Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szturm chętnych

DARIUSZ CHAJEWSKI 0 68 324 88 36 [email protected]
Każdy z jadących na misje żołnierzy zdaje sobie sprawę, że to nie przelewki. Pułapka może czaić się w leżącym na poboczu portfelu, zatrutej studni, minie na poboczu, czy podczas spotkania z pozornie pokojowo nastawionymi Irakijczykami.
Każdy z jadących na misje żołnierzy zdaje sobie sprawę, że to nie przelewki. Pułapka może czaić się w leżącym na poboczu portfelu, zatrutej studni, minie na poboczu, czy podczas spotkania z pozornie pokojowo nastawionymi Irakijczykami. Archiwum 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej
Boją się. Nawet ci, którzy już nie na jednej misji wylewali pot. Lecą do Afganistanu. Jedni bo muszą, inni bo chcą się sprawdzić, kolejni dla pieniędzy.

Żołnierze 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej mają przy łóżkach stos lektur. Jednak wolą aby ich matki, żony, dziewczyny tych książek nie wertowały. Bo wrócę łzy z tych przegadanych do rana wieczorów.

Jedna z książek mówi o minach-pułapkach i o tym, że życie może kosztować leżący na ziemi portfel lub bezpańska puszka piwa. Druga o tym, jak się uchronić przed porwaniem i że nawet na siusianie trzeba iść z kolegą. Po lekturze prasy rodziny modlą się tylko o jedno - jak już ich chłopcy muszą tam jechać, to niech będzie Irak. Nie Afganistan.

- Wszędzie mówią, że z Afganistanu wszyscy nie wrócą - mówi cichym głosem Elżbieta Marczewska. Jej mąż Grzegorz wybiera się na misję.

- Podczas poprzedniej misji musiała mnie ciągle uspokajać mama - opowiada Agnieszka Zielińska, córka mjr. Marka Zielińskiego. - Z Iraku tata przywiózł mi taką słodką maskotkę, wielbłąda. Ala wolałabym jej nie mieć...

Szturm chętnych

W tym tygodniu w Żaganiu i Międzyrzeczu ruszają do pracy resortowe komisje kwalifikujące wojskowych do udziału w obu misjach. Jak mówi pracujący w jednej z nich mjr Mieczysław Furmanowicz liczba chętnych znacznie przekracza przewidziane etaty. Wszyscy mają za sobą specjalistyczne badania lekarskie, wielu doskonałe opinie z udziału w poprzednich ekspedycjach. Wzgórza Golan, Liban, Kosowo, Macedonia, Albania, Irak... Do tego potrzebne specjalności. Teraz poszukiwani są - na przykład - kierowcy cysterny.

- Motywacje są rozmaite - dodaje Furmanowicz. - Jedni mówią o chęci zdobycia doświadczenia, inni o pieniądzach. Dlaczego ja pojechałem do Iraku? Jechał dowódca, jechałem i ja.

St. Sierż. Ryszard Mitek przyznaje, że o misji często rozmawia z kolegami. Był w Iraku, był w Kosowie. Pojedzie jeszcze raz. Dlatego, że to inny świat, świat, którego chciałby się napatrzeć. To tak daleko od rodzinnego Chrobrowa. Te pałace Husajna, przyroda i wspomnienie tego, że można zmarznąć na pustyni.

- Rodzina oczywiście protestuje - przyznaje. - Ale jestem przecież w batalionie, który wystawia kontyngent. Wszyscy koledzy, którzy tam byli chcą tam wrócić.

Nie dla zdjęć

Mitek przegląda zdjęcia. I przypomina sobie huk eksplozji miny - pułapki, która eksplodowała, gdy konwojował irackich jeńców. Kolega w sąsiednim samochodzie został ranny. On wie, że tam będzie wrogiem. Że tam będzie dla kogoś celem. Jednak jak mówi, był, widział i wie, że jeśli będzie myślał, wróci cało. Z nowymi fotografiami.

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale człowiek wysiadając tam z samolotu się zmienia, trudno go poznać - dodaje Furmanowicz. - Zmienia nas życie pod presją niebezpieczeństwa. Śmiertelnego niebezpieczeństwa, które czyha za każdym kamieniem.

Ppłk Marek Wróbel pojedzie jako specjalista od kontaktów cywilno-wojskowych. Dla niego to też kolejna już misja. O czym myśli? O tym, że ostatnio dowiedział się o śmierci pięciu brytyjskich kolegów. Jeden poszedł na spotkanie z Afgańczykami i został... ścięty. Rzucony żart, że w ich fachu najważniejsze to nie tracić głowy nikogo nie rozbawił. Zieliński z kolei mówi o tym, że trzeba być przygotowanym na wszystko. Oto zamach bombowy w Hilli. Samobójca. Gdy na miejsce przybywają ratownicy, wysadzają się kolejni dwaj. Wiadomo kto był ich celem.

To nie dla fanatyków

Generał Mirosław Rozmus miał wyjechać. Jednak po awansie dotychczasowego dowódcy Dywizji czasowo przejął jego obowiązki. Teraz najważniejsze dla niego jest przygotowanie żołnierzy, aby... zwyciężyli? Nie, żeby przeżyli i wszyscy wrócili. Jak mówi się w polskiej armii 11. Dywizja ma szczęście. Dotychczasowe misje okupiła jednym żołnierzem w Kosowie, który był ofiarą wypadku z bronią i kilkoma rannymi. Rozmus trochę denerwuje się składaniem wszystkiego na karb "szczęścia".

- To wynik setek, tysięcy godzin szkolenia - tłumaczy. - Jeśli ktoś rozpoczyna służbę w naszych jednostkach, wówczas podejmuje decyzję, co do udziału w misji. Jesteśmy związkiem do tego przygotowywanym i wiadomo, że prędzej czy później wyjedziemy. Nasze szkolenie także prowadzone jest pod tym kątem.

Dowódcy mówią bez wahania, że bezpieczeństwo żołnierzy jest priorytetem. Dlatego jadą zwarte pododdziały - lepiej się rozumieją i mają do siebie stosunek... emocjonalny. Pilnują siebie i kolegów, przyjaciół. Mimo treningów nie mogą działać automatycznie, muszą myśleć. Nie tylko dlatego, że służbę pełnią tam z przeładowaną już bronią.

- Misja to nie jest miejsce dla fanatyków wojny, gdyż oni myślą tylko o sobie, a nie o innych. - dodaje Rozmus. - To miejsce dla... entuzjastów. Czy dla Rambo? Rambo był entuzjastą.

Lubuski trzon

Do Afganistanu w styczniu odleci około 1.100 polskich żołnierzy. Jakieś trzy czwarte będą z 11. Lubuskiej Dywizji. Dywizja ma także stanowić trzon 8. zmiany sił szkoleniowo-stabilizacyjnych w Iraku. To oznacza 600, może nawet 800 żołnierzy. W większości - chociaż do tego się nie przyznają - wiedzą dokąd trafią. Do Afganistanu prawdopodobnie ci z Międzyrzecza, trochę specjalistów z innych garnizonów.

- Rzeczywiście media nagle sobie o misjach przypomniały - dodaje Zieliński. - I podsycają emocje. A to wiadomość, że talibowie stwierdzili, iż wprawdzie za stosunek do Czeczenii Polaków lubią, ale w Afganistanie będziemy traktowali jak wrogowie. A to informacja, że wyposażamy kontyngent w specjalistyczne pojazdy do przewożenia rannych. I to złowróżbne twierdzenie, że z Afganistanu nie wrócimy wszyscy. To deprymuje.

Podobnie jak informacja, że specjalnie dla tej misji zostaje zmieniony regulamin użycia broni. Że będą mogli strzelać pierwsi. Radca prawny dywizji kwituje takie doniesienia uśmiechem. Te procedury są opracowywane dla każdej misji uwzględniając jej specyfikę. Tak czy inaczej żołnierz może strzelić w sytuacji zagrożenia życia swojego lub innych. Jednak w walce z terrorystami wymóg trzech ostrzeżeń jest przesadą...

W oknach mieszkań wojskowych dłużej niż zwykle widać jest światło.

Odpukać w niemalowane

- Gdy tak rozmawiamy między sobą mówię wszystkim, że nie można w domu zostawiać nie rozwiązanych problemów - dodaje Elżbieta Marczewska. - One robią później wielkie spustoszenia w psychice. Podobnie jak wiem, że tam, na misji, nie żartuje się na temat pozostawionych w domu żon, narzeczonych... Ani słowem.

Pani Elżbieta pamięta, że musi włożyć do podróżnej torby męża fotografię swoją i dzieci. To taka psychiczna ostatnia deska ratunku. Tymczasem generałowie podkreślają, że możliwość sprawdzenia armii w warunkach bojowych to wartość nieoceniona. Zespół analityków modyfikuje programy szkoleniowe, by uniknąć wpadek, które przydarzały się siłom stabilizacyjnym. Logistycy eliminują słabe punkty wyposażenia, chociażby buty, w których puszczał klej. Dowódcy przygotowują listy adresów, numerów telefonów najbliższych swoich żołnierzy.

- To tak na wszelki wypadek - mówią. I natychmiast odpukują w niemalowane.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska