- Był 31 lipca, Bełchatów, trzeci set towarzyskiego meczu z Bułgarią. Szykowałeś się do ataku ze skrzydła i wtedy...
- ... zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Odniosłem wrażenie, że ktoś kopnął mnie w łydkę. Odwróciłem się nawet, by krzyknąć na napastnika, ale zobaczyłem wokół siebie pustkę. W lot zrozumiałem, że stało się coś niedobrego. Początkowo myślałem, że skręciłem staw skokowy. Ale ból był zupełnie inny. Szybko zdjęto mi but z prawej nogi. Od razu było widać, że w miejscu ścięgna Achillesa powstaje mała dziura. Wszystko stało się jasne.
- Jak szybko zostałeś zoperowany?
- Następnego dnia w Łodzi. Sztab medyczny reprezentacji zadziałał bardzo szybko. O godzinie 10.00 przeszedłem badanie rezonansem magnetycznym, a w południe leżałem już na stole operacyjnym. Zerwane ścięgno zoperował mi doktor Domżalski. Trzy tygodnie po zabiegu jestem z niego bardzo zadowolony.
- Czy organizm dawał ci wcześniej sygnały, że może dojść do takiego urazu?
- Nie. Miałem w tym okresie problemy z lewym Achillesem. Wywiązał się w nim lekki stan zapalny, więc dla porównania zrobiono mi USG i rezonans magnetyczny prawego. Był zupełnie zdrowy.
- Życie się dla ciebie zatrzymało?
- Na pewno wygląda inaczej niż do tej pory. Wierzę jednak, że wrócę do moich poprzednich zajęć. Nie chcę jeszcze kończyć kariery. Kontuzję traktuję jako drobny przerywnik w sportowej przygodzie, niefortunny przypadek. I sytuację, która nauczy mnie trochę innego spojrzenia na życie niż tylko z pozycji siatkarza. Podobnie uważają przyjaciele. Na skwerze przed moim mieszkaniem w Gorzowie ustawili ogromny bilboard z napisem: ,,Nikt nie wrócił? Świder, będziesz pierwszy!''.
- Zerwanie ścięgna Achillesa to dla siatkarza piekielnie ciężki uraz. Nie boisz się, że los podjął za ciebie decyzję o przedwczesnym zakończeniu kariery?
- Też tak początkowo sądziłem. Ale zainteresowałem się sprawą bliżej. Zacząłem szukać materiałów, kontaktować się z ludźmi. I dowiedziałem się o wielu siatkarzach, którzy wrócili do wyczynowego sportu po identycznej kontuzji. Co więcej: do dziś uprawiają go zawodowo.
- Jak długo potrwa twoja rehabilitacja?
- Czeka mnie bardzo trudnych pięć, może sześć miesięcy. Na razie chodzę na zabiegi do przychodni mojego przyjaciela Arka Wodniczaka w Wawrowie. Uraz trzeba najpierw porządnie wyleczyć, a potem rozciągnąć zoperowane ścięgno. Kolejnym etapem będzie przełamanie psychicznej bariery, związanej z obawą przed ekstremalnym wysiłkiem fizycznym. Na pewno nie będę niczego przyspieszał na siłę.
- Jaka będzie twoja przyszłość w reprezentacji i włoskim klubie?
- Kadra zawsze była dla mnie bardzo ważna. Zrobię wszystko, by do niej wrócić, ale dziś trudno oczywiście o precyzyjne prognozy. A z Lube Banca Macerata mam kontrakt ważny do końca czerwca 2010 roku. Rozmawiałem z włoskim działaczami i usłyszałem zapewnienie, że nie zerwą tej umowy. Choć znaleźli się w trudnym położeniu, bo muszą szybko znaleźć na kilka miesięcy dobrego zawodnika w moje miejsce.
- To prawda, że już wcześniej planowałeś wrócić jesienią przyszłego roku do polskiej ekstraklasy?
- Tak. Wynika to z mojej sytuacji rodzinnej. Córka skończy za rok szkołę podstawową, a ja nie zamierzam zostać we Włoszech na stałe. Nie ma więc sensu, by Maja zaczynała tam kolejny etap edukacji, bo na pewno go nie skończy.
- Kilka lat temu obiecałeś publicznie gorzowskim kibicom, że swą karierę skończysz w hali przy ul. Czereśniowej. Podtrzymujesz tę zapowiedź?
- Jak najbardziej! Moja przygoda z siatkówką zaczęła się w Gorzowie, potem kontynuowałem ją w Kędzierzynie-Koźlu, a przez ostatnie sześć lat we Włoszech. Może teraz, po siódmym sezonie w Italii, przejdę odwrotną drogę?... Byłoby fajnie zakończyć granie taką klamrą. Najpierw muszę jednak wyleczyć kontuzję. A prywatnie na pewno myślę o powrocie do Gorzowa. To jest moje miejsce na Ziemi.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?