Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Białkowie spotkali się Poleszuki (zdjęcia, wideo)

Mariusz Szpakowski
Na zdjęciu od lewej: Eugeniusz Niparko, Stanisława Pałyska, Maria Dobryniewska.Panie Maria i Stanisława prezentują maszynę do mędlenia lnu. Jest to tzw. ternica, którą kiedyś Poleszuki mędlili len. Pan Eugeniusz trzyma w ręku cep.
Na zdjęciu od lewej: Eugeniusz Niparko, Stanisława Pałyska, Maria Dobryniewska.Panie Maria i Stanisława prezentują maszynę do mędlenia lnu. Jest to tzw. ternica, którą kiedyś Poleszuki mędlili len. Pan Eugeniusz trzyma w ręku cep. fot. M. Szpakowski
Był to już trzeci zjazd byłych mieszkańców Polesia i ich potomków. Można było posmakować swojskiego jadła, obejrzeć wystawę książek i rękodzieł, a także nauczyć się sztuki wyplatania koszy i zrobienia łapci poleskich.

[galeria_glowna]

Uroczystości rozpoczęły się przed godziną 11 uroczystym otwarciem zjazdu i przywitaniem zaproszonych gości. Po tym wszyscy udali się na plac przed dworkiem, gdzie później trwały poleskie uroczystości na mszę świętą w intencji uczestników zjazdu celebrowaną przez Ks. Biskupa Stefana Regmunta. W ciągu dnia zaprezentowały się zespoły folklorystyczne, był wspólny korowód na końcu biesiada do późnych godzin nocnych.

- Zjazd, który miał miejsce w Białkowie był jedną z form przekazywania tradycji i kultury dla naszych potomnych - mówi Leokadia Szołtun, Szefowa oddziału Stowarzyszenia miłośników Polesia w Białkowie. Uważamy, że taka forma spotkań ściąga do nas osoby z wielu regionów w Polsce, a także z poza jej granic - dodała.

- Nie wszyscy wiedzą kto to są polesiuki i jak się tutaj znaleźli, dlatego mamy teraz okazję opowiedzenia o tym - Eugeniusz Niparko. Dawno temu podczas wojny, gdy granica Polski została ustanowiona nad rzeką Bug, to ludność płocka, która czuła się Polakami została drugi raz wyzwolona - opowiada. Pierwszy raz było to w roku 1939, a drugi raz w 1944. Ludzie mieli do wyboru - albo zostawią dorobek całych pokoleń i przyjadą tu do Polski, gdzie teraz jesteśmy, albo zostaną za Bugiem i w perspektywie kilku miesięcy pojadą na wschód, czyli do Syberii i Kazachstanu.

Wyjazd taki polegał na tym, że ludzie z kilku wiosek organizowali transport wagonowy, ładowali do nich część swojego dorobku i jechali na zachód. Wszyscy dojechali do Cybinki, bo tu kończyły się tory, odczepiono od wagonów parowóz i kazano ludziom wysiąść.

Poleszuki mają wiele tradycji

Poleszukowie mają wiele różnych tradycji, a między innymi są to tradycje weselne. Ja pamiętam wesele u Ludwików, jak żenił się Janek - opowiada Lidia Lipińska, Poleszuczka ze Słubic. Pod dom przyjechał wielki wóz, na którym był posag pana młodego, przed domem tańce i śpiewy. Ale zanim doszło do wesela musiały być tzw. zapoiny - obecnie są to zaręczyny. Do domu młodej przychodził wybranek, a za nim stał swat, który ich wcześniej ze sobą poznał. Tradycyjnie przyszły pan młody pytał rodziców swojej wybranki, o to czy może zostać jego żoną. Rodzice wtedy często się z nim targowali, pytali jego kim jest, co umie robić, co posiada… Było to takie przekomarzanie się. Po tym było wesele i równo dziewięć miesięcy później były chrzciny. Rzadko zdarzało się, że do chrzcin dochodził wcześniej lub później.

Kolejna tradycja polesiuków, to jedzenie, a jedne z najbardziej tradycyjnych potraw to, na przykład "kumpiak" - czyli peklowana, a później uwędzona szynka z kością, był też "korowaj" - to drożdżowe ciasto ozdobione szyszkami również z ciasta, "sało" - czyli solona słonina ze świni, która wcześniej musiała być opalana słomą, "pierogi poleskie" - których przepisu polesiuki z Białkowa nie chcieli nam zdradzić. Były też "bliny" z tzw. maczanką, czyli sosem, w którym je maczano. Często jedzono też "tołkanicę" - ugotowane, a następnie dobrze utłuczone ziemniaki - stąd ta nazwa, bo były utłuczone tłuczkiem - dodał p. Eugeniusz. Pieczone były one w duchówce (piecu).

Wiele poleskich tradycji zaczyna powoli odchodzić, ale staramy się do tego nie dopuścić - mówią Poleszucy z Białkowa. Tradycją na Polesiu były też tańce. Jeden z nich to "Lewonicha", czyli taniec chodzony - dodała p. Lidia Lipińska.

Tradycją był też obrzęd pogrzebu. Gdy zmarł ktoś we wsi, to cała wieś robiła dla niego trumnę, a zmarła osoba leżała cały czas w domu w tej właśnie trumnie. Mieszkańcy do czasu pogrzebu na zmianę przy takiej osobie czuwali w śpiewach i modlitwie.

Jakie plany na przyszłość ma stowarzyszenie?

W przyszłości planujemy dalszą rozbudowę skansenu, który już jako tako wygląda - mówi szefowa oddziału stowarzyszenia p. Leokadia Szołtun. Mamy już "świronok", czyli budynek gospodarczy, w którym trzymało się wymłócone zboże i różne narzędzia rolnicze.
Teraz naszym głównym celem jest prowadzenie prawdziwej chaty poleskiej, krytej strzechą, gdzie kiedyś mieszkali poleszuki.

Dawno temu w Białkowie byli sami rodowici poleszucy, lecz z czasem jest ich coraz mniej, z wiekiem odchodzą do wieczności, ale zostają ich dzieci i wnukowie. Poleszucy z Białkowa mają też swoje obuwie, czyli "łapcie". Tradycję tą przekazał im Poleszuk z pobliskiej Cybinki, który pleść łapcie nauczył syna pana Eugeniusza.
- Radzi sobie z tym całkiem nieźle i już jedne zrobił mi w prezencie - mówił z uśmiechem p. Eugeniusz Niparko. Dodał też, że Poleszucy swoje stroje, które były ręczne robione, a był to skórzany kożuch, soroczka(koszula), sztany(spodnie) i buty oficerki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska