Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- To, co robi moja siostra, to bezsensowne show - mówi jej brat Krzysztof Zdanowicz

Wojciech Obremski 0 95 758 07 61 [email protected]
Agnieszka Zdanowicz (na zdjęciu z dziećmi) nie zgadza się ze słowami swojego brata. - Chyba ja najlepiej wiem, co przeżyłam - mówi
Agnieszka Zdanowicz (na zdjęciu z dziećmi) nie zgadza się ze słowami swojego brata. - Chyba ja najlepiej wiem, co przeżyłam - mówi fot. Wojciech Obremski
- Moja siostra opowiada wszystkim same bzdury, to się musi wreszcie skończyć - twierdzi Krzysztof Zdanowicz, brat pani Agnieszki. Jej trudną sytuację opisaliśmy w zeszły czwartek.

Przypomnijmy: jakiś czas temu zadzwonił do nasz Czytelnik, który stwierdził, że w sulęcińskim budynku socjalnym mieszka Agnieszka Zdanowicz. Kobieta przez lata uciekała przed własnym ojcem, który, według niej, miał się znęcać nad nią i jej dziećmi. Tymczasem urzędnicy przydzielili ojcu i córce mieszkania po sąsiedzku. (Pisaliśmy o tym 23 kwietnia w tekście "Aż strach tu mieszkać").

Żyją obok siebie

Jeszcze trzy lata temu pani Agnieszka mieszkała z dziećmi i ojcem przy ul. Lipowej. Według niej to było piekło, nie życie. - Kiedy mój ojciec był trzeźwy, zachowywał się przyzwoicie. Lecz kiedy się napił, jakby diabeł w niego wstępował - opowiada nam pani Agnieszka. Podkreśla, że trzy lata temu ojciec porąbał siekierą mieszkanie, w którym razem mieszkali.

Po tym zdarzeniu schroniła się u rodziny w Międzyrzeczu. - Nie mogłam tam jednak mieszkać wiecznie, więc załatwiłam sobie miejsce w ośrodku interwencji kryzysowej przy Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Sulęcinie - dodaje. Tutaj także mogła przebywać jedynie określony czas, dlatego wystąpiła do gminy o przydział lokalu socjalnego.

Jednak kiedy wraz z dziećmi zamieszkała w budynku socjalnym przy ul. Witosa, przeżyła grozę. - Okazało się, że tuż nade mną mieszka mój ojciec, i to już od roku - mówi pani Agnieszka. Podkreśla, że wyzwiska i nieprzyjemne uwagi są na porządku dziennym.

Robi to dla dzieci

Tym zarzutom zaprzecza jej ojciec (nie chciał nazwiska w gazecie). - Ja miałbym szykanować córkę i wnuki? To bzdury! - mówi mężczyzna. Przyznaje jednak, że trzy lata temu porąbał siekierą mieszkanie przy ul. Lipowej. - Ale nikogo wtedy w domu nie było. A zrobiłem to ze wściekłości, bo córka chciała mnie wyrzucić za drzwi - twierdzi.

Zgadza się z nim jego syn, a brat pani Agnieszki, Krzysztof Zdanowicz. - Ona idzie po trupach, by dostać mieszkanie - mówił nam. Według niego jego siostra szkaluje dobre imię ich ojca. - Przecież oboje żyją spokojnie w tym budynku, nie ma żadnych wyzwisk, ani zaczepek - twierdził pan Krzysztof. Nie zaprzecza temu, że ojciec biegał kiedyś po mieszkaniu z siekierą. - Ale to moja siostra go do tego doprowadziła. A poza tym zniszczył tylko swoje rzeczy - podkreślił. Dodał też, że w tym całym sporze ofiarą jest jego ojciec, a nie siostra.

- Ja niby szkaluję dobre imię mojego ojca? Ładne mi dobre imię - twierdzi A. Zdanowicz, z którą skontaktowaliśmy się po rozmowie z jej bratem. Wciąż podtrzymuje wersję, jakoby jej ojciec wyzywał ją i zaczepiał na wspólnym korytarzu. - Po pijanemu - zaznacza. - I nie opowiadam tego wszystkiego dla żadnego rozgłosu, ale żeby ulżyć moim dzieciom. A to, co mówi mój brat, jest po prostu śmieszne - skwitowała kobieta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska