- To cud. W świecie zwierząt dzieją się rzeczy nieprawdopodobne, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem - zaklina się Leszek Gruntkowski ze Słońska. Za swoim domem prowadzi azyl dla chorych zwierząt. Wczoraj zadzwonił do nas z informacją, że wydarzyło się tam coś, w co aż trudno uwierzyć.
- Siedzisz - L. Gruntkowski pytał reportera.
- Siedzę - zapewnił reporter.
- No to słuchaj... - rozpoczął swoją opowieść Gruntkowski.
Wielka ferma w Przemysławiu, 25 kilometrów za Gorzowem. To tam od jakiegoś czasu chorowały stare bażanty. Andrzej Gruntkowski, weterynarz ze Słońska i syn Leszka przyjechał na miejsce i zabrał do worka pięć martwych zwierząt. Miał zrobić sekcję zwłok, która z kolei miała wskazać przyczynę zgonów. - Zbadał trzy z nich i poznał przyczynę zgonów, więc kolejnych ciąć nie było sensu - wyjaśnia L.Gruntkowski.
- Zainteresowałem się workiem, w którym były trzy już pocięte i dwa całe bażanty - relacjonuje dalej L. Gruntkowski. - Mam u siebie myszołowa i inne drapieżne zwierzęta, które można było nakarmić tym mięsem. Zabrałem więc worek i wrzuciłem go do wielkiej zamrażarki na mięso - tłumaczy.
Bażanty przeleżały w zamknięciu i przy minus czterech stopniach aż cztery dni. Gruntkowski miał zapas pokarmu, który chciał wykorzystać i dopiero po tym czasie sięgnął do zamrażarki. - Jak ją otworzyłem, to aż mnie odepchnęło. Stał tam żywy bażant i patrzył się na mnie - wspomina.
Gruntkowski wyjął zwierzę z zamrażarki, wsadził je do klatki. - Pił jak opętany, jadł wszystko, co mu się pod nos podstawiło - mówi weterynarz.
Nieprawdopodobne? Otóż nie. - W świecie zwierzęcym były różne cuda. To jest jeden z nich. Konsultowałem się z innymi weterynarzami. Zwierzę miało w zamrażarce wystarczająco dużo powietrza, a minusowa temperatura podziałała tak, jak krioterapia (przebywanie w komorach z bardzo niską temperaturą - przyp.red.) na ludzi. Po prostu go uleczyła - wyjaśnia Gruntkowski.
Cudem ocalały bażant nie ma jeszcze imienia. Wiadomo za to, że już niedługo będzie miał wolność. - W życiu nie oddam go na fermę, nie pozwolę go zabić. Od teraz będzie żył na wolności - zapewnia weterynarz. Wolność oznacza wielką, trawiastą łąkę, która graniczy z przepływającym tuż obok strumieniem. Żyją już tam ocalone bobry, bociany, sokół i cała masa innych zdrowych zwierząt. Część z nich mogłaby dawno opuścić łąkę Leszka Gruntkowskiego, ale tego nie robią. Czemu? - Przyzwyczaiły się do mnie, tu mają dobrze - twierdzi mężczyzna.
Wiadomo też, że ocalony samiec nie będzie na łące sam. Z fermy, z której trafił do zamrażarki przyjadą dwie samice. - Może uda im się rozmnożyć? - zastanawia się Gruntkowski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?