"Moje samobójstwo": nastolatek Archie na lekcji zgłasza temat projektu filmowego - nakręci własne samobójstwo. Wszyscy w szoku. Rodzice, dyrektorka, rówieśnicy. Po młodzieńca przyjeżdża policja, staje się centrum zainteresowania, niemal gwiazdą! Szkolna piękność wreszcie zwraca na Archiego uwagę.
"Moje samobójstwo" uwodzi miksem scen realnych, animacji, poetyką clipu a la MTV, telewizyjnej reklamówki - wszystkim tym, czym atakuje dzisiaj umysł i zmysły nastolatka świat. Od tempa, w jakim galopują, migają wręcz sceny, można dostać obłędu. Ale reżyser David Lee Miller nie chce nam tylko "zawrócić w głowie". Wszak jego młodzi bohaterowie: ukryty za kamerą i ścianą monitorów w swoim pokoju Archie, tnąca się żyletką jego koleżanka, która też "pisze się" na samobójczą śmierć, krzyczą: chcemy być zauważani, kochani. Nie jesteśmy tylko wynikiem niechcianej ciąży, elementem, mającym zaspokoić ambicje rodziców.
Film zniewala montażem, szarpie oczy paradokumentalną formą kamery z ręki, ale w swoim totalnym chaosie nie pozwala wyzbyć się lęku o Archiego: czy na pewno musi umrzeć? Postać poety, którego gra David Carradine, to swoiste memento: z jego ust padają słowa nawrócenia na życie. - Musisz zabić. Musisz zabić w sobie myśl o zabiciu siebie.
W "Moim samobójstwie" nie ma owijania w bawełnę. Jest seks, wymioty, dragi i sporo o obciąganiu... I sporo humoru obok tragedii. A jednak ten film powinni pokazywać w szkołach. Również w Polsce. Dla rodziców - lektura obowiązkowa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?