Wprawdzie parę klubów ma problemy natury technicznej, ale znakomita większość egzamin zaliczyła za pierwszym podejściem. Na tych łamach zawsze podkreślałem, że właściwą wykładnią możliwości klubów jest końcowe rozliczenie. Krytykowany i posądzany o psucie rynku Władysław Komarnicki ze spokojem jest nad kreską.
Z przewidywanego przez innych prezesów bankructwa znów nad Wartą nic nie wyszło. Z kolei tonący przez cały sezon gdańszczanin Maciej Polny bez problemów utrzymał się na powierzchni. Powierzchnia to wprawdzie już pierwszoligowa, ale najważniejsze - długów nie ma. Na egzamin poprawkowy czekają tylko we Wrocławiu i Częstochowie. W stolicy Dolnego Śląska próbowali trochę zaoszczędzić na panu Scottcie - jak ironicznie o Nichollsie mówi sterniczka WTS-u Krystyna Kloc. Podobno się opłacało, ale wyszedł z tego dodatkowy egzamin. Pod górę mają pod… Jasną Górą. Trzydniowe opóźnienie to niby nic, jednak wiarygodność klubowej kasy trzeba będzie z mozołem odbudowywać. Zadanie nie będzie proste. Klub opowiedział się za urzędującym prezydentem miasta. Jak pech to pech. W niedzielnym referendum prezydenta odwołano i… Włókniarz znów ma kłopot.
W Częstochowie klops, w innych żużlowych miastach nadchodzi dobry czas. Samorządowe wybory coraz bliżej to i klubom będzie żyło się dostatniej. Przecież nikt w okresie przedwyborczym nie pozwoli, by sportowe oczko w głowie lokalnych władz miało jakieś problemy. I tu ważny jest przyszłoroczny ligowy terminarz. Prezesi, a i owszem biorą pod uwagę kalendarz imprez międzynarodowych, długoterminowe prognozy pogody oraz doświadczenia z lat poprzednich, ale kluczem jest kalendarz wyborczy.
Taki wygrany półfinał, albo nawet finał - wybory mają odbyć się jesienią - to świetna trampolina, by wskoczyć na fotel radnego, a może nawet prezydenta miasta. Będzie się działo, bo obietnice już nikogo nie interesują. Liczyć się będą konkrety. Te w kilku miastach już się objawiły. Torunianom kupiono Grand Prix, gorzowianom Drużynowy Puchar Świata. To jednak tylko przygrywka do decydującej batalii. Najważniejsza jest liga. Będą spektakularne transfery i remonty stadionów. To wszystko przed nami.
Już jest nieźle. Nikt nie zbankrutował, a kluby wcale nie ograniczają wydatków tylko płacą coraz więcej. Oczekiwania Nickiego Pedersena czy Grega Hancocka nie biorą się z powietrza. Narzekać nie mogą też polscy żużlowcy. Przykład z ostatnich dni. Pewien zawodnik zaoferował swoje usługi pewnemu klubowi rzucając konkretną niemałą sumę. W odpowiedzi usłyszał: "Zgadzamy się, ale… za podpis zapłacimy więcej i dorzucimy jeszcze parę bonusów".
Zawodnik zaniemówił i z decyzją postanowił poczekać do końca procesu licencyjnego. 13 listopada, i do tego w piątek, zdziwił się jeszcze bardziej. Tyle przecież słyszał o kryzysie, a tu klub jest czysty jak łza. Żużlowiec ma teraz dylemat czy przypadkiem nie zaoferować usług w innym mieście. Trochę się boi, bo nie ma twarzy pokerzysty i blefować nie potrafi. Tak to się w naszym żużlu porobiło.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?