Ja nie pamiętam czasów, kiedy żużel był naprawdę czarnym sportem. Znam je tylko z opowieści, w które momentami aż trudno uwierzyć. Choć namiastkę dawnych lat widziałem z siedem sezonów temu w Poznaniu, gdzie na jubileuszowym turnieju Adam Skórnickiego pojawił się legendarny Józef Jarmuła. W sfatygowanej brązowo-brunatnej skórze, którą później zmienił na granatową. W masywnym kasku z żółto-czarnym pokrowcem i złotym daszkiem. Na jawie 898.
- Kask pewnie z dawnych lat... - zagadnąłem pana Józka.
- Da - odparł. - Ale on jest za ciężki, skur... Ile razy strzeliłem w deski, to zrywał mi mięśnie szyi. Jest przemalowany, z początku był biały, potem się potłukł, miał rysy... W Gdańsku wywaliłem przecież dechy. Pod kątem prostym poszedłem, motor mnie poniósł, skręcił i w dechy. I żyję!
I to są historie, które można usłyszeć nie tylko od Jarmuły, ale też od Dobruckiego, Zenona Plecha, Nowaka i całej plejady fantastycznych żużlowców, którzy swoje przepiękne kariery zaczynali pisać w latach 60.
Przed tygodniem, po odwołanym z powodu deszczu finale mistrzostw Polski par w Lesznie, zajrzałem do restauracji w hoteliku Olimpijczyk tuż przy stadionie. Przy jedynym zajętym stoliku siedzieli: Jarmuła nad talerzem jarzynowej, Dobrucki i Zbigniew Jąder. Na wspominki sprzed pół wieku namówiłem Dobruckiego. A później, już w innych okolicznościach, także Plecha i Nowaka.
Kombinezony
- Kiedyś były skórzane. W Łodzi szyli, w Opolu. Klub zamawiał i szyli na miarę. Skóry były grube, a jak namokły, to sztywne jak karton - porównuje Dobrucki.
- Ja na początku, w szkółce, miałem dwuczęściowy. Spodnie zapinane na pasek i góra osobno - opowiada Nowak. - Nogawki poszarpane, sztukowane wiele razy, łatane. Czarne oczywiście, żeby nie było widać brudu.
- Na początku lat 70., jak Antoni Woryna jeździł w Anglii, to przywiózł pierwszy porządny kombinezon - pamięta Plech. - A ja swój zdobyłem po meczu ze Szwedami. Niebieski był, z czerwonym paskiem z boku. Dostałem go... Już nie pamiętam od kogo, po zawodach na zakończenie sezonu.
Buty
- Na początku, w szkółce, to były wojskowe. Szewc doszył jakieś spinki i już. Klub biedny, młodemu mówili: "Jak będziesz miał buty, to będziesz jeździł" - relacjonuje Dobrucki. - Ale te buty nie były szczelne i jak dostawało się szprycę, to wpadał w nie żużel. Musieliśmy je zdejmować i wytrzepywać. Dlatego żeśmy zakładali getry piłkarskie, grube, wełniane, i wywijaliśmy na zewnątrz, żeby uszczelniały tę lukę między skórą a butem.
- Z butami był największy problem - przyznaje Nowak. - Chyba wszystkie były dziurawe. I rzadko kiedy dopasowane: albo za małe, albo za duże. I za każdym razem inne, bo na szkółkę przypadały dwie, trzy pary. Po każdym biegu je zdejmowaliśmy i dawaliśmy koledze, który akurat miał wyjechać na tor. Ja dostałem kiedyś stare buty, w zasadzie do wyrzucenia. Ale w zakładach mechanicznych pracował człowiek, który potrafił je naprawić.
- Ojca oficerki się przerabiało. Wycinało się z tyłu, wstawiało zamek - instruuje Plech.
Kaski
- W tej chwili żaden nie przeszedłby homologacji, bo wszystkie były nieprzepisowe - nie ma wątpliwości Dobrucki. - Z tyłu podstawa czaszki odkryta, nie było ochrony żadnej. Wyglądały jak skorupki orzeszków - uszy, wszystko tu odkryte - pokazuje. - Później prezes załatwił i po znajomości kupowali kaski w Kaliszu, produkowane dla skoczków spadochronowych. Wtedy skroń już była zakryta. Z tym, że myśmy musieli daszki przyszywać, robił to fachowiec. Ale te kaski z Kalisza to na owe czasy już był luksus.
Określenia "orzeszki" używa również Plech. - Zapinane na sprzączkę pod brodą - dodaje. - Dopiero jak wyjechaliśmy na tournee po Australii, Nowej Zelandii i wracaliśmy przez Stany Zjednoczone, to tam w fabryce Bella dostaliśmy profesjonalne kaski.
- Gipsowe wytłaczanki, obszyte jak pilotki. Amortyzacji miały bardzo mało. Każde uderzenie to wstrząs mózgu - nie owija w bawełnę Nowak. I też wspomina przełomowe lata 70., i kaski Bella, które Plech przywiózł ze swoich wojaży.
Bandy
- Jak teraz patrzymy na te sprawy, to myśmy byli samobójcy - stwierdza Dobrucki. - Słupek to był podkład kolejowy... W Bydgoszczy pospawane elementy, brama wisząca, beton, że tego by samochodem ciężarowym nie wyrwał. Jak ktoś w to uderzył, to się nie ruszyło, a noga czy kręgosłup musiały się złamać... Na tej prostej jak pędził i widział tę bandę z tych bloków kolejowych czy żelbetony, to skóra cierpła. Ale kiedyś człowiek się nie zastanawiał, a teraz to połowa chybaby nie jeździła, odmówiliby startu.
- Najczęściej to były deski - zauważa Nowak. - W Gorzowie była siatka, miała jakieś możliwości amortyzacji. Ale dół na sztywno, obity blachą. W Lesznie taka dwustopniowa: banda mała, pas bezpieczeństwa i siatka.
- Tak, pionowe deski poprzybijane do poprzecznych - przytakuje Plech. - W Gdańsku najpierw były deski, a później przerobili to na sklejki. We Wrocławiu na mistrzostwach świata w 1970 roku była siatka, w Chorzowie też.
Legendy
W takich warunkach - na długo przed erą kevlarów, pancerzy, ochraniaczy, równych torów, dmuchanych band - rodziły się wielkie żużlowe legendy. Legendy, których nie brakowało i na Ziemi Lubuskiej. W Alei Gwiazd w Gorzowie są nazwiska Jerzego Rembasa, Bogusława Nowaka, Mieczysława Cichoc¬kiego, Zenona Plecha. A w Zielonej Górze - Zbigniewa Marcin¬kowskiego, Stanisława Sochac¬kiego, Bonifacego Langnera, Andrzeja Huszczy, Macieja Jaworka. I właśnie sylwetki takich zawodników będziemy w tym sezonie przypominali na naszych łamach.
Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?