Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

U nas trener wali w bębny a żużlowiec tańczy do rana!

Wspominał Andrzej Flügel 68 324 88 06 [email protected]
Pierwszy wspólny bal lubuskich sportowców. W styczniu 2000 r. razem bawili się ci z północy i południa regionu. Ton nadają: Beata Sokołowska-Kulesza (z lewej), Andrzej Huszcza z żoną (w środku) i Aneta Pastuszka, obecnie Konieczna.
Pierwszy wspólny bal lubuskich sportowców. W styczniu 2000 r. razem bawili się ci z północy i południa regionu. Ton nadają: Beata Sokołowska-Kulesza (z lewej), Andrzej Huszcza z żoną (w środku) i Aneta Pastuszka, obecnie Konieczna. fot. Tomasz Gawałkiewicz / ZAFF
Bale zawsze były ukoronowaniem plebiscytu. Zmieniło się wokół wszystko: od otaczającego nas świata, przez ustrój aż po modę, muzykę i sposób życia. Ale bale, z bardzo małymi wyjątkami, zawsze kończyły nasze plebiscyty. I tak od 1967 roku do dziś.

Atrakcje. Te obowiązkowo towarzyszyły imprezom. Bywało, że czas przed rozpoczęciem ,,akcji właściwej", czyli tańców i biesiady, strasznie się dłużył, bo uważano, że najpierw musi być ,,uczta duchowa". Mieliśmy więc recitale piosenkarskie, pokazy tańców, występy kabaretowe, koncerty zespołów. Dziś wrócono do tych korzeni.

Barek. Miejsce na ,,nocne Polaków rozmowy". Niemal stały towarzysz bali. Ci, których nie rusza taniec, mają temat do omówienia, potrafią zakotwiczyć tam na wiele godzin. Pewien zawodnik zasiedział się kiedyś z jednym z kolegów, co o mało nie skończyło się zerwaniem z narzeczoną, która samotnie tkwiła przy stoliku.

Czernicki. Trener Czesław w czasach kiedy dyrektorował w urzędzie wojewódzkim był jednym z najbardziej aktywnych organizatorów. Czuwał nad wszystkim, doglądał czy ludzie się dobrze bawią i są zadowoleni. Co nie oznacza, że sztywno krążył po sali. To nie w jego stylu! Był luz i uśmiech. Pewnego razu, dobrze po północy, usiadł do perkusji. I zagrał!

Działacze. Ci potrafią wypić! Nie sportowcy, trenerzy, ale właśnie oni pokazują olimpijską formę. A te cudowne historie, szczególnie opowiadane po kilku flaszkach. Jak odkryli talent, jak poznali od razu, że mają perełkę. Jak przekonywali trenera, żeby jednak postawił na młodego. Posłuchał i proszę; dziś jest mistrzem! I dzięki komu?

Energia. Często rozpierała uczestników balu. Było oblewanie się szampanem. Pociąg, który jechał przez wszystkie sale, indywidualne popisy taneczne. Pewna ekipa, która szalała z jednym z laureatów w gorzowskim hotelu Mieszko miała taką fantazję, że nad ranem, kiedy impreza już dogasała, na deser zamówiła sobie nawet panie z agencji towarzyskiej.

Elvis Presley, Beatlesi, Czerwone Gitary. Ich, a także wiele innych zespołów i wykonawców piosenki towarzyszyły balowiczom. Przeważnie grał zespół. Kiedyś postawiono na big band, ale nie spotkało się to ze zrozumieniem. Innym razem zaproszono prezentera z płytoteką. Też marudzono. Wrócono więc do zespołu. Jak bal, to bal...

Falubaz zawsze się fajnie bawił. Najdłużej i najmocniej Andrzej Huszcza. Wspólnie z żoną Małgorzatą nie opuszczali niemal żadnego tańca, a z parkietu schodzili zazwyczaj jako jedni z ostatnich.

Gonitwa, by zdążyć na bal. Wielu sportowców w styczniu i lutym przebywa na zgrupowaniach kadry. Jeśli są za granicą, to sprawa jest przegrana, gdy w kraju trzeba prosić trenera reprezentacji, by zwolnił laureata choć na 24 godziny. Tak było przed kilku laty, gdy zwycięzcą był mistrz olimpijski Tomasz Kucharski. Gorzowski wioślarz był w Zakopanem. Udało się przekonać trenera. Mistrz dojechał pociągiem do Wrocławia. Tam już czekał na niego redakcyjny samochód, który zawiózł go prosto do zielonogórskiej Palmiarni.

Hart ducha. Pokazało go kilku uczestników zabawy, kiedy bal odbywał się w restauracji gorzowskiej Słowianki. Po rozdaniu nagród, kiedy impreza zaczynała się rozkręcać, dyrektor zaprosił chętnych do kąpieli. Śmiałków było niewielu.

Jeliński. Nasz mistrz olimpijski Michał Jeliński ma pecha. Zawodnik gorzowskiego AZS-u AWF-u wygrał przed dwoma laty plebiscyt, ale był to pierwszy przypadek, że nasza akcja nie kończyła się balem. W piątek nie ujrzymy go w Drzonkowie, gdyż razem z kadrą wioślarzy szlifuje formę w Alpach. Jak pech, to pech...

Kreacje pań. Te zawsze przyciągały oko, nawet tych, którzy zazwyczaj nie patrzą na kobiecy ubiór. Bywało, że poważne partnerki prezesów, słusznej wagi i wieku, pokazywały się w krótkich spódniczkach, a młode i gibkie dziewczyny zakrywały figury sukniami do kostek. Ale to raczej margines. Ogólnie nasze panie wiedzą jak i w co się wystroić.

Lot koszący. Wykonał go przed kilkoma laty pewien ważny prezes. Bal był w sali Urzędu Marszałkowskiego. Przy stolikach podano tylko danie główne, a cały zestaw potraw był na wielkim stole usytuowanym w ogromnym holu. Ów prezes zasiedział się w barku, gdzie przyjął to i owo. Nagle ostro ruszył na salę. Potknął się na ostatnim schodku i niczym pocisk szedł prosto na stół. Wielu obecnych zakryło już oczy widząc w myślach jak korpulentny działacz zaryje w sałatkach i śledziach. Ale nie. Nadludzkim wysiłkiem odbił w lewo, zabuczał jak parostatek we mgle, spokojnie wjechał do sali i ruszył w tany.

Łyżka dziegciu. Zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony. To już tradycja. Ktoś dostał, jego zdaniem, niedosmażony kotlet, inny narzeka na ciepłą wódkę, kolejnemu za głośno gra orkiestra. Inny jest ogólnie na ,,nie" i już.

Maszyna żużlowa. To na niej do sali balowej w ówczesnym Urzędzie Wojewódzkim (dziś Marszałkowskim) wjechał na salę w połowie lat 90. zwycięzca plebiscytu Andrzej Huszcza wioząc w roli pasażera dyrektora wydziału sportu, a dziś trenera Caelum Stali Gorzów, Czesława Czernickiego.
Nagrody. Te zawsze przyciągały uwagę. W historii plebiscytów były lata tłuste i nieco chudsze, ale nie zdarzyło się, by podczas balu laureaci nie dostali nagród. Był czas, że taszczono wszystkie telewizory, odkurzacze i rowery. Potem był okres tylko pieniędzy. Obecnie wróciły koperty, ale z karteczką informującą co to za nagroda. Kiedyś pewien fundator w ostatniej chwili zobaczył, że przesadził z obietnicami i wsadził do koperty o jedną trzecią pieniędzy mniej niż zapowiedział. Trzeba było przepraszać laureatów...

Oprawa. Przez lata był tradycyjny napis za sceną. Dla zawodników oprócz nagród słynne szarfy. Potem było bardziej oryginalnie. Pojawiły się loga sponsorów, ekrany z filmami i inne fajne gadżety.

Przemówienia. Zazwyczaj w planach są krótkie wypowiedzi, ale życie weryfikuje plany. Lubią sobie pogadać VIP-y, lubią laureaci. Kiedyś zrobiliśmy formułę otwartą. Każdy kto ufundował nagrodę dla sportowca, mógł ją wręczyć i przemówić. Rekord pobił pewien właściciel kilku szczęk na targowisku. Kupił puchar dla ulubionego żużlowca, wyszedł na środek. Potem gadał, gadał i gadał. Nie zważał na chrząknięcia i inne oznaki zniecierpliwienia. Planowano już wyłączyć prąd. Na szczęście skończył.

Ranek. Wielokrotnie zastał balowiczów, choć zimą wstaje późno. Co najciekawsze, do rana zazwyczaj wytrzymują ci, którzy już koło północy są ,,trafieni", a ci trzymający fason nagle gasną gdzieś po trzeciej. Kiedyś wielką formę podczas bali pokazywali działacze piłkarscy.

Styczniowa noc. 11 stycznia 1992 roku. Ten bal kończący plebiscyt na najpopularniejszych sportowców ówczesnego województwa gorzowskiego wszyscy zapamiętali na długo. Około północy gruchnęła wieść, że właśnie doszło do tragedii i we własnym domu zamordowany został Edward Jancarz. Dziennikarze i fotoreporterzy rzucili się do wyjścia. Bal dopiero się rozkręcał. Cóż, show musi trwać...

Trenerzy. Albo sami są laureatami, albo towarzyszą zawodnikom. Bywa, że odbierają nagrodę za podopiecznych wojażujących gdzieś hen daleko z kadrą. To wesoły, sypiący anegdotami ludek. Potrafią też nieźle wypić i tylko wówczas wiele można im powiedzieć. Kiedyś do naszego stolika dosiadł się fan koszykówki i tłumaczył szkoleniowcowi-laureatowi jakie błędy popełnia i jakie zagrywki należałoby ustawić. Miał szczęście, że to było nad ranem...

Utwory Adama Asnyka recytował podczas jednego z bali jeszcze w zielonogórskiej Hali Ludowej świetny aktor Jerzy Zelnik. Skąd tam się wziął? W niedzielę miał występ w jednym z lubuskich miast, a zapobiegliwa dyrektorka ówczesnej Estrady namówiła go, by niejako przy okazji coś zadeklamował podczas balu. Nie warto wspominać jaki odbiór miała poezja recytowana około 22.30 dla lekko trafionej już publiczności...

Wyniki końcowe. Zawsze skrywane i utajnianie. Jednak zazwyczaj gdzieś tam poszedł przeciek. Laureaci i ich otoczenie wiedzieli jakie zajęli ostatecznie miejsce. Bywało, że jeszcze przed dekoracją dziwili się, że są na siódmym miejscu, a nie wyżej...

Yyyyh! Stęknął prezes pewnego lubuskiego klubu, kiedy próbowano go obudzić, gdy umęczony zasnął obok stolika VIP-ów. Tak zległ, że trzeba było wezwać taksówkę, zataszczyć go do samochodu i desygnować kogoś, żeby pomógł żonie doprowadzić go do łóżka. Prezes był usprawiedliwiony, bo miał wśród laureatów dwóch ludzi ze swego klubu.

Zabawa. Przez wiele lat szamapańska, którą wspominało się tygodniami. Potem nastąpił jakby kres wielkich bali. Bywało tak, że o godz. 2.00 laureaci już spali w hotelu, gdzieś tam przy stolikach dogasały rozmowy, a orkiestra patrzyła kiedy kończyć. Ale wracamy do wielkich, wspaniałych bali. Takich jak ten w Drzonkowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska