MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spowiedź w obronie rodziców

Anna Białęcka 76 833 56 65 [email protected]
- To mieszkańcy rodzinnego domu z Przedmościa byli moimi gośćmi weselnymi, towarzyszyli mi podczas przysięgi - mówi Marzena Ganczar. - Zawsze byli, gdy ich potrzebowałam.
- To mieszkańcy rodzinnego domu z Przedmościa byli moimi gośćmi weselnymi, towarzyszyli mi podczas przysięgi - mówi Marzena Ganczar. - Zawsze byli, gdy ich potrzebowałam. archiwum rodzinne Marzeny Ganczar
- Nie spodziewałam się, że kiedyś to wszystko powiem… - wyznała nam Marzena Ganczar. - Ale bardzo chcę pomóc moim rodzicom. Po ostatnich wydarzeniach boli mnie to wszystko jeszcze bardziej. Skąd tyle zawiści w ludziach?

- Nazywam się Marzena Ganczar, mam 26 lat i jestem byłą wychowanką Rodzinnego Domu Dziecka w Przedmościu - tak swoją spowiedź w obronie rodziców rozpoczęła młoda kobieta. - Czuję ogromną potrzebę wypowiedzenia się w sprawie swoich rodziców w związku z nagłośnioną w mediach sprawą "nieopłacalnych dzieci".

Oto co mi opowiedziała:
"Niektóre artykuły, a także obrażające komentarze, wywołały u mnie morze łez. Kocham moich rodziców, dlatego nie mogę przejść obojętnie wobec tylu obelg. Mój dom biologiczny to bieda, głód, problem alkoholizmu i niezaradność życiowa rodziców. To były główne przyczyny, dla których zabrano mnie z dwiema siostrami z domu. W maju 1997 roku pedagog szkolny zabrał nas do gabinetu pielęgniarki. Obie panie poinformowały nas, że zostaniemy zabrane do miejsca, gdzie będzie nam dobrze, gdzie o nas zadbają.

Nie było żadnego pożegnania z rodzicami. Wsiadłyśmy w niebieską "nyskę" i podjechałyśmy pod przedszkole mojej najmłodszej siostry. My z Gosią całą drogę płakałyśmy. Madzia również, bo myślała, że ją wyrzucają z przedszkola. Trafiłyśmy do Pogotowia Opiekuńczego w Legnicy, gdzie spędziłyśmy cztery miesiące. Świat widziałyśmy zza krat w oknach. Ta placówka przyjmowała wszystkich - dzieci do domów dziecka, dzieci, które były kierowane do zakładu poprawczego. We wrześniu 1997 roku trafiłyśmy do domu dziecka w Głogowie. Znowu nowa szkoła, nowi ludzie, dostosowywanie się do nowego typu placówki itp.

Takie ciągłe zmiany sieją tylko niepokój, bo nie wiesz czy znowu gdzieś cię nie przeniosą. W domu dziecka zawsze czułam się troszeczkę jak na kolonii. Był wychowawca, który miał kilkunastoosobową grupę pod sobą w różnym wieku, z różnymi problemami. Miło wspominam dom dziecka - pierwsze miłości, nocne rozmowy z koleżankami, ciekawe wyjazdy na kolonie, przedstawienia dla sponsorów itp.

W grudniu 1998 roku dowiedziałam się, że pójdę z siostrami do nowego domu. Nie byłam zadowolona, bo miałyśmy trafić na wieś. W domu dziecka miałam chłopaka, byłam bardzo zakochaną 14 - latką. Nie myślałam o rodzinnym domu dziecka, jak o szansie na rodzinę, ale jak o zabraniu wolności, miłości itp. I stało się… Rozpoczął się nowy etap w życiu. Kolejne zmiany. Ponownie nowa szkoła, poszukiwanie nowych koleżanek, kolegów. Byłam nastolatką, więc trudności były. Wagarowałam, "popalałam", kłamałam…

Rodzice się nie poddawali. Mobilizowali mnie swoimi wywodami o przyszłości, o nauce, że jest ważna. Dla świętego spokoju uczyłam się. Spodobało mi się to i tak zostało. Dzięki rodzicielskim pogadankom skończyłam podstawówkę z wyróżnieniem, a później liceum. W czerwcu 2004 roku formalnie przestałam widnieć w ewidencji wychowanków Rodzinnego Domu Dziecka w Przedmościu. Ale tylko formalnie.

Opowiadam tę historię, aby pokazać, że życie dziecka zabranego z domu nie jest łatwe Chcę pokazać wszystkim, z jakimi dziećmi pracują mama i tata… Dzieci niekiedy zdrowe fizycznie, ale psychicznie, w sensie stabilizacji emocjonalnej, niekoniecznie… A oni oprócz ciągłych wizyt u logopedy, psychologa, okulisty, dentysty, muszą dbać o nasze zdrowie psychiczne…

Przez 5,5 roku w domu rodziców Głowackich nauczyłam się życia, samodzielności. Pomagali mi dzielnie w nauce. Motywowali, że ona pomoże mi w życiu znaleźć pracę. Uczyli mnie pokory do ludzkich trudności. Uczyli, że trzeba odważnie iść naprzód i nie bać się wyzwań. Pokazali szacunek do pracy i jej wielką wartość. Pokazali mi, jak dbać o rodzinę, o tradycję.

Moi rodzice byli w bardzo ważnych momentach dla mnie: gdy, pomimo licznych siniaków, jako 15 - latka nauczyłam się jeździć na rowerze, gdy robiłam pierwsze naleśniki w życiu, gdy dostałam się do liceum, gdy zdałam z wyróżnieniem maturę, gdy szłam na studniówkę, gdy dostałam się na studia, a potem zostałam magistrem, gdy mój chłopak mi się oświadczył...

To mieszkańcy rodzinnego domu z Przedmościa byli moimi gośćmi weselnymi, towarzyszyli mi podczas przysięgi. Gdyby zależało im tylko na pieniądzach nie odbieraliby ode mnie telefonów, nie dzwonili, gdy mam urodziny, nie zapraszali mnie z mężem na święta. Kocham ich za to, że po prostu są.

Hm… Nie spodziewałam się, że kiedyś to wszystko powiem. Ale bardzo chcę pomóc moim rodzicom. Po ostatnich wydarzeniach - piłka ze szmatami nasiąkniętymi benzyną rzucona pod dom, telefoniczne groźby - boli mnie to wszystko jeszcze bardziej. Skąd tyle zawiści w ludziach? Liczne kontrole, które przyjeżdżały do domu, sprawdzały dokumenty, finanse, czy każdy z nas ma biurko, lampkę, swoje krzesło.

Zawsze dziwiło mnie, że panie i panowie z kontroli nigdy nie zapytali mnie, jak mi idzie w szkole, jak się czuję, jak mi jest w domu… Zawsze liczyły się "papiery" i "standardy". A teraz wybuchła wielka wojna medialna skierowana w mojego tatę… Złodziej, nikczemnik, kula w łeb i do piachu - łatwo obrzuca się błotem.

Chciałabym, aby moja rodzina mogła spokojnie zasiąść do stołu, nie bać się jutra, każdego wyjścia na podwórko, na wieś… Nie bać się, że za chwilę spotka człowieka, który rzuci w niego kamieniem czy "benzynową bombą" rzuci w okno… "

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska