Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Gollob: Kiedyś musiał nadejść ten moment...

Paweł Tracz [email protected]
43-letni Tomasz Gollob nie kończy jeszcze kariery, choć wielu kibiców właśnie tak odbiera jego pożegnanie z cyklem Grand Prix.
43-letni Tomasz Gollob nie kończy jeszcze kariery, choć wielu kibiców właśnie tak odbiera jego pożegnanie z cyklem Grand Prix. Bogusław Sacharczuk
W barwach Stali Gorzów Tomasz Gollob został indywidualnym mistrzem świata i dlatego na Ziemi Lubuskiej pożegna się z cyklem Grand Prix.

30 sierpnia w Gorzowie, podczas turnieju Grand Prix Polski, oficjalnie pożegna się pan z cyklem indywidualnych mistrzostw świata. Skąd taka decyzja?
Spotkał mnie ogromny zaszczyt, bo zostałem zaproszony na te zawody przez byłego i obecnego prezesa Stali Gorzów, panów Władysława Komarnickiego i Ireneusza Macieja Zmorę. Uzgodniliśmy jednak, że mój występ nie ma sensu z kilku powodów. Po pierwsze nie startuję od pierwszej rundy, a po drugie w Grand Prix trzeba jechać na maksa. A po ubiegłorocznej kontuzji nie zamierzam ryzykować.

Czy właśnie już wtedy, jesienią, myślał pan o rezygnacji z jazdy w cyklu?
Dokładnie tak, to było podczas pobytu w szpitalu. Wypadek podczas Grand Prix w Sztokholmie dał mi do myślenia. Dopiero cztery dni po zdarzeniu zacząłem wszystko "rejestrować". Powiedziałem sobie wówczas, że 19 lat to wystarczająco długo. Wiem, że wielu kibiców nie pogodziło się z moją decyzją, ale kiedyś musiał nadejść ten moment. Nie jestem już przecież młodzieniaszkiem.

Mimo wielu próśb twardo stoi pan przy swoim.
Powtórzę kolejny raz: w Grand Prix już nie wystąpię, nawet, gdyby ktoś oferował mi za to milion dolarów. Na dobrą sprawę chciałem zrezygnować z rywalizacji o mistrzostwo świata już w 2010 roku, po zdobyciu złotego medalu. Sprawy potoczyły się jednak trochę inaczej i zostałem jeszcze przez trzy lata. Teraz już jednak definitywnie mówię "koniec".

Jest pan uważany za twardziela, a tu taka niespodzianka.
Na żużlu przejeździłem już 26 lat, na motocyklach o siedem więcej. Kilkanaście lat temu nie kalkulowałem. Jeszcze cztery sezony temu, gdy rozpoczynałem walkę o mistrzostwo świata, miałem siły, aby iść na całość. Teraz zdaję sobie sprawę, że w Grand Prix są młodsi, odważniejsi, a ja mam świadomość, co jest dla mnie możliwe, a co nie.

GP to faktycznie taki trudny kawałek "chleba"?
Rywalizacja o podium nie jest łatwą przeprawą. Mocni rywale, oczekiwania kibiców, spore nakłady finansowe, jeśli chce się być w czołówce. Jazda w elicie wymaga dużego poświęcenia i determinacji. Cykl składa się przecież z kilkunastu imprez. To naprawdę bardzo trudne wyzwanie, które mam już za sobą. Zdobyłem przecież medale ze wszystkich kruszców, czuję się spełniony. Z czystym sumieniem mogłem odejść, by dać szansę młodszym kolegom. Czas, aby i oni mogli się wykazać.

Zamiast pana w Gorzowie z "dziką kartą" pojedzie zatem 19-letni junior Stali Bartosz Zmarzlik. To dobry wybór?
Jak najbardziej. Bartek zna doskonale miejscowy tor, jest "młodym gniewnym", który miał już okazję rywalizować w Grand Prix. U siebie jest tak samo groźny jak mistrz świata. Cieszę się, że przewidziane dla mnie miejsce zajął młody zawodnik, który będzie reprezentował nie tylko Polskę, ale także tutejszy klub i miasto.

W Gorzowie pojawi się pan wyłącznie jako cywil. Jest szansa, aby wyjechać na tor zrobić kilka kółek?
Rozmowy odnośnie scenariusza pożegnania jeszcze trwają. Sam nie wiem, czy jedynie wygłoszę kilka zdań do kibiców, czy też rzeczywiście skuszę się na przejażdżkę. Być może przekażę też swój plastron właśnie Bartkowi. Myślę, że już moja obecność będzie wielką sprawą i wspólnie z kibicami będziemy dopingować naszych reprezentantów.

Część kibiców odbiera pożegnanie z Grand Prix jako pierwszy etap pańskiego przejścia na sportową emeryturę.
Co to, to nie. To jedynie koniec mojej przygody z cyklem, ale jeszcze nie z żużlem. Jeśli moja forma będzie wysoka, to liczę na start w tegorocznym finale drużynowych mistrzostw świata w Bydgoszczy. Na torze, na którym się wychowałem i przeżyłem wiele wspaniałych chwil choćby w Grand Prix. Kto wie, może to ostatnia szansa na medal mistrzostw świata?

Takie pożegnanie z rodzinnym miastem w roli zawodnika?
Jeżeli jednak będą inne formy, by pożegnać się ze mną w fajny sposób, to jestem otwarty na propozycje. Kariery jeszcze nie zamierzam kończyć, więc pewnie jeszcze wiele takich rzeczy przede mną. Pierwszy jest Gorzów.

Dlaczego właśnie to miasto?
Spędziłem tutaj pięć wspaniałych lat. Wspólnie zdobyliśmy bardzo wiele. Kto wie, jak potoczyłaby się moja kariera, gdybym pod koniec 2007 roku nie podpisał kontraktu ze Stalą. Być może nie byłoby indywidualnego mistrzostwa świata, być może już dawno zakończyłbym karierę. Poznałem tu wielu wspaniałych ludzi, mam znakomite wspomnienia choćby z Drużynowego Pucharu Świata, tu zdobyłem kilka ważnych laurów. Dla mnie to naturalne, że skoro żegnam się z Grand Prix, to musi to mieć miejsce w Gorzowie.

Wróćmy jeszcze do DPŚ. Rok temu zabrakło pana w tych międzynarodowych zawodach.
To już historia i nie ma co do tego wracać. Zostali wyznaczeni inni zawodnicy i ja się na to zgodziłem. Cieszyłem się, że młodsi koledzy zdobyli złoto. Teraz, jeśli zajdzie taka potrzeba, jestem do dyspozycji trenera. Jeśli będą ode mnie lepsi, to nic wielkiego się nie wydarzy. Ja już swoje dla Polski zrobiłem, więc z pewnymi sprawami nie mam żadnego problemu. Niech pojadą najlepsi w danym momencie.

Zamyka pan pewien rozdział, ale wciąż ma cele w ekstralidze czy mistrzostwach Europy.
Każdy sportowiec potrzebuje co roku nowych wyzwań. Tak też jest ze mną. Drzwi do Grand Prix już zamknąłem, pora osiągnąć coś na innych polach. Chciałbym zostać mistrzem Europy, bo nim jeszcze nigdy nie byłem. To daje mi energię i motywację do dalszej jazdy na żużlu.

Tym bardziej, że w Grand Prix ma pan godnych następców.
Od kilku sezonów Jarosław Hampel regularnie plasuje się w czołówce, teraz dołączył do niego Krzysztof Kasprzak. Szkoda, że w takim momencie, gdy miał szczytową formę, doznał urazu. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się zakończy i Krzysiu będzie miał jeszcze w tym sezonie okazję obronić pozycję lidera cyklu. Wierzę, że także Jarek wkrótce zacznie walczyć o najwyższe trofea.

Przez te wszystkie lata odwiedził pan wiele żużlowych stadionów. Na którym atmosfera była najgorętsza?
Każdy obiekt ma swoje zalety i jest specyficzny. Najlepsza atmosfera jest wtedy, gdy są pełne trybuny. Niewątpliwie prym wiodą polskie stadiony, w ostatnim czasie te w Gorzowie i Toruniu. Wcześniej jednak także w Bydgoszczy, Wrocławiu czy Lesznie było fantastycznie. Warto było walczyć dla tych kibiców.

Szczególnie w pamięci utkwił im finałowy wyścig z Grand Prix Polski w 1999 roku.
Pamiętam. Wrocław, zwycięski pojedynek z Jimmy Nilsenem. Wszystko rozstrzygnęło się na ostatnim wirażu. Wiele osób pyta mnie, czy ten szalony atak był przemyślany. Skoro się udało, bo muszę przyznać, że jak najbardziej. Chciałem wówczas wygrać dla tego biało-czerwonego tłumu i stąd taka determinacja do ostatnich metrów. Dziś chyba już bym się na coś takiego nie zdecydowałem.

Którego z rywali pamięta pan najbardziej?
Było ich wielu, ale najbardziej świetnych zawodników ze starej gwardii. Duńczyka Hansa Nielsena, Australijczyków Jasona Crumpa i Leigha Adamsa, ale największym z nich był jednak Tony Rickardsson. Szwed zgarniał mi często tytuły sprzed nosa, ale to wspaniała osobowość. Do dziś żyjemy w bliskiej przyjaźni.

Myśli pan już powoli o sportowej emeryturze?
Jeszcze za wcześnie, aby mówić, kiedy odbędzie się mój ostatni bieg. Na razie młodemu pokoleniu oddałem jedynie Grand Prix. Mamy zdolne pokolenie, które ma szansę się wykazać. Ligę i pozostałe turnieje zostawiam jeszcze dla siebie. Czuję się jeszcze na tyle młodo, że stać mnie na dobre wyniki. Choć może ta forma po kontuzji nie jest jeszcze wysoka, to nie odpuszczam.

Coraz częściej mówi się jednak, że bliżej panu do Rajdu Dakar, aniżeli do sukcesów na żużlowych torach.
To sprawa, nad którą jeszcze myślę i pracuję. Zgadzam się, że zastanawiam się coraz częściej, co będę robił w przyszłości, ale póki co wszystko jest jeszcze podporządkowane pod speedway.

Skąd zatem pogłoski, że już w 2014 roku miał pan wystartować w Dakarze?
Była taka koncepcja, ale po rozmowach z wielokrotnymi uczestnikami rajdu Rafałem Sonikiem i Krzysztofem Hołowczycem doszedłem do wniosku, że nie ma się co spieszyć. Do jazdy w warunkach, jakie panują w Dakarze, trzeba się solidnie przygotować, minimum dwa lata. Na pewno nie można być rozdzielonym pomiędzy dwie dyscypliny sportu. To zbyt ekstremalna impreza, aby skupiać się jeszcze na czymś innym.

Cały czas zdobywa pan jednak doświadczenie w innych rajdach.
Mam naturę zwycięzcy, nie chcę wlec się w ogonie Dakaru. Chcę go wygrać, dlatego zanim ruszę na trasę, muszę poznać wszystko, co jest z nim związane. Już teraz wiem, że potrzebny będzie trening na Saharze. Muszę także opanować nawigację, bo to nie jest taki prosty GPS jak w samochodzie osobowym. Przede mną jeszcze sporo przygotowań.

Zatem kibice mogą być spokojni, że kariery nie zakończy pan po sezonie 2014?
Wszystko na to wskazuje. Nie wyobrażam sobie życia bez motocykli. Od szóstego od 15. roku życia jeździłem na motocrossie, potem był i cały czas jest żużel. Co będzie potem, nie wiem. Może będę bawił się w speedway do pięćdziesiątki, a może wcześniej przerzucę się na rajdy? Trudno mi teraz na to odpowiedzieć, bo żużel nadal sprawia mi przyjemność.

Czarny sport to jednak także duże ryzyko.
Żużel to takie igranie z losem, a nawet śmiercią. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na uprawianie tego sportu, musi o tym zapomnieć. Zresztą ryzyko istnieje wszędzie. Całe życie polega na podejmowaniu jakichś decyzji, na ryzyku.

Dziękuję.

Przeczytaj też:Tak otwieraliśmy S3 z Gorzowa do Międzyrzecza (wideo, zdjęcia)

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska