Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szanujmy widzów i artystów

Wojciech Wyszogrodzki
Monika Kowalska jest absolwentką I LO, matematyki na UAM oraz studiów podyplomowych na ASP w Poznaniu. Pracowała w wydziale kultury, kierowała DKF Megaron, prowadziła kino 60 Krzeseł. Jest współautorką filmów dokumentalnych: "Wspomnienia z miasta L.”, "Opowieści z miasta G.” oraz "Czerwiak”. Laureatka nagrody kulturalnej prezydenta Gorzowa. Obecnie kieruje kinem Helios.
Monika Kowalska jest absolwentką I LO, matematyki na UAM oraz studiów podyplomowych na ASP w Poznaniu. Pracowała w wydziale kultury, kierowała DKF Megaron, prowadziła kino 60 Krzeseł. Jest współautorką filmów dokumentalnych: "Wspomnienia z miasta L.”, "Opowieści z miasta G.” oraz "Czerwiak”. Laureatka nagrody kulturalnej prezydenta Gorzowa. Obecnie kieruje kinem Helios. fot. Kazimierz Ligocki
- Gorzów przez długi czas kojarzył się z reggae. Teraz już jest za późno na promocję tej muzyki. Brakuje nam pomysłu na wielkie wydarzenie albo po prostu wielkich pieniędzy - mówi MONIKA KOWALSKA, dyrektor kina Helios.

- Co można powiedzieć o gorzowianach, widząc ich gusta filmowe? Zadowalamy się wszystkim, co oferuje kino, czy wybieramy filmy z wyższej półki? A może wyróżniamy się wśród widzów Heliosa w kraju?
- Są różne kina Helios w Polsce, większe i mniejsze, więc repertuar w nich nie jest taki sam. Trudno więc porównywać widownię. Sądzę, że gorzowianie nie odstają od mieszkańców innych miast Polski. Największa widownia jest na filmach z czołówki Box Office, czyli najbardziej komercyjnych. Jest też grupa koneserów odwiedzających Heliosa we wtorek. Cieszę się, bo frekwencja jest wtedy wysoka, średnio 100 osób.

- To dużo?!
- Tak, to jest przecież popołudniowy seans w środku tygodnia. Ta frekwencja jest prawie stała co tydzień. Dobrze sprzedają się też ambitniejsze filmy pokazywane poza Kinem Konesera.

- Nie można więc powiedzieć, że gorzowianie źle wypadają, że wyróżniają się złym gustem?
- Sądzę, że w Gorzowie jest podobnie jak w innych częściach kraju.

- Pracowała pani kiedyś w wydziale kultury, potem kierowała pani kinem 60 Krzeseł, teraz szefuje pani największemu kinu w północnej części regionu. Realizowała pani wiele projektów kulturalnych, ma więc pani pewne obserwacje: czy nam, gorzowianom, wystarczy rozrywka na średnim poziomie?
- Nie sądzę. Jesteśmy przecież miastem ponad 120-tysięcznym, wojewódzkim. Ciągle pretendujemy, by być ważnym ośrodkiem w Polsce. A skoro tego chcemy, powinniśmy również myśleć o kulturze na wysokim poziomie. Trzeba podnosić poprzeczkę, nie można iść na łatwiznę. Należy ludzi uczyć, pokazywać ambitne rzeczy. Mamy różne potrzeby kulturalne - nie chodzi tu tylko o poziom, ale i o rodzaj, bo przecież jeden woli muzykę, a drugi sztuki wizualne, inny chciałby chodzić do teatru, a ktoś jeszcze obejrzałby kabaret. Mówimy, że gdzieś pojawia się mało ludzi lub są to ciągle te same osoby - należy więc tworzyć takie warunki, by frekwencja rosła. Z tym wiąże się, oczywiście, praca u podstaw.

- Ma pani zajęcia ze studentami, jest więc okazja zweryfikować ich wiedzy o kulturze. Czy są oni przygotowywani do obcowania ze sztuką wyższą? Czy w ogóle gorzowianie są gotowi na spotkanie z kulturą?
- Żeby ludzie chcieli uczestniczyć w takiej kulturze, trzeba w nich wyrabiać tzw. pozytywny snobizm. Sprawiać, żeby uczestnicząc w wydarzeniach kulturalnych, czuli się ważni, bardziej interesujący, mniej szarzy. Tymczasem bardzo często na naszych imprezach kulturalnych najważniejsi wcale nie są artyści czy zwykli widzowie, tylko lokalni politycy, urzędnicy. Witanie ich stało się ceremoniałem wykraczającym już poza ramy dobrego smaku. Przykład? Salon Jesienny. Raz odbywa się w Gorzowie, raz w Zielonej Górze. Pamiętam, gdy był w Zielonej Górze, to Wojtek Kozłowski, szef tamtejszego BWA, powiedział tylko "witamy władze", po czym wziął na środek wszystkich artystów biorących udział w wystawie, przedstawił z imienia i nazwiska, pokazał, gdzie wiszą ich prace. Tymczasem na gorzowskim Salonie powitano wszystkich oficjeli, zaś do bohaterów wystawy powiedziano jedynie "i witamy artystów". Zastanawiam się, czy u nas artyści i widzowie są w ogóle ważni dla tych, którzy tę kulturę organizują. Taka wystawa to przecież święto dla widza i artysty, często wieńczące jego bardzo długą pracę.

- A kto tak właściwie chodzi na wystawy? Nie jest to przypadkiem hermetyczne grono maksymalnie 30 artystów i ich przyjaciół? Trudno dostrzec np. młodzież z liceum plastycznego…
- Rzeczywiście to jest problem. To może brać się i z tego, że kultura nie ma ważnej rangi w mieście. Spora część nauczycieli nie daje też młodzieży przykładu, że warto gdzieś pójść. Spójrzmy na radnych. Jest komisja kultury i sportu - to są osoby, które powinny bywać na imprezach, skoro mają zajmować się taką działką. Problem polega na tym, że w komisji kultury i sportu są właściwie sami sportowcy. Tak naprawdę nie ma nikogo, kogo obchodziłaby kultura, kto zainteresowałby się dogłębnie jej stanem. Mówi się ostatnio o likwidacji domów kultury…

- Nikt nie mówił o wyrzuceniu dzieci pod trzepak, a jedynie o zracjonalizowaniu administracji i wydatków…
- Chodzi o to, by zdać sobie sprawę, że np. Adam Bałdych kiedyś na co dzień ćwiczył w szkole muzycznej, tam biegał ze skrzypcami. Podobnie Michał Bajsarowicz może nie byłby artystą, gdyby nie chodził na zajęcia do Wojewódzkiego Domu Kultury. Niedawno zachwycaliśmy się Marzeną Miłowską, która pracuje teraz w Londynie przy filmowych efektach 3D - ona właśnie zaczynała od zajęć w MDK.

- A nie jest tak, że kształcimy młodzież, ona wyjeżdża, wchodzi na wysoki poziom, potem chce wrócić do Gorzowa, ale nie ma dla niej miejsca? Kogo oglądamy najczęściej na wystawach - naszych artystów czy ludzi z zewnątrz?
- Możemy przecież w Gorzowie posłuchać Kawałka Kulki czy obejrzeć wystawy gorzowian w Lamusie, ale rzeczywiście takich okazji jest za mało. A zapotrzebowanie istnieje. Mam wrażenie, że nie bardzo chcemy pokazywać swoich.

- Wolimy ludzi z telewizora?
- Chyba tak. To fantastycznie pokazuje scena letnia. W ubiegłym roku, gdy była poświęcona Chopinowi i mniej było serialowych twarzy, nie cieszyła się tak dużą frekwencją jak poprzednie.

- Czy wśród naszych artystów jesteśmy w stanie znaleźć kogoś, kto skutecznie nas wypromuje? Oczywiście, w każdej niemal dziedzinie kultury mamy osobę znaną i podziwianą, ale w wąskim, elitarnym niekiedy gronie…
- Trudno jest teraz zainteresować media, bo tak dużo się dzieje. Sądzę, że zaprzepaściliśmy moment, by wypromować dużą i fajną imprezę. Teraz trudno jest znaleźć coś, co byłoby naprawdę nowatorskie i mogłoby przyciągnąć dziennikarzy. Nie mamy też szczęścia do fantastycznych zbiegów okoliczności - jak np. Lubomierz, gdzie kręcono "Samych swoich". Na tej bazie stworzono tam festiwal polskich komedii. Gorzów przez długi czas kojarzył się z reggae. Teraz już jest za późno na promocję tej muzyki. Brakuje nam pomysłu na wielkie wydarzenie albo po prostu wielkich pieniędzy.

- To może powinniśmy postawić na naszą niemiecko-polską historię i organizować u nas festiwale kina niemieckiego?
- Myślę, że to dobry pomysł. Nie doceniamy naszych fantastycznych relacji z Niemcami, mamy coś, czego nie mają inne miasta: wypracowane przez wiele lat kontakty, współpracę na poziomie mieszkańców.

- Tylko czy nam się chce? Nie ma granic, można wsiąść do pociągu, pojechać do Berlina. Z drugiej strony współpraca ze stowarzyszeniem byłych mieszkańców Landsberga opierała się o osoby starsze i niewiele zrobiono, by zainteresować tym młodzież…
- Myślę, że kontakty międzynarodowe są interesujące też dla młodych. Oni zawsze będą ciekawi świata i nowych znajomości. Trzeba jednak młodzieżą pokierować, pomóc w organizacji.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska