furmanków i Kowalskich. W okresie międzywojennym niekwestionowanym liderem pszczewskich Polaków był Ludwik Witchen. Zasiadał w radzie polskiego banku ludowego, który wspierał polskich rolników i rzemieślników. Był radnym powiatowym, prenumerował polskie gazety. - Był niezależny, bo mieliśmy spore gospodarstwo. Drugie po dziedzicu. Prawie sto hektarów pól, łąk i lasów - wspomina jego syn Aleksander Witchen.
W 1914 r. L. Witchen wybudował dom na północnych rogatkach wsi. A właściwie piętrowy dworek z kolumnami przed wejściem i wieżą. Mieszkał tam z żoną Marią z domu Misiewicz i czworgiem dzieci. W połowie września 1939 r. rodzinę obudzili gestapowcy. Zebrali wszystkich w jednym z pomieszczeń i zaczęli przeszukiwać gospodarstwo. Pod zbiornikiem na wodę znaleźli pistolet i jakieś dokumenty. Potem przyjechali drugi raz. Po ojca. Mówili, że wróci po przesłuchaniu. Ale już nie wrócił.

Aleksander miał wtedy dwa lata. Ojca zna tylko z opowieści. O jego ostatnich dniach życia opowiedział mu były powstaniec z Babimostu Wacław Piwecki, który przez kilka miesięcy przebywał z Ludwikiem Witchenem w jednym bloku obozu koncentracyjnego Oranienburg- Saksenhausen pod Berlinem. Miał szczęście. Był niewidomy i Niemcy zwolnili go w 1940 r. Po wyjściu na wolność przyjechał do Pszczewa pozdrowić rodzinę Ludwika, a po wojnie odwiedził ich ponownie. Dopiero wtedy opowiedział im o gehennie, jaką przeżył w obozie.

- Już w pierwszym dniu kapo zapytał ojca, ile niemieckich języków przybił do stołu, a potem go pobił. Na drugi dzień za namową współwięźniów ojciec przyznał się do osiemdziesięciu. Wtedy oprawca zdzielił go bykowcem i odpowiedział, że języków nie było osiemdziesiąt, ale sto dwadzieścia - opowiada.
Więźniowie pracowali w kamieniołomach. Niemcy i Polacy. Najgorsze było Boże Narodzenie. O 20.00 strażnicy zebrali ich na apel. W samych szortach i podkoszulkach. Kazali im leżeć na śniegu, bili ich, kopali. Apel skończył się o północy. Na placu zostało 180 trupów.
13 kwietnia 1940 r. M. Witchen dostała depeszę, że jej mąż zmarł w obozie. Jej siostra W. Misiewicz chciała tam pojechać i pochować krewniaka, ale na dworcu została zatrzymana przez policjantów, którzy powiedzieli, że to pomyłka i Ludwik żyje. Cztery dni później przyszło kolejne zawiadomienie o śmierci. Teraz jego syn twierdzi, że to było zaplanowane morderstwo. - Pośpieszyli się tylko z pierwszym telegramem - mówi.

Po śmierci ojca rodzina została wywłaszczona z majątku. Mieli być przesiedleni pod Warszawę, ale dzięki znajomościom w urzędach wdowie udało się załatwić skierowanie do Szarcza, do gospodarstwa jej matki Michaliny Misiewicz. Tam doczekali ostatnich dni stycznia 1945 r. Dni bardzo gorących, choć zima była sroga. Zbliżał się front, ale cywile o tym nie wiedzieli. 28 stycznia Niemcy nakazali ewakuację. Rodziny Misiewiczów i Witchenów nie posłuchały. W domu pojawił się niemiecki patrol. - Powiedzieli, że nas rozstrzelają, a potem poszli sprawdzać inne gospodarstwa. Zaczęliśmy się modlić. I wymodliliśmy ocalenie. Ukraiński robotnik Jakub powiedział, że musimy uciekać.

Poszliśmy zaprząc konie. Wtedy wyskoczyli za nich czerwonoarmiści. A z drugiej strony nadchodzili Niemcy, żeby nas rozstrzelać. Doszło do potyczki. Rosjanie wystrzelali patrol. Potem zatłukli Jakuba kolbami pistoletów - wspomina A. Witchen.

Rodzina nie miałam gdzie wracać. Ich dom został zniszczony. Po wysiedleniu właścicieli zajął go Niemiec o nazwisku Friedebach, Był zażartym hitlerowcem. Na krotko przed wkroczeniem Rosjan do Pszczewa zastrzelił dwóch mężczyzn za to, że nie stawili się na zbiórce volkssturmistów. Zaminował budynek i podłączył ładunki do motocykla. W środku zginęło trzech rosyjskich żołnierzy. Chcieli odpalić motor i wylecieli w powietrze. A. Witchen odbudował dom dopiero w 1957 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska