Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Unia dopłaci do hodowli ryb

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Bogdan Wiatr - kierownik wydziału rybactwa departamentu rolnictwa, środowiska i rozwoju wsi Lubuskiego Urzędu Marszałkowskiego. Doktor nauk rolniczych, z rybactwem związany od ponad 30 lat (fot. Paweł Janczaruk)
Bogdan Wiatr - kierownik wydziału rybactwa departamentu rolnictwa, środowiska i rozwoju wsi Lubuskiego Urzędu Marszałkowskiego. Doktor nauk rolniczych, z rybactwem związany od ponad 30 lat (fot. Paweł Janczaruk)
Trudno w to uwierzyć, ale znaczna część naszego regionu leży na terenach... rybackich. O tym, jak na rybactwie mogą zarobić nawet ci, którzy nie lubią wydłubywać ości ani siedzieć z kijem nad wodą, mówi Bogdan Wiatr z urzędu marszałkowskiego.

- Jeśli czymś możemy kokietować turystów, to lasami i jeziorami...

- Jednak tych drugich nie potrafimy wykorzystać, szczególnie gdy porównujemy się z Mazurami. Oczywiście za sprawą bliskości Warszawy łatwiej jest im rozwijać infrastrukturę turystyczną, ale my za to mamy Berlin. Na dodatek nasze jeziora nadal są w znacznej mierze w stanie naturalnym.

- To może zostawmy je w spokoju?

- Aż czasem zastanawiam się, czy warto je zagospodarowywać. Jest jednak sporo akwenów stworzonych wręcz do tego, aby ściągać turystów. Znam na przykład taki obiekt pod Sulęcinem, który już jest nastawiony praktycznie na gości zza zachodniej granicy i doskonale sobie radzi, a oferuje to samo, co znajduje się w wielu naszych miejscowościach.

- Grzyby, ryby, świeże powietrze?

- Zdecydowanie ryby, chociażby dlatego, że w przeciwieństwie do grzybów nie są aż tak sezonowe. Jednak my powinniśmy te wszystkie elementy układanki połączyć, spiąć - jak takie puzzle - hasłem natura. Bo gdy do czystych wód dodamy największe zalesienie w Polsce, bliskość Niemiec, unikalną faunę... Najwyższy czas, abyśmy zaczęli odcinać kupony od naszego położenia, bo przez lata było ono naszym problemem, byliśmy traktowani jak region peryferyjny.

- No tak, ale żeby wyjąć, trzeba włożyć. I ta nasza zacofana infrastruktura...

- Nie przesadzajmy z tym biczowaniem. Na dodatek Unia stwarza bardzo interesujące szanse zdobycia funduszy na inwestycje właśnie na takich terenach. Chociażby z „szuflady”, której nazwa brzmi, delikatnie mówiąc, egzotycznie. To Program Operacyjny „Zrównoważony rozwój sektora rybołówstwa i nadbrzeżnych obszarów rybackich 2007-2013”.

- Dość późno się za to zabieramy, mamy rok 2011.

- Niestety, wcześniej prowadziliśmy morską wojnę dorszową. Ale za to teraz mamy szansę na bardzo duży zastrzyk gotówki. Na Polskę przypada 40 procent unijnej puli. To blisko miliard euro. Naprawdę jest o co walczyć.

- Co ma Lubuskie do dorszy i rybołówstwa?

- Do rybołówstwa rzeczywiście niewiele, to domena regionów nadmorskich, bo pojęcie to stosowane jest do bezpośredniego odłowu ryb. My mówimy o obszarach rybackich, czyli terenach, na których prowadzi się gospodarkę rybacką. Zdecydowanie słodkowodną. Ten program ma na celu poprawę warunków życia na obszarach zależnych od rybactwa.

- Ilu mamy ludzi pracujących w rybactwie?

- Warunkiem uzyskania dofinansowania było wylegitymowanie się odpowiednim tak zwanym współczynnikiem rybackości, czyli liczbą rybaków przypadających na tysiąc mieszkańców. To minimum spełniliśmy. I to z nawiązką. U nas w tej branży na wskazanym terenie pracuje ponad 500 osób.

- To oznacza, że te euro nie są dla każdego?

- Trudno zabiegać o fundusze na rybactwo w częściach regionu, gdzie nie ma ani wód, ani rybaków, ani takiej gospodarki. W tej chwili mamy cztery regiony, cztery lokalne grupy rybackie, które do programu się zakwalifikowały, i piąty, który ubiega się o kwalifikację. Tworzą one pas ciągnący się od Strzelec Krajeńskich, przez okolice Gorzowa, Międzyrzecza, Krosna Odrzańskiego i Żar...

- Brakuje mi tu chociażby Sławy i śląskiego morza...

- Tak, ale tu w grę wchodzi obszar ledwie jednej gminy.

- I wydajemy pieniądze na ryby?

- O nie, to naprawdę bardzo elastyczny program. Finansowane mogą być wszelkie inicjatywy mające poprawić w sposób trwały poziom życia na rybackich terenach. Czyli myśli się o turystyce, o pozyskiwaniu nowych miejsc pracy, ale i o przedszkolach i małej retencji. A co do ryb... Te euro nie mogą zostać spożytkowane na zarybianie.

- Kto może schylić się po te pieniądze?

- Każdy, kto przedstawi interesujący projekt, mieszka i działa na wskazanym terenie. Tu najważniejsza jest idea, bo nasi pracownicy etatowi grup udzielą wszelkiej pomocy w przygotowaniu wniosku. Nie stać nas na marnowanie dobrych pomysłów.

- Kto dokonuje weryfikacji?

- Wniosek składamy w siedzibie grupy i tam dokonywana jest wstępna selekcja, przede wszystkim sprawdzamy, czy wniosek zgodny jest ze strategią grupy i oceniany jest pod względem merytorycznym. Ustawiany jest ranking projektów, które następnie trafiają na nasze biurka. Sprawdzamy wnioski pod względem formalnym i zgodności z prawem. Jeśli wszystko gra, podpisujemy umowy z beneficjentem i... załatwiamy pieniądze. Jeśli ktoś ubiega się o zaliczkowe finansowanie, nie sądzę, aby cała procedura trwała dłużej niż cztery, pięć miesięcy.

- Wprawdzie dżentelmeni o pieniądzach nie mówią, ale... Ile można dostać?

- Tu mamy kolejny plus tego programu. Każdy z projektów może być sfinansowany nawet w 60-85 procentach.

- Dziękuję.

Czytaj też:Jest szansa na rozwój lubuskiego rybactwa

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska