Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uciekinier spod Archangielska

Wiesław Pyżewicz
Józef Pyżewicz w mundurze kanoniera 2 Korpusu Polskiego, uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie został w Anglii.
Józef Pyżewicz w mundurze kanoniera 2 Korpusu Polskiego, uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie został w Anglii.
- Przywieźliśmy was tu na zawsze. Musicie pokochać Związek Radziecki, te lasy, topór, piłę i pracę - usłyszał mój ojciec - opowiada Wiesław Pyżewicz. - Tata nie pokochał tego miejsca i szybko zwiał do Lwowa.
Józef Pyżewicz w mundurze kanoniera 2 Korpusu Polskiego, uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie został w Anglii.
Józef Pyżewicz w mundurze kanoniera 2 Korpusu Polskiego, uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie został w Anglii.

Józef Pyżewicz w mundurze kanoniera 2 Korpusu Polskiego, uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino. Po wojnie został w Anglii.

Mój ojciec, Jan Pyżewicz (1922-2008), dzieciństwo i szkolne lata spędził w Karolówce niedaleko Oleska (pow. złoczowski, woj. tarnopolskie), kolonii weteranów wojennych z okolic Tarnobrzega, którzy po wojnie 1920 roku otrzymali ziemię na Kresach Wschodnich z rozparcelowanych gruntów dworskich. 15-osobowa rodzina ojca (matka, sześcioro rodzeństwa, w tym dwie zamężne siostry z dziećmi) po 17 września 1939 r. znalazła się w strefie okupacji sowieckiej.

Wczesnym rankiem 10 lutego 1940 r. mieszkańcy Karolówki (ponad 100 osób) i Polacy z okolicznych wsi zostali wysiedleni i przewiezieni wagonami towarowymi do leśnej osady Sensybino, w pobliżu miasteczka Konosza w obwodzie archangielskim, założonej w latach 30. przez kułaków deportowanych z południowej Rosji.

Rodziny rozdzielono. Mężczyzn i chłopców powyżej 14. lat ulokowano w drewnianych barakach, po 18 osób w jednej izbie, wyposażonej w dwie długie prycze. Pracowali od świtu do zmierzchu przy wyrębie lasu lub transporcie kłód drzewa na stację kolejową. Za zarobiony jeden rubel dziennie mogli wykupić miskę zupy, herbatę i kawałek bochenka chleba; od dniówki odliczano im w ratach koszty... deportacji i zakwaterowania! Ojciec często wspominał, że naczelnik osady, enkawudzista, stale im powtarzał: "- Przywieźliśmy was tu na zawsze. Musicie pokochać Związek Radziecki, te lasy, topór, piłę i pracę". l obiecywał, że za 20 lat zaznają dobrobytu...

Ojciec miał niespełna 18 lat i nie zamierzał czekać. Zdecydował się, mimo że rodzina mu to odradzała, na ucieczkę do... Lwowa. Bez mapy, dokumentów, z jednym bochenkiem chleba i 10 rublami w kieszeni, wymknął się z osady w niedzielę 18 lipca 1940 r. Na stacji w Konoszy ukrył się w wagonie załadowanym sosnowymi kłodami. Pociągiem towarowym przejechał kilkaset kilometrów, w pobliże Jarosławia.

Potem szedł nocami wzdłuż torów kolejowych, unikając ludzi, żywiąc się leśnym runem, jarzynami i owocami z pól i ogrodów. Kawałek drogi przejechał na koniu zabranym z kołchozowego pastwiska i na gapę pociągiem osobowym. Dotarł do Moskwy, a stamtąd - pociągami i trochę pieszo - do Briańska, Kijowa, Równego i Brodów. Pod drodze był kilka razy zatrzymywany przez straż kolejową, milicję i NKWD, ale za każdym razem szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało mu się wymknąć. Po prawie dwóch miesiącach i wielu trudach, 14 września dojechał w końcu do Lwowa, gdzie mieszkał z rodziną jego starszy brat Roman.

Jakiś czas pracował przy rozbiórce strychów, nocował najczęściej w kościołach, ale przy kolejnej próbie kontaktu z bratem został zatrzymany przez funkcjonariusza NKWD. Kiedy doszli do komisariatu przy ulicy Żółkiewskiej, ojciec udał, że nie może otworzyć furtki, wtedy enkawudzista - wspomina ojciec - "przełożył karabin do lewej ręki, prawą odsunął mnie na bok i chwycił za klamkę. Zebrałem wszystkie siły i walnąłem go pięścią w żołądek (...), tylko jęknął i jak kłoda upadł na chodnik. Rzuciłem się biegiem ulicą, ludzie rozstępowali się, robiąc mi miejsce." Bratanica, 9-letnia Jadzia, która poszła zobaczyć gdzie enkawudzista prowadzi stryjka, opowiadała później: "- Stryjku, tak żeś go zaprawił, że ludzie musieli go cucić i stawiać na nogi. Do końca życia tego nie zapomnę..."

Nadal się ukrywał. Szukał pracy u gospodarzy w okolicach Lwowa i Oleska, ale 2 marca 1941 r. został zatrzymany w Jasionowie i odstawiony do więzienia "politycznego" we Lwowie przy ul. Zamarstynowskiej. Trafił do zbiorowej, przepełnionej celi, w której stłoczono 80-120 więźniów narodowości polskiej, ukraińskiej, niemieckiej, żydowskiej i rosyjskiej. Kilka razy był przesłuchiwany i bity. Zarzucano mu przynależność do polskiej podziemnej organizacji zbrojnej, która pomogła mu zbiec z miejsca deportacji. Na ostatnie przesłuchanie wezwano go rano 22 czerwca 1941 r., w dniu niemieckiej napaści na ZSRR i pierwszego bombardowania Lwowa. W cztery dni później NKWD przystąpiło do rozstrzeliwania więźniów (…).

Pozostała w Sensybinie rodzina w grudniu 1941 r. otrzymała zezwolenie na wyjazd do tworzącej się armii gen. Andersa. Brat Stanisław (zm. 1995 r.) został kanonierem w 2 Korpusie Polskim, uczestniczył w kampanii włoskiej i bitwie pod Monte Cassino, Michał (zm. 2002 r.) służył w naziemnej obsłudze brytyjskiego lotnictwa; po wojnie obaj założyli rodziny w Anglii. Matka i dzieci sióstr nie przeżyły trudów podróży, siostra Łucja zmarła na tyfus. Siostra Michalina dostała się do formacji Służba Kobiet Polskich w ZSRR, od kwietnia 1942 r. pod komendą brytyjską w Iranie i na Bliskim Wschodzie; żyje do dziś w Dubielnie koło Torunia, ma 97 lat. Brat Józef dopiero w 1944 r. otrzymał zezwolenie na wyjazd z Sensybina, wstąpił do 3 Dywizji Piechoty 1 armii Wojska Polskiego gen. Berlinga, forsował Wisłę podczas powstania warszawskiego i zginął 19 lub 20 września w okolicach mostu Poniatowskiego w Warszawie.

W latach 1942-45 ojciec był na robotach w Rzeszy, koniec wojny zastał go w fabryce samolotów w Austrii. Po wojnie pracował jako ślusarz w zakładzie włókienniczym w Kamiennej Górze. Z końcem 1948 r. moi rodzice wzięli ślub kościelny w Zielonej Górze, ojciec podjął wkrótce pracę w Polskiej Wełnie, a ja urodziłem się tutaj 13 maja 1949 r.

Wspomnienia z więzienia Jana Pyżewicza

Jan Pyżewicz. Zdjęcie sprzed 1940 r. Zginął podczas forsowania Wisły idąc na pomoc powstańcom warszawskim
Jan Pyżewicz. Zdjęcie sprzed 1940 r. Zginął podczas forsowania Wisły idąc na pomoc powstańcom warszawskim

Jan Pyżewicz. Zdjęcie sprzed 1940 r. Zginął podczas forsowania Wisły idąc na pomoc powstańcom warszawskim

W czwartek 26 czerwca po południu do celi weszło pięciu strażników z listą nazwisk. Jeden z nich oznajmił: - jest wojna. Niemiec napadł na związek radziecki. Wszyscy więźniowie polityczni będą rozstrzelani. Kto ma nazwisko na literę a i b - wystąp.

Pierwsza grupa więźniów wyszła i już nie wróciła. Nie było żadnej paniki, większość nie wierzyła w rozstrzeliwanie: - Enkawudziści tylko tak straszą, a faktycznie to wywożą nas na Syberię.
Strażnicy przychodzili jeszcze kilkanaście razy i podawali kolejne litery alfabetu, a opuszczający celę - swoje nazwiska. Stojący obok mnie polski major Seja, starszy człowiek, w pewnej chwili powiedział do mnie: - Nie zgłaszaj się, jesteś młody, musisz przeżyć. może ci się uda…

No i nie wystąpiłem, choć na literę "p" wywoływali trzy razy. A major poszedł…
Przez całe popołudnie z korytarza dobiegały gromkie pokrzykiwania strażników. Później słychać było warkot samochodów ciężarowych i traktorów. Silniki traktorów, ustawionych pod naszymi oknami, pracowały przez cały czas, wszystko zagłuszając. - Wywożą na Sybir - odetchnęliśmy z ulgą. Staliśmy wpatrzeni w drzwi czekając, że przyjdą po nas. (…) Czekaliśmy jeszcze przez następny dzień i noc, bez wody i jedzenia. W sobotę rano (28 czerwca), we czterech - ja i trzech Ukraińców - rozbiliśmy drzwi celi. (…)

Więzienie było opustoszałe. Pojawili się jedynie mieszkańcy Lwowa, którzy przyszli szukać tu swoich bliskich; dopytywali również gdzie są magazyny żywności. Otwierano cele i pozostałe pomieszczenia, ale były w nich najczęściej tylko zmasakrowane ciała więźniów. Z około trzech tysięcy przetrzymywanych tutaj osób, przy życiu pozostało - jak podali potem Niemcy - zaledwie 65 mężczyzn i 5 kobiet. (…) Na więziennym dziedzińcu leżały stosy ciał pomordowanych więźniów. Zabito ich strzałem w tył głowy. Niektórzy mieli na czole zastygły grzybek swojego mózgu. (…) W poniedziałek wjechały do Lwowa zmotoryzowane oddziały niemieckie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska