Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Chomski: - Mostów za sobą nie spaliłem

Paweł Tracz 95 722 69 37 [email protected]
Trener Stanisław Chomski przez kilkanaście sezonów związany był ze Stalą Gorzów, z którą zdobył srebrny i dwa brązowe medale DMP
Trener Stanisław Chomski przez kilkanaście sezonów związany był ze Stalą Gorzów, z którą zdobył srebrny i dwa brązowe medale DMP fot. Kazimierz Ligocki
- Do nikogo nie mam urazu, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym kiedyś wrócił do Stali - mówi były gorzowski trener Stanisław Chomski, któremu stuknęło 30 lat pracy w zawodzie. Jakie ma plany na najbliższe lata?

- W minionym roku obchodził pan 30-lecie pracy trenerskiej. W tym czasie zdobył pan trzy medale DMP, złoto DPŚ. Ma pan jeszcze w sobie motywację i energię, by walczyć o kolejne sukcesy?
- Tak. Nie jestem doskonały i wiem, że mam jeszcze rezerwy w szkoleniowym warsztacie. Szukam inspiracji w innych dyscyplinach, na przykład sportach walki. To tutaj czerpię nową wenę. Ale łapię się na tym, że wpadam w rutynę. Coś, co dla mnie jest oczywiste, dla młodych już niekoniecznie.

- Szmat czasu spędził pan w Gorzowie, ale od roku znów pracuje poza domem. Prowadzony przez pana Lotos Wybrzeże Gdańsk osiągnął w minionym sezonie więcej niż się spodziewano. Baraż o ekstraligę i srebro juniorów w MDMP to osiągnięcia, dzięki którym zaskarbił pan sobie sympatię trójmiejskich kibiców.
- Po spadku do pierwszej ligi, nikt nie stawiał konkretnych celów. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że priorytetem jest uporządkowanie spraw organizacyjno-finansowych. Rok 2010 był traktowany jako przejściowy, bo z ekstraligowego składu zostali tylko Magnus Zetterstroem i Renat Gafurow. Trzeba było jednak zrobić wszystko, oczywiście w miarę możliwości, by nie zniechęcić kibiców i sponsorów. I to się udało.

Zobacz też: Sprawdź, jakie auto warto kupić - testy samochodów

- Sukcesy odbiły się szerokim echem, bo w grudniu został pan osobowością roku gdańskiego sportu. Jak przyjął pan to wyróżnienie?
- Zostało chyba przyznane trochę na wyrost, ale nie ukrywam, że sprawiło mi to dużą satysfakcję.

- W Wybrzeżu występowało kilku zawodników, których doskonale znał pan z pracy w Gorzowie. Czy obecność w drużynie Zetterstroema, Thomasa Jonassona i Pawła Hliba bardzo pomogła?
- O tyle, że wiedziałem, na co ich stać. "Zorro" to doświadczony zawodnik, a także dobry duch ekipy, bardzo koleżeński. Na jego gorszej postawie niż liczyliśmy odbiła się jednak jazda w Grand Prix. Jeśli chodzi o pozostałą dwójkę, to ma ona potencjał. Stać ich na skuteczną jazdę, ale dużo zależy od nich samych.

- Pod pana okiem trenuje wspomniany już Hlib, jeden z najzdolniejszych wychowanków Stali i wielki niespełniony talent. Dał mu pan kolejną szansę, tak jakby wierzył, że ten chłopak jeszcze pokaże, na co go stać.
- Wszystko w rękach Pawła. Jeżeli zrozumiał, na czym polega idea osiągania i realizacji celów, to może tego dokonać. Czasu się jednak nie wróci. Po odejściu z Gorzowa zaliczył kilka klubów i te wojaże się odbiły. Wystarczyło, że na chwilę "zniknął", by było trudniej o sponsorów. Powoli, małymi kroczkami idzie jednak do przodu, ale sam musi dać z siebie jak najwięcej.

Zobacz też: Kupujesz polisę AC? Sprawdź, na co uważać - poradnik

- Z Wybrzeżem przedłużył pan umowę na kolejne dwa lata. Dlaczego zdecydował się pan pozostać w tym klubie?
- Już przed rokiem działacze chcieli podpisać ze mną kontrakt na trzy sezony. Ale wtedy uznałem, że najpierw muszę poznać tamtejsze środowisko, oczekiwania. Wiedziałem, że zbudowanie drużyny od zera to żmudny proces. Ale z taką sytuacją spotykałem się w trakcie kariery już wielokrotnie, począwszy od pracy w Grudziądzu jako instruktor, pod okiem Ryszarda Nieścieruka. Tam już po roku zostałem sam i trzeba było sobie radzić z zawodnikami starszymi ode mnie. Podobnie było w Pile, gdzie stworzyłem mocny zespół. Już rok po moim odejściu Polonia została mistrzem Polski. Ja wróciłem do Stali, gdzie po kryzysie, w 1999 roku też trzeba było budować wszystko od nowa. Do pracy od podstaw jestem więc przyzwyczajony.
- Po awansie Stali w 2007 roku odegrał pan też najważniejszą rolę w zakontraktowaniu Tomasza Golloba i Rune Holty.
- Gorzowa nie było w ekstralidze pięć lat, więc nasi działacze byli dla topowych zawodników anonimowi. W tamtym okresie nikt z nich nie wiedział, że jesteśmy wypłacalni, jak organizacyjnie wygląda nasz klub itd. Golloba i Holtę znałem z kadry narodowej, którą prowadziłem kilka lat wcześniej, więc postawiłem na szali swój trenerski autorytet. Udało się ich przekonać i tym samym pozyskaliśmy ten duet.

- Po dwóch sezonach gorzowscy działacze rozstali się jednak z panem bez żalu.
- Do nikogo nie mam pretensji, bo taki jest los trenera. W Gorzowie kibice marzą o medalu i pewnie kiedyś to się ziści. Nie zawsze oczekiwania i polityka klubu idą w parze z realnymi możliwościami. Czasami potrzeba trochę cierpliwości, bo zespół buduje się latami.

- Pod presją będzie pan też teraz w Gdańsku, bo celem jest awans do ekstraligi.
- Rewolucji w drużynie nie było, bo jeśli mamy wykorzystać szansę, to trzeba było postawić na zawodników, którzy są już w jakimś stopniu związani z klubem. Wówczas bardziej rozumieją, o co będziemy się bili. Z udziałem juniorów jest pięć biegów, jedna trzecia meczu, więc Ameryki nie odkryję, jeśli stwierdzę, że języczkiem u wagi będzie ich postawa. Zawodnicy muszą czuć ze sobą więź i właśnie po to był obóz w Szklarskiej Porębie.

- W górach był z panem fizjoterapeuta Jerzy Buczak. To kolejny gorzowski akcent.
- Nasza współpraca trwa od kilkunastu lat. To ja wciągnąłem go do żużla, więc jest moim dłużnikiem (śmiech). Początki były trudne, bo najpierw trzeba było przekonać zarząd, że lekarz to za mało i taka osoba jest potrzebna. Kiedyś w tych sprawach w klubach był ciemnogród. Mam satysfakcję, że do warsztatu Jurka zaufania nabrał też Tomek Gollob. Żałuję tylko, że nie każdego zawodnika namówiłem na pomoc psychologa. Bo on nie jest potrzebny, gdy jest o krok od tragedii, tylko od samego początku kariery. Tak, by byli oni przygotowani na sukcesy, ale i na porażki.

- W ekstralidze na juniorskich pozycjach mogą startować tylko Polacy. Pan optował za tym od dawna...
- ... i dlatego odczuwam małą satysfakcję. Tylko, że tym razem ukarano najzdolniejszych młodzieżowców. Ci najlepsi odjadą trzy biegi i co? Będą czekać na kontuzję lub słabszą formę seniorów? Trochę zrobiono to na siłę, bo zdolny junior zawsze się wybije.

- Jak pan ocenia skład Caelum Stali? Oczekiwania są duże.
- Wiele będzie zależało od młodzieży. Gorzów ma jedną z najlepszych par. Sztuką będzie jednak zmotywowanie zawodników środka. Jeśli Czesiowi Czernickiemu to się uda, to kibiców czeka ciekawy sezon.

- Wróci pan jeszcze kiedyś do Stali? Dwa razy już pan wchodził do tej samej rzeki.
- Do 2012 roku będę związany z Wybrzeżem, a co potem? Tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Mostów za sobą nie spaliłem, do nikogo nie mam urazu, więc nic nie stoi na przeszkodzie. Latka jednak lecą i uważam, że powoli czas oddać ster młodszym. Na zrobienie trenerskich uprawnień namówiłem byłych już zawodników Stali: Jerzego Rembasa, Mieczysława Woźniaka, Krzysztofa Grzelaka, Piotra Śwista i Ryszarda Franczyszyna. Liczyłem, że któryś z nich przejmie po mnie schedę. Przy okazji pozdrawiam gorzowskich kibiców. Jedni wyrażali się o mojej pracy pozytywnie, inni negatywnie, ale z ich opinią zawsze się liczyłem. Może zobaczymy się już za rok, po awansie Wybrzeża?

- Dziękuję.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska