Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław był okazem zdrowia. Tylko ręce go bolały. "Siedzę w domu i czekam na śmierć" - napisał do "GL". Trzy miesiące później już nie żył

Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak
Ze zdjęcia umieszczonego w ramce w pokoju żony spogląda wysoki, szczupły, dobrze zbudowany mężczyzna.
Ze zdjęcia umieszczonego w ramce w pokoju żony spogląda wysoki, szczupły, dobrze zbudowany mężczyzna. Pixabay
Zgodził się na eksperyment medyczny. "Siedzę w domu i czekam na śmierć" - napisał do Gazety Lubuskiej. Trzy miesiące później już nie żył...

Wielkanoc w 2019 roku była pierwsza bez pana Stanisława. Tęskniła za nim żona i cała rodzina. Zadzwonił do redakcji zaledwie trzy miesiące wcześniej. Nie zastał mnie. Przygotował list. Dostałam go dwa dni po jego pogrzebie…
Poniżej artykuł, który powstał tuż po Wielkanocy trzy lata temu. Kończy go epilog nr 2.

Tylko kości rąk bolały jak każdego, kto rękoma pracował całe życie

„W dniu 16 września 2015 r. przystąpiłem dobrowolnie do Badań Naukowo-Badawczych, zdrowy, ponieważ przeszedłem wszystkie badania, aby się zakwalifikować do eksperymentu naukowego. Po roku leczenia, 15 października 2016 r. dostałem wezwanie do oddania próbki krwi do analizy, ponieważ zauważono zmiany na wątrobie. Po wezwaniu oddałem krew do analizy. Nie dostałem żadnej odpowiedzi, czy wyniki były wykonane i jak wyszły, czy były pozytywne czy negatywne” - napisał w liście do „Gazety Lubuskiej” pan Stanisław.

- Gdyby mężowi coś było, nie wzięliby go do tego eksperymentu. Musiał być zdrowy. Jest na papierze, że był zdrowy - mówi żona pana Stanisława, kiedy rozmawiamy kilka tygodni po pogrzebie.

Ze zdjęcia umieszczonego w ramce w pokoju żony spogląda wysoki, szczupły, dobrze zbudowany mężczyzna. Przez całe życie nie narzekał na żadne choroby. Dopiero ten reumatyzm zaczął mu doskwierać.

- Tylko go te kości kręciły, to może każdego spotkać. Na boso po kałużach chodził. Bardzo lubił ryby łowić. Dużo pracował. Cały czas w kieracie. Spał po 3-4 godziny. To był samolot. 20-latek przy nim klękał. Nawet dwóch takich młodych nie potrafiło tego zrobić, co on sam w tym samym czasie – opowiada syn.

Wszystkie roboty hydrauliczne potrafił zrobić. Był specjalistą od instalacji sanitarnych. W wielu domach zakładał centralne ogrzewanie. Planował, że zbuduje córce za granicą dom.

Pan Stanisław wierzył, że w razie czego lekarze przerwą eksperyment

Przychodnia mieściła się w powiatowym mieście w województwie lubuskim. Jeździł tam po 30 kilometrów w jedną stronę, co miesiąc przez trzy lata, na własny koszt. Czasem samochodem, czasem pociągiem. Liczył, że to mały koszt tych dojazdów, a może z reumatyzmu się wyleczy.

„Po pierwszych wlewach, już po dwóch miesiącach zauważyłem, że na kończynach górnych zaczęła mi wychodzić wysypka, ciemnobrązowe plamy na skórze. Zaczęły się bóle nadbrzusza. Kiedy pytałem się lekarza prowadzącego, co to za plamy, dostałem odpowiedź, że to nic poważnego” - pisał pan Stanisław.

- Skarżył się na plamy na rękach. Dostał je już po pierwszym czy drugim wlewie leku. Kiedy mówił o tym lekarzom, mówili, że to od leku, że to nic takiego. Jak się skarżył na bóle brzucha, to wypisywali lek przeciwzapalny. A raz powiedzieli bezczelnie, że w sylwestra wypił piwo i po piwie jadł jabłka. Wmówiono mu to. A tato sobie nie pozwalał na żaden alkohol - mówi syn.

„Personel medyczny, mając wyniki, nie powiadomił mnie, że są złe i należy przerwać leczenie i porobić wyniki EKG, rezonans magnetyczny itp. W dalszym ciągu robili mi wlewy, podawali mi te same leki i mój stan ciągle się pogarszał. Jak rano wstawałem, wszystko mnie bolało i nie mogłem chodzić, kazano mi brać tabletki przeciwbólowe i po godzinie mogłem funkcjonować. Zgłaszałem to lekarzowi prowadzącemu, że może zrobić dodatkowe badania EKG lub rezonans magnetyczny, ale odpowiedź była, że nie ma na to zgody. Przez rok 2016 robiono mi te same wlewy do krwi. Leczono mnie tymi samymi metodami (eksperymentalnymi) i nie robiono mi żadnych badań” - czytam w liście od pana Stanisława.

- Mąż pytał kierownika przychodni, czy jak widzieli coś w wynikach, czy nie mogli zlecić zwykłego USG, to mu powiedziano, że to przecież kosztuje. Mąż odpowiedział, że: „40 lat pracowałem i na składki płaciłem. Trzeba było powiedzieć, mnie jeszcze stać, aby 80 zł za badanie zapłacić” - przypomina żona.

- Po prostu, przez trzy lata zabrakło im czasu, żeby zrobić takie badania. Był czas, można było to leczyć - dodaje syn.

Dwie złożone pięści guza zamiast wątroby

13 grudnia 2016 r. pan Stanisław podpisał nową umowę. W liście do redakcji napisał, że przed przystąpieniem do nowej fazy leczenia nie wykonano żadnych badań zdrowia, mogących sugerować, czy może przystąpić do następnej fazy leczenia, co, jego zdaniem, powinno być zasadą w profesjonalnym leczeniu.

„W 2017 roku leczono mnie tym samym sposobem. Wyniki były coraz gorsze, ale mnie o tym nie informowano, a ja nie miałem pojęcia o złych wynikach, ponieważ ufałem lekarzom. Po zakończeniu cyklu leczenia naukowo-badawczego 28 lutego 2018 przekazano mi niekompletne końcowe wyniki i podziękowano za udział w badaniu. Dopiero wtedy skierowano mnie do szpitala” - czytam w liście.

- Nagle telefon, żeby jeszcze badania porobić w szpitalu. Przyjęli go na tydzień. Wtedy zrobiono mu wszystkie badania kompleksowe, tomograf, wszystkie, co były potrzebne. Była też biopsja. Miesiąc później otrzymał wynik, że ma guza wielkości 13 cm na 10 cm na 8 cm. Przecież to są dwie pięści, prawie jak cała wątroba. Przez trzy lata był pod kontrolą personelu medycznego. Oni nic nie zauważyli? - pyta z żalem żona i pokazując dwie złączone pięści. To daje wyobrażenie, jak ogromny urósł guz. Był to grukorak złośliwy.

To wtedy, gdy skończyła się druga umowa dotycząca eksperymentu, pan Stanisław poznał swoje wyniki. Okazało się, że już te z 6 października 2015 roku były bardzo złe. „Były w posiadaniu personelu lekarskiego i lekarza prowadzącego, który to nie przeprowadził ze mną żadnej konsultacji, czy nadaję się do dalszego leczenia tą metodą innowacyjną. Chociaż wyniki były bardzo złe, o czym ja nie wiedziałem, ponieważ nie dawano mi żadnych wyników i o tych wynikach mnie nie informowano. Mówiono mi, że jest wszystko dobrze i nadaję się do dalszego leczenia. W innym przypadku wycofałbym się z eksperymentu, bo miałem taką możliwość” - pisał pan Stanisław.

Myszka w klatce, człowiek do piachu

- Już jak chorował, a ktoś przedzwonił, że wężyk czy coś się zepsuło. Brał torbę z narzędziami i jechał. Mówiłam: „Źle się czujesz i jedziesz”? A on na to: „To tylko na chwilę”. Nikomu nigdy nie odmówił pomocy. Umierał, a jeszcze jechał na robotę. Nie posiedział w domu.

„W umowie pisze, że po eksperymencie będą się mną opiekować i dzwonić, jak ja się czuję, ale nikt nie dzwonił, a wręcz wszyscy mnie unikają. Poinformowano mnie, że jestem ubezpieczony i gdybym stracił jakiś procent na ubytku zdrowia, to dostanę odszkodowanie. (…) Nie poinformowali mnie, że posiadają u siebie polisę ubezpieczeniową, z której ja mogę skorzystać, jeżeli stracę jakiś procent zdrowia. Chociaż straciłem zdrowie w 99 proc., nie wiem, ile jeszcze pożyję, miesiąc, rok czy więcej nikt mi nie chce tego powiedzieć, żaden lekarz (mówią, że to tajemnica)” - napisał pan Stanisław dwa tygodnie przed śmiercią.

- Jak już tato wiedział o nowotworze, byliśmy u kierownika ośrodka. Bezczelnie powiedział do mojego ojca, że: „Mój tato też umarł, przykro mi”. A jak tato powiedział, że poda ich do sądu za zaniedbanie ich procedury, to powiedział wtedy, że: „Zmarnuje pan czas. I tak pan nie wygra”. Takie słowa padły. To nie tato mi to powtarzał, tylko ja siedziałem przy tym, tak jak teraz na wprost pani. Jak można bezczelnie tak powiedzieć? Niestety, miał rację. To była tylko kwestia czasu. Wszyscy grali na czas, wiedzieli, że umrze. Było po doświadczeniu. Myszka była w klatce. Poszedł chłop do piachu - stwierdza syn.

- Na koniec nie chcieli go przyjąć do szpitala. Bardzo mocno gorączkował. Mówił do pani doktor, jaka jest sytuacja. Zbadali krew i powiedzieli mu, że nie mogą podać chemii. Powiedział, że sam to przewidział, i że może by go lekarka przyjęła na oddział na obserwację, dowiedział się, że nie ma takiej opcji. Na wpół żywy stał. Wpisali mu najbliższy szpital lub hospicjum domowe - przypomina jedną z ostatnich sytuacji żona.

Pan Stanisław zmarł w innym szpitalu, w innym województwie.

Życie to nie jest kolejny poziom w grze

- W przychodni mówili, że tato sam wyraził zgodę na eksperyment. Tak, ale nie wyrażał zgody, żeby mu wyhodować raka. Gdyby wiedział, co mu jest, to by przerwał to leczenie. Przecież jak wiem, że umrę na raka za półtora roku, to mówię: „A co mi tam”? - stwierdza syn. - Miałby dostać drugi „level na padzie”? Urodziłby się na nowo i żyłby z nową wątrobą? To się w głowie nie mieści, że można było tak sprawę zaniedbać. Wystarczyło skierować na jakieś badania i powiedzieć, że: „Wygląda na to, że pana organizm źle reaguje i musimy to przerwać”. Tak się nie stało.

- Ja to wiedzę tak - mówi dalej syn. - Albo tam nie ma fachowców lekarzy z wykształceniem, albo to było celowe działanie, bo to zakrawa na takie coś.
- Wydaje mi się, że jak jest specjalistyczne leczenie, to powinien go przyjmować lekarz. A co pojechał, to pielęgniarka tylko przychodziła, pobierała krew. To nie jest badanie okresowe w zakładzie pracy na zasadzie: nie jedz, nie pij, krew, mocz i zaświadczenie podpisane.

Pojechał na takie cudowne uzdrowienie i jest w grobie. Był jak mięso armatnie - kończy syn.
- Mamy XXI wiek. Nikomu by do głowy nie przyszło, żeby pod opieką lekarzy umrzeć - stwierdza żona.

Pytania do przychodni. Większość bez odpowiedzi

Kierownik przychodni nie unikał rozmowy. Poprosił o pytania na piśmie. I udzielił na niektóre odpowiedzi.
- Czy udział w eksperymencie pacjenta wiązał się z gratyfikacją finansową, jeśli tak, to jaką i czy została wypłacona?
- W żadnym z prowadzonych przez nasze ośrodki badaniu klinicznym (eksperymencie medycznym) nie ma przewidzianej gratyfikacji dla pacjenta biorącego udział w badaniu klinicznym. Zgodnie z zasadami GCP pacjent nie może otrzymywać żadnej gratyfikacji, zachęty, wynagrodzenia za udział w badaniu klinicznym (z wyjątkiem badań I fazy prowadzonych u osób zdrowych).
- Jaki lek był podawany pacjentowi eksperymentalnie, jakie ma być jego zastosowanie?
- Tutaj niestety z uwagi na tajemnicę lekarską i umowę ze sponsorem nie możemy odpowiedzieć na to pytanie. Informacje na temat celu, metod badawczych, stosowanych leków są zawarte w formularzach świadomej zgody, z którym przed rozpoczęciem każdego badania zapoznaje się i omawia z lekarzem każdy pacjent. Taki formularz jest podpisywany przez pacjenta i lekarza na pierwszej wizycie w dwóch egzemplarzach po jednym dla każdej ze stron.

- Czy mają państwo wiedzę, czy ten lek nadal jest używany eksperymentalnie, czy u państwa w przychodni prowadzone są dalsze eksperymenty tym lekiem u innych osób lub innymi lekami na podobnej zasadzie?
- Odpowiedź jak wyżej.
- Czy u pacjenta w trakcie trwania eksperymentu były wykonywane wyniki badań, które miały wskazać działanie leku i sprawdzić stan zdrowia?
- Odpowiedź jak wyżej.
- Czy było możliwe, żeby guz na wątrobie urósł do tak dużych rozmiarów pod kontrolą lekarską?
- Odpowiedź jak wyżej.
- Zakres działania leku mógł wskazywać na wystąpienie choroby. Czy pacjent był pod szczególnym nadzorem lekarzy?
- Odpowiedź jak wyżej.
- Kiedy przychodnia otrzymała informację o chorobie pacjenta i dlaczego natychmiast nie przerwano eksperymentu?
- Odpowiedź jak wyżej.
- Czy ktoś z państwa, kto opiekował się eksperymentem i pacjentem czuje się winny, że pacjent umarł?
- W powyższej sprawie skontaktowała się z nami Prokuratura Rejonowa w Nowej Soli z prośbą o przekazanie dokumentacji medycznej. Cała posiadana dokumentacja medyczna została udostępniona prokuraturze. Aktualnie oczekujemy na dalsze informacje w tej sprawie.

Każdy pacjent prowadzony w badaniu klinicznym podlega ściśle określonym procedurom medycznym wskazanym przez protokół badania. Wszystkie procedury wymagane protokołem zostały wykonane zgodnie ze sztuką medyczną, co jest zawsze weryfikowane przez podmiot zewnętrzny na zlecenie sponsora badania (CRO – monitor badania) oraz w tym konkretnym badaniu w postaci przeprowadzonego audytu. Nie mamy żadnej informacji z prokuratury na temat prowadzonego postępowania, tak więc niezasadnym jest odnoszenie się do zadanego pytania dotyczącego jakiejkolwiek winy.

Epilog I, 27 kwietnia 2019 roku

Postępowanie w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Nowej Soli. - Wystąpiliśmy do trzech uniwersytetów medycznych, w Gdańsku, Łodzi i Białymstoku, o sporządzenie opinii. Wszystkie odmówiły. Zwróciliśmy się do kolejnych instytucji. Czekamy na odpowiedź - informuje prokurator rejonowy Patryk Wilk.

Lubuski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia poinformował, że nie podlegają im tego typu przedsięwzięcia. Pracownica biura Rzecznika Praw Pacjenta w Warszawie przyznała, że nie słyszała, aby do tej pory zajmowano się w biurze podobnym przypadkiem. Ale poprosiła o jak najwięcej informacji, aby móc udzielić jak najlepszej porady.

- Badanie kliniczne z udziałem ludzi może być przeprowadzane jedynie przez osoby przygotowane do pracy naukowej oraz pod nadzorem lekarza o doświadczeniu klinicznym. Odpowiedzialność za uczestnika badania powinna zawsze spoczywać na osobie z wykształceniem medycznym, a nigdy na osobie badanej, nawet pomimo wyrażenia przez nią zgody - mówią członkowie rodziny pana Stanisława.

Wlewy tym samym lekiem, w tej samej przychodni miał też znajomy pana Stanisława, o tym samym imieniu. Nic mu się nie stało. Zakończył eksperyment. Żyje.

Epilog II, 15 kwietnia 2022 roku

To już trzecia Wielkanoc, od kiedy nie ma pana Stanisława. Ta historia należy do niewielu, które w niezwykły sposób zacinają się w pamięci i cały czas nie dają o sobie zapomnieć. Ona wraca słowami syna pana Stanisława "Myszka w klatce, a człowiek poszedł do piachu".
15 kwietnia 2022 roku zapytałam rzecznik prasową Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, czy dałoby się dotrzeć do akt tej sprawy, jak ona się skończyła. Dostałam szybko odpowiedź.

- Postępowanie PR 1 Ds. 1629.2018 zostało prawomocnie zakończone w dniu 28.05.2020 r., wobec stwierdzenia braku znamion czynu zabronionego. Umorzenie nie zostało zaskarżone. W sprawie uzyskano opinię biegłych z zakresu medycyny sądowej z Centrum Ekspertyz Sądowo-Lekarskich w Warszawie. Jak wynika z jej treści, biadania kliniczne zostały przeprowadzone w sposób prawidłowy i zgodnie z zasadami tego typu projektów. W ocenie biegłych brak było specyficznych objawów choroby nowotworowej u pokrzywdzonego oraz nie wystąpił związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy zachorowaniem na nowotwór a stosowaniem preparatów - odpowiedziała Ewa Antonowicz, Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.

ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Uniwersytet Zielonogórski zakupił aparaturę i sprzęt medyczny o łącznej wartości 4,2 mln zł i przekazał go na potrzeby Szpitala Uniwersyteckiego, w tym również Centrum Zdrowia Matki i Dziecka

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska