Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To przecież środek Europy

Dariusz Chajewski 0 68 324 88 79 [email protected]
Rodzina z Peitz po raz pierwszy odwiedziła Polskę na rowerach
Rodzina z Peitz po raz pierwszy odwiedziła Polskę na rowerach
Kierowcy kierujący się GPS co i rusz grzęzną na brzegu granicznej Nysy. Przeprawy przez rzekę o szerokości strumyka są zazwyczaj jedynie na papierze.

- Bez mostów to koniec świata, a kładka wystarczy, aby stał to się środek Europy - dodaje Andrzej Toporowski z Janiszowic.

Domy Wilfrieda Schulkego i Dietmara Röchorego stoją na samym brzegu Nysy. Jeszcze kilka dni temu przy ich ogrodzeniach w Zeltz kończyła się droga, kończyła się Europa.

- Żyliśmy na krańcu świata - śmieje się Schulke. - A teraz jesteśmy w centrum Europy.

Gdy rozmawiamy oparci o ogrodzenie, obok przejeżdża kilkunastu rowerzystów. Mijają nas, wjeżdżają na kładkę i niepostrzeżenie forsują polsko-niemiecką granicę. Zeltz się zmieniło. Powstał niewielki plac, gdzie cykliści mogą usiąść, odpocząć, a syn Schulkego myśli o otwarciu niewielkiej kawiarenki.

- Mostu drogowego nie chcieliśmy - tłumaczy Röchore. - To byłoby utrapienie za sprawą hałasu. Ta kładka jest idealna, daje nam jakieś perspektywy i naszym wschodnim sąsiadom z Siedlca też. To znów jedna wieś.

Już nie boją się straszaka w postaci polskich przestępców. Jeśli już, to raczej obawiają się tych rosyjskojęzycznych, którzy mogą odkryć ich spokojną wieś.

Można usiąść na brzegu

Na niemieckim brzegu widać betonowy przyczółek dawnego mostu łączącego Janiszowice z Sacro
Na niemieckim brzegu widać betonowy przyczółek dawnego mostu łączącego Janiszowice z Sacro

- Wszystkie mosty powinny wrócić na swoje miejsce - dodaje Andrzej Toporowski z Janiszowic. To były naturalne połączenia

Z mostu obaj Niemcy pokazują na wodę. Rzucają się ryby. Dla nich nie ma granicy i to jest w porządku. Po polskim brzegu wędruje Jarosław Mierzwicki z Trzebiela. Bez żadnych już przeszkód może sobie usiąść nad wodą i łowić w granicznej rzece. Bez korowodów i tłumaczenia się na okrągło pogranicznikom.

Granica już nie dzieli, ale ją widać. Na niemieckim brzegu przystrzyżona króciutko trawka, granitowa skarpa, czyściutkie uliczki. W Siedlcu jest już mniej europejsko, znacznie bardziej... klimatycznie. Gospodarstwo agroturystyczne i bar zamknięte na głucho.

- To ludzie z Wrocławia - tłumaczy przechodzący obok mężczyzna. - Wiedzieli o przejściu i zwietrzyli interes. Jak wcześniej opowiadali nam wrocławianie, raczej zafascynowała ich ta miejscowość na krańcu świata niż perspektywa transgranicznej kładki.

W Siedlcu nie mają wrażenia, że nagle awansowali do centrum Europy.
- Co się zmieniło? Bo ja wiem...? - zastanawia się głośno Eugeniusz Markociński. - Rowerem sobie teraz pojadę. Ale na grzyby chyba nie, bo podobno trzeba płacić.
- A dajcie mi spokój z tym całym mostem, mało mam własnych problemów? - wzrusza ramionami sąsiadka Markocińskiego. - Kto ma czas do nich jeździć, niech to robi.

Tymczasem przy mapie okolicy zatrzymało się jadące rowerami małżeństwo z Peitz. Przyznają, że na siodełkach po raz pierwszy przyjechali do Polski. Przez Siedlec mają bliżej...

"Hallo Andreas"

Rodzina z Peitz po raz pierwszy odwiedziła Polskę na rowerach
Rodzina z Peitz po raz pierwszy odwiedziła Polskę na rowerach

Na niemieckim brzegu widać betonowy przyczółek dawnego mostu łączącego Janiszowice z Sacro

Jakieś 20 kilometrów dalej Andrzej Toporowski na nadnyskich łęgach pasie gęsi. Trudno z nim w spokoju porozmawiać na brzegu rzeki, bo co chwilę ktoś z drugiego brzegu woła "Hallo Andreas!".

On odkrzykuje, pozdrawiając po imieniu niemieckich sąsiadów. To normalne. Nie tylko dlatego, że często bywa w sąsiednim w Sacro. Nawet razem z niemieckimi kolegami ogląda mecze Bundesligi. Oczywiście tak jak oni kibicuje Energie Cottbus.

- Do mostu w Zasiekach, idąc wałem, mamy kilkaset metrów - dodaje. - Ale i tak walczymy o to, aby przywrócić kładkę, która przed 1945 rokiem łączyła Janiszowice z Sacro.

Bo to była jakby jedna wieś. Gospodarze mieli pola, łąki na obu brzegach. Knajpa działała w dawnych Janiszowicach, a w Sacro sklep i przez Nysę prowadziły dwie przeprawy. Oprócz tej drewnianej, w centrum, była jeszcze betonowa, którą mogły przejeżdżać konne wozy. Dziś budują więzi i jak sami żartują, dawno już pobili na głowę dyplomatów. Tutaj można mówić o prawdziwej przyjaźniach. Ale most by się przydał. Jak najwięcej mostów.

- Gdy zdarza się, że gęsi przepędzam w inne miejsce, natychmiast przyjaciele zza Nysy wołają, co się stało z moim stadem - dodaje Toporowski. - Bo i nasze gęsi bardzo im smakują.

Tylko na mapie

Rodzina z Peitz po raz pierwszy odwiedziła Polskę na rowerach

Na południu i północnym-wschodzie wejście do Schengen zmieniło wszystko. U nas tylko dużo. Bo granica polityczna zamieniła się w geograficzną. Ani Odry, ani Nysy znieść nie zdoła nawet Unia.

- Nysa u nas sucha, ale żeby przejść na drugi brzeg, kładka by się przydała, taka jak była przed wojną - mówił nam Piotr Łukasiewicz z Późnej pod Gubinem. - A tak to i tak trzeba jechać ze dwadzieścia kilometrów...

Kilkanaście lat temu specjaliści od mostów i dróg objechali lubuski odcinek zachodniej granicy. Zgodnie z ich wnioskami i deklaracjami polityków, do czasu wejścia Polski do Unii, a przede wszystkim do strefy Schengen, powinno u nas powstać co najmniej kilkanaście nowych przepraw przez Odrę i Nysę.

Przede wszystkim w miejscach, gdzie funkcjonowały przed II wojną światową. Są elementem naturalnych ciągów komunikacyjnych biegnących z zachodu na wschód. Sobolice to najdalej na południe wysunięta część Lubuskiego. Przedarcie się na zachodni brzeg Nysy jest problemem. A nie było...

Gdzie te mosty? Z tej listy dorobiliśmy się dwóch i to niekoniecznie tych najważniejszych - w Siedlcu i Parku Mużakowskim w Łęknicy. Nawiasem mówiąc, ten pierwszy całkowicie sfinansowali nasi zachodni sąsiedzi - 1,8 mln euro.

To zwykła droga

Pogranicznicy nie widzą problemu. Od 21 grudnia każdy szlak prowadzący przez linię granicy traktujemy niemal jak zwykłą drogę. Jeśli nie przeszkadza granica, przeszkadzają... przepisy.

Na przykład kładka w Gubinie, łącząca Wyspę Teatralną z niemieckim brzegiem, stała się osią międzynarodowego konfliktu. Niemcy wzięli ciężar inwestycji na swoje barki, ale na drodze stanął powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, który stwierdził, że nasi sąsiedzi nie dopełnili wszystkich formalności. Okazuje się, że Niemcom zależało na najszybszym rozpoczęciu budowy - 700 tys. euro dofinansowała Unia. Dokumentację dostarczono, ale nie ma komu zapłacić za legalizację budowy. A to "drobiazg" - 190 tys. zł.

- Czekamy na decyzję ministra infrastruktury - tłumaczy burmistrz Bartłomiej Bartczak. I natychmiast dodaje, jak ważne są przeprawy. Jak pomagają dojściu do normalności. Chociażby kładka prowadząca na wyspę. Dzięki niej, nie tylko spacerowicze mają bliżej. Znacznie skróciła się droga na dworzec kolejowy w Guben.

Teoretycznie w Gubinie jest jeszcze jeden przedwojenny most, ale o jego odbudowie nikt nie myśli. Nie ma potrzeby. W gminie mosty widziano by w Sękowicach, Późnej, Janiszowicach. Przecież przed wojną tam były. Natomiast w gminie Trzebiel nie mogą się doczekać przepraw. Po Siedlcu, kolejny miałaby stanąć w Żarkach Wielkich.

W gminie Brody wciąż mówi się chociaż o kładce w Zasiekach. Na mosty czeka gmina Przewóz. I wójt Ryszard Klisowski ma tylko nadzieję, że opowieści o 2012 roku nie są jedynie fantastyką naukową...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska