Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sodówka, wódka i talent, czyli Małecki i spółka

Szymon Ludowski, 68 324 88 06, [email protected]
Patryk Małecki na kolanach. Czy jeszcze będzie potrafił wstać i pokazać, że ciężki charakter i talent mogą iść ze sobą w parze?
Patryk Małecki na kolanach. Czy jeszcze będzie potrafił wstać i pokazać, że ciężki charakter i talent mogą iść ze sobą w parze? facebook.com
O Patryku Małeckim z Wisły Kraków jest głośno średnio raz na kilka miesięcy. Charakterny pomocnik - mimo młodego wieku - już zapracował sobie na miano złego chłopca. Jednak nie on pierwszy w polskim futbolu, a historia kilku zawodników niech posłuży Małeckiemu za przestrogę.

Małecki tym razem podpadł Kazimierzowi Moskalowi. Zawodnik "Białej Gwiazdy" został zmieniony w 57 minucie pucharowego spotkania ze Standardem Liege. Taka decyzja szkoleniowca wybitnie mu się nie spodobała, bo nie podał trenerowi ręki, skopał bandę, a potem udał się do szatni, gdzie przebrał się i pojechał do domu - mimo, że jego koledzy wciąż walczyli na boisku. Mało tego, potem nie stawił się na spotkaniu z Moskalem, który wezwał go na dywanik. Dlaczego? Jak stwierdził... nikt go o nim nie poinformował.

To nie pierwszy raz, kiedy Małeckiemu, mówiąc wprost, odbija sodówka. Podawanie ręki trenerom to nie jest chyba jego ulubiona czynność, bo kilkanaście miesięcy temu nie podał jej Henrykowi Kasperczakowi, który również ośmielił się zdjąć młodą gwiazdkę Wisły z boiska. - Mój problem polega na tym, że ja za bardzo chcę. Wyzwala się we mnie sportowa złość i to problem, z którym nie mogę sobie poradzić - tłumaczył się sam zawodnik. Ale czy to tylko sportowa złość? Wieść gminna niesie, że Małecki już od dawna nie może wyrwać się ze środowiska znajomych, którzy niekoniecznie prowadzą sportowy tryb życia.

A "Biała Gwiazda" ma chyba szczęście do niepokornych graczy. Kilkanaście lat temu jej gwiazdą był Andrzej Iwan. Wielki talent i równie wielka słabość do rozrywek pozaboiskowych. Alkohol i hazard nie przeszkodziły mu jednak rozegrać dla Wisły prawie 200 spotkań ligowych. Sam jednak wspominał, jak wielokrotnie milicja - która była wówczas właścicielem krakowskiego klubu - musiała tuszować i przymykać oczy na jego wybryki. Nawet wówczas, kiedy pobił się z dwoma stróżami prawa w Zakopanem. Iwan skończył prawie na dnie, z ogromnymi długami i zniszczonym zdrowiem. Sam przyznał, że ledwo uszedł z życiem po kolejnych alkoholowych ciągach. Dziś zajmuje się komentowaniem i pracuje nad autobiografią.

Gorzej wiedzie się Igorowi Sypniewskiemu. Niegdyś wielki talent, duma Łodzi i zawodnik, którego kibice Panathinaikosu Ateny nosili na rękach upadł na samo dno i nie może się podnieść. Pochodzący z łódzkich Bałut gracz od początku kariery miał problem z alkoholem i towarzystwem, które chętnie z nim balowało. Wydawało się, że po wyjeździe za granicę będzie lepiej, ale i tam nie odstawił napojów wyskokowych. O ile w Atenach wiodło mu się dobrze, to potem było coraz gorzej. W Szwecji kilka razy został złapany pijany za kierownicą samochodu. W końcu wrócił do Polski, próbował swoich sił w Wiśle Kraków i ŁKS-ie, ale pokusa sięgnięcia po kieliszek była silniejsza. Skończył w więzieniu, gdzie musiał odsiedzieć wyrok za znęcanie się nad żoną i teściową. Na rozprawie stwierdził, że pani prokurator jest "nieekskluzywna", a pod celą bił się z kibolami Widzewa. Po wyjściu chciał wrócić do sportu, ale po kilku dniach treningów wysłał tylko smsa do trenera: "Nie dałem rady, przepraszam"...

Pociąg do napojów wysokoprocentowych miał także Wojciech Kowalczyk. Rodowity warszawiak, który przebojem wdarł się do składu Legii, wywalczył srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie i wyjechał do Betisu Sewilla miał zrobić karierę na miarę Zbigniewa Bońka. Problem w tym, że "Kowal" lubił nie tylko grać na boisku, ale i posiedzieć przy kieliszku. Do tego - jak przystało na chłopaka z Bródna - miał bardzo trudny charakter, mało kogo się słuchał. Miał charakter. Na tyle, że kiedy Betis zalegał mu pieniądze, to po prostu wrócił do Polski i zrobił sobie półtoraroczny urlop. Co robił? Grillował, zbierał grzyby (!), odpoczywał. Potem wrócił jeszcze do grania, został nawet królem strzelców ligi cypryjskiej, ale nie osiągnął tego, co mógł. Choć on sam twierdzi inaczej. Wydał głośną swego czasu autobiografię, teraz udziela się jako komentator i ekspert w jednej z telewizji.

Problem z charakterem i zbyt rozrywkowym trybem życia przechodził także Artur Boruc. I to właśnie z tego powodu najprawdopodobniej zabraknie go na Euro 2012. Bramkarz Fiorentiny został wyrzucony z reprezentacji po tym, jak na pokładzie samolotu urządził sobie imprezę z Michałem Żewłakowem. Niezadowolony z decyzji Franciszka Smudy nazwał go potem w telewizyjnym wywiadzie "Dyzmą" i zarzucił szereg złych decyzji oraz niesprawiedliwe traktowanie. Smuda obraził się na amen i powołania dla golkipera nie wysłał do dziś. Zresztą już kilkukrotnie zapewnił, że nie wyśle.

Jest jednak zasadnicza różnica między wymienionymi zawodnikami, a Małeckim. Wszyscy ci gracze coś osiągnęli, byli lub - w przypadku Boruca - są wiodącymi postaciami swoich drużyn. Kowalczyk strzelał gole Sampdorii Genua w czasach jej świetności i wywalczył medal na IO, Sypniewski kręcił obrońcami Manchesteru United, Boruc został bohaterem Euro 2008 i idolem kibiców Celtiku Glasgow. Iwan to z kolei żywa legenda Wisły. Z kolei Małecki - poza mistrzostwami Polski i poparciem kibiców - wywalczył niewiele. Natomiast negatywnych wyskoków zaliczył już kilka, a jeśli plotki o jego imprezowaniu są prawdziwe, to chyba można pokusić się o stwierdzenie, że już niedługo dołączy do panteonu niespełnionych talentów...

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska