Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Olszynie jest sześć domów i jeden blok na siedem rodzin

Danuta Kuleszyńska
- Szkoda, że tylko słupek graniczny na wałach jest nowy. Bo gdzie okiem sięgnąć po naszej stronie rosną chaszcze, a po niemieckiej są piękne ścieżki rowerowe - ubolewają Roman Kopacki i Robert Sieradzki.
- Szkoda, że tylko słupek graniczny na wałach jest nowy. Bo gdzie okiem sięgnąć po naszej stronie rosną chaszcze, a po niemieckiej są piękne ścieżki rowerowe - ubolewają Roman Kopacki i Robert Sieradzki. fot. Krzysztof Kubasiewicz
- Miastowi z nas się śmieją i gadają, że żyjemy na zadupiu. To ja wtedy pytam, kto ma do Berlina bliżej. I gęby im zatykam.

- Ale my do Niemiec nie jeździmy, bo nie mamy po co.

Robert Sieradzki do Olszyny zjechał 10 lat temu. Za żoną Izabelą, która mieszka tu od urodzenia. Decyzji swojej nie żałuje, polubił Olszynę bardziej od Żar, gdzie kiedyś pracował jako budowlaniec. - Świeże powietrze mamy, spokój, nie to co w mieście - wylicza. Izabela Sieradzka, która od roku rządy we wsi trzyma, potakuje mężowi: - I lasów pięknych dookoła, i Nysa, i granica za polem... Co prawda w dużym mieście wszystko jest na miejscu, ale jak się nie ma pieniędzy, to tylko wystawy oglądać można. Więc jak ktoś pieniędzy nie ma, to życie we wsi łatwiejsze.

Sieradzcy, gdyby chcieli, mogliby wynieść się do miasta. Ale nie chcą, bo od miejskiego zgiełku wolą wiejską ciszę. No i w Olszynie gospodarkę mają: trochę ziemi, dwie krowy, cztery byczki, 10 świń, kury, gęsi, gołębie i króliki. Obok Romana Kopackiego, który uprawia 15 hektarów ziemi i ma osiem dużych kaczek, Sieradzcy są jedynymi rolnikami we wsi. Jest jeszcze Wacław Buganik, który uprawia szparagi i wozi je za Nysę, żeby Niemcom sprzedawać.

- Kiedyś wszyscy w Olszynie z rolnictwa żyli, bo w gminie mleczarnia była i rzeźnia. A dziś nikt po jedną świnkę, czy po byczka nie przyjedzie, więc rolnictwo padło - wzdycha Kopacki.

- To z czego ludzie żyją?
Izabela Sieradzka: - U nas przeważnie renciści, kilkoro dzieci jest, jakiś bezrobotny się znajdzie. A ci zdrowi, to do Łęknicy na bazar jeżdżą handlować albo na terminalu pracują.

Pyk i do lasu wrzuci

Ze swoim sklepikiem na kółkach Mirosław Supiński przyjeżdża do Olszyny codziennie. Zawsze podstawia schodek, żeby klienci mogli bezpiecznie wejść do środka.
(fot. fot. Krzysztof Kubasiewicz)

W Olszynie jest sześć domów i jeden blok na siedem rodzin. W całej wsi mieszka 48 osób. Nie ma sklepu, a najbliższy jest tuż przy terminalu na granicy, razem z restauracją.

Drogą będzie z kilometr, a przez łąkę zajdzie się w trzy minuty. - My tam nie chodzimy, bo po co - opowiada mąż sołtyski. - Restauracja jest całodobowa z wódką, piwem i służy głównie tirowcom. Jak mają przymusowy postój, to tam przesiadują... No chyba, że o drugiej w nocy chleba zabraknie, to się wtedy do baru wyskoczy. I stacja paliw do nas przyszła, jak granicę otwarli.

Z otwarcia granicy olszynianie wcale się nie cieszą. - Niemcy tylko śmieciami nas zasypują - denerwuje się sołtyska. - Przyjedzie taki z worem i pyk do lasu wrzuci albo w rowie zostawi. I nie ma na nich mocnych. Trzeba by policjanta co 20 metrów postawić.

Sołtyska, choć w Olszynie mieszka od urodzenia, nigdy z Niemcami się nie przyjaźniła. - Tata jak żył, to miał znajomych po drugiej stronie Nysy i czasami do nich chodził. Ja nie mam takiej potrzeby, zresztą po niemiecku nie mówię. Teraz Niemcy do Olszyny na rowerach przyjeżdżają. Popatrzą, zakręcą wokół domu i wracają do siebie. I nikt z nimi nie rozmawia ani oni nikogo nie zaczepiają.
Ostatni raz Izabela Sieradzka po drugiej stronie Nysy była kilka lat temu. Podobnie sąsiad Kopacki.

- Jak był w Polsce kryzys, to się jeździło po proszek, olej... A teraz lepiej do Żar, do marketu wyskoczyć, bo tam można dostać wszystko. Zresztą, swój sklep mamy na kółkach.

Ryby bez kontroli

Sklepowym na kółkach jest Mirosław Supiński z Żarek. Do Olszyny przyjeżdża regularnie od trzech lat. Dostawczym przywozi wszystko, co ludziom do życia potrzebne. A jak już ludzie zakupy zrobią, to pana Mirka do siebie na kawę zapraszają.

Na pogaduszki o życiu. Kawa codziennie jest u innej gospodyni. W piątek wypadła u Heleny Rawskiej. Pani Helena właśnie wróciła od córki, która pracuje w Szkocji i ma wszystkim wiele ciekawych rzeczy do opowiedzenia. - Ale ja bym z Olszyny nie wyjechała, bo u nas jest naprawdę ładnie - przyznaje. - Tylko te niemieckie śmieci trzeba polikwidować i drogę do wsi porządną zrobić - wtrąca Genowefa Wierzbicka. - No i świetlica by się jakaś przydała, żeby się spotkać na neutralnym gruncie - dodaje pani Irena.

- My tu żyjemy tak razem, prawie jak w rodzinie - chwali Jagoda Rabczyńska. - I wszędzie dobrze, ale u nas najlepiej. Nawet do Niemiec już nie jeździmy, choć mamy rzut beretem... U nas może sennie, ale za to swojsko.

- Miastowi z nas się śmieją i gadają, że w Olszynie żyjemy jak na zadupiu. To ja wtedy pytam, kto ma bliżej do Berlina i gęby im zatykam - Robert Sieradzki prowadzi na swoje pole. Pole jest tuż przy wałach. Wały porośnięte chaszczami. - Pani zobaczy na drugą stronę, jak u nich trawa wykoszona, ścieżki rowerowe porobione... Daleko nam do Niemców. A u nas tylko ten słupek graniczny nowy.

Słupek stanął niedawno, tuż przed wejściem do Schengen. - Korzyść z wejścia jest taka, że na pole nie muszę już z dowodem osobistym chodzić. I że ryby można w Nysie łowić, nawet nocą. Bo kontroli żadnej nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska