MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uparty pacjent

GRAŻYNA ZWOLIŃSKA (68) 324 88 44 [email protected]
Mówili ludzie Poźniakowi, że z PZU nie wygra, ale naiwny był jak dziecko. To teraz ma.

Gościeszowice koło Szprotawy, jesień 1965 r., kartoflane pole. Józef Poźniak, wtedy 46-latek, pracuje przy koparce do ziemniaków. Łęty blokują przekaźnik. Poźniak chce naprawić. Wał chwyta za marynarkę, obraca mężczyzną. Ten próbuje się czegoś chwycić. Potem już tylko ból, krzyk, krew. Traktorzysta wyłącza maszynę i ucieka w pole.

Uparty pacjent

Szpital w Szprotawie. Jedna operacja, druga. Zamiast lepiej, jest gorzej. Rany w podbrzuszu gniją. Martwica, smród. I świadomość, że trzeba będzie żyć bez genitaliów.
Żyć? To wcale nie jest takie pewne. Stan chorego pogarsza się. Żona cudem załatwia przyjęcie go do kliniki w Poznaniu. Poźniak słyszy, jak lekarz pyta: Co wyście mi przywieźli? Może czternaście dni życia mu zostało.
Ropa do pępka. Operacja. Uparty Poźniak pokonuje chorobę. Na tyle, żeby żyć. Nie na tyle, żeby być zdrowym. Wraca do Gościeszowic. Ten sam, lecz nie taki sam. Zdrowy nie będzie nigdy. Bierze się jednak w garść. Już wcześniej życie nauczyło go, że nie ma lekko.
PZU przyznaje rentę w wysokości 700 zł. Od tej pory ta instytucja będzie wciąż obecna w jego życiu.

Ja swój

Poźniak od dziecka wiedział, że nic samo nie przychodzi. Urodził się w 1919 r. we wsi Uhlany na dzisiejszej Białorusi. Kiedy wybuchła wojna, miał 20 lat.
Najpierw przyszli Rosjanie i zabrali do kopania torfu. Zapisywali, ile zarobił, ale nie płacili. Potem przyszli Niemcy i wzięli do koszar, żeby robił łóżka. Też gratis. Całkiem za darmo, podobnie jak innym schwytanym podczas łapanki, zafundowali mu podróż do Pomerlagru. Potem były inne hitlerowskie obozy i przymusowe roboty.
W nocy w 1944 r. udało mu się uciec z bombardowanej stodoły. Wpadł do pustego bunkra. Ileż jednak można było tam siedzieć? Wyszedł. Dokąd iść? Byle daleko od szosy. Nagle "Stoj! Ruki wwierch!". "Ja swój" - Poźniak na to.
Do sztabu zaprowadzili. Spisali, skąd jest. - Paliak? Kakij ty Paliak? Biełorus!
I tak Poźniak trafił do Armii Czerwonej. Jak Niemcy wybili załogę działa, został ładowniczym. Do Berlina doszedł. Na koniec trafił do polowego szpitala.
Po wyjściu wystarał się o przepustkę na Wschód. Pojechał. Nikogo z rodziny nie zastał. Przebrał się w cywilne ciuchy i ostatnim transportem wrócił na Ziemie Odzyskane.
Jakiś czas było dobrze. Prowadził gospodarstwo. Pracował w GS-ie jako wagowy. Raz Ruskim ze Świętoszowa kapustę ważył. - Ja też mam kapustę - pochwalił się. - Biorę, niech rośnie do listopada - powiedział Rosjanin.
Ale zaraz potem Poźniak został kułakiem. Miesiąc spędził w areszcie. Kapusta na polu czekała. Rosjanin odnalazł Poźniaka. - Za co siedzisz? - zapytał.
- Za swoją pracę. I za to, że nie chciałem do kołchozu - odpowiedział.
- Będę w Warszawie, mam znajomych. Pójdę, powiem: jeśli winien, sądźcie, ale to nasz żołnierz, krew przelewał - Rosjanin na to.
Poźniak nie uwierzył w taką protekcję. Ale pewnego dnia wzywa go szef UB:
- Kogo znasz w Warszawie?
- A co pan chce wiedzieć?
- Nie kłam, tylko się przyznaj. Co cię łączy z Ruskimi?
- Wszystko. Takie ludzie, jak my. Kapustę ode mnie biorą.
- Nieprawda. Z GS-u biorą.
- Moją też, bo lepsza. Mięsa nie trzeba.
Po dwóch dniach:
- Poźniak, na dyżurkę. Jest pan wolny.
- Tak od razu?
- A co? Podoba się tu panu?
- Przyzwyczaiłem się.
- Dobrze, dobrze.

Grosz się liczy

Potem było raz dobrze, raz źle. Jak to w życiu. Dalej by tak było, gdyby nie ta koparka do ziemniaków... Dobrze chociaż, że PZU dał powypadkową rentę.
Ale lata mijały, renta topniała. Poźniak łudził się, że świadczenie będzie automatycznie podwyższane, ale dowiedział się, że PZU podwyższa renty tylko na wniosek zainteresowanego. Oczywiście, że był zainteresowany. Każdy grosz się liczy, jak ma się żonę i czwórkę dzieci. Więc pisał te wnioski, choć pisanie nie było jego mocną stroną. Przed wojną w takiej wsi jak Uhlany, nie chodziło się zbyt długo do szkoły. Trzy klasy i wystarczy.
Współżycie w PZU układało się jednak dość dobrze. Przyszły nowe pieniądze. W 1993 r. renta wynosiła 110,60 zł. W 1996 r. - 133,32 zł. Pod koniec 1996 r. sąd, na wniosek Poźniaka, podniósł ją do 250 zł.
Żyć, nie umierać? Sęk w tym, że w chwili przyznawania renta stanowiła prawie 40 proc. średniej krajowej, a teraz spadła do kilkunastu procent.
- To niesprawiedliwe - uznał Poźniak i znów poszedł do sądu. O jeden raz za dużo?

Nie podlega

Domagał się podwyższenia świadczenia do 800 zł, co byłoby odpowiednikiem tych niecałych 40 proc. średniej krajowej. Jednak pozwany, czyli przedstawicielstwo PZU w Szprotawie, wniósł o oddalenie powództwa w całości.
W odpowiedzi na pozew można przeczytać, że otrzymywana przez Poźniaka renta nie podlega zmianie w wyniku prostej waloryzacji. Każde jej podniesienie musi być poprzedzone odpowiednimi wyliczeniami.
Poźniak do dziś nie może zrozumieć, dlaczego tak ma być. No i dlaczego inne świadczenia, jakie otrzymuje, mają dziś wpływać na wysokość renty wypadkowej. Nie rozumie wielostronicowych ekspertyz biegłych. Nie on jeden. Dla niego wyroki sądów są dowodem na to, że z PZU nikt nie wygra. Zwłaszcza taki człowiek jak on.

Jak normalnie żyć?

Odniesiona przed wieloma laty kontuzja nie pozwala normalnie żyć. Podróż autobusem to co najmniej kilkakrotne prośby do kierowcy o zrobienie postoju. Poźniak tłumaczy się na przykład rozwolnieniem, bo głupio mu powiedzieć, o co naprawdę chodzi i dlaczego robi "to" jak kobieta. Wciąż musi zażywać lekarstwa, robić kontrolne badania laboratoryjne, odwiedzać lekarzy, czasem z konieczności prywatnych.
Sądy - rejonowy w Żaganiu i okręgowy w Zielonej Górze - uznały roszczenia Poźniaka za słuszne tylko w części. Ma dostawać 360 zł renty. I ma to być wyrównanie utraconych możliwości dochodowych z prowadzenia gospodarstwa. Adwokat Poźniaka przekonywał, ale bezskutecznie, że renta nigdy nie miała rekompensować zmniejszonej sprawności w pracy na roli, lecz ogólnie mniejszą sprawność tego człowieka, a także zwracać mu koszta leczenia i innych wydatków związanych z trwającym kilkadziesiąt lat nieprzerwanym cierpieniem fizycznym.

Cztery piąte

Teraz Poźniak ma inny kłopot. Sądy uznały, że skoro przegrał sprawę w czterech piątych, to w takiej samej części ma pokryć koszty procesu i przekazać sądowi oraz PZU aż 4.548,60 zł. Dostał już wezwanie do zapłaty pierwszej części.
Otrzymał też pismo od swojego adwokata, zawiadamiające, że nie można wnieść kasacji od wyroku, bo kwota, której dochodzi, jest niższa niż 10 tys. zł (wynosi 5.280 zł). Gdyby żądał więcej, byłby w lepszej sytuacji. Ale w tej wyroki sądów pierwszej i drugiej instancji są prawomocne oraz wykonalne. Tego Poźniak też nie może zrozumieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska